Pierwsi na świecie

Jakub Jałowiczor

publikacja 11.08.2016 09:20

Maleńka Islandia kojarzy się głównie z gejzerami. A mogłaby choć z odkryciem Ameryki.

Rybołówstwo jest dla Islandczyków ważnym źródłem dochodów, chociaż obecnie więcej pieniędzy przynosi im przemysł hutniczy. Patrick Frilet/SIPA/EAST NEWS Rybołówstwo jest dla Islandczyków ważnym źródłem dochodów, chociaż obecnie więcej pieniędzy przynosi im przemysł hutniczy.

W czerwcu 2010 r. Johanna Sigurdardottir wzięła cywilny ślub. 67-letnia urzędująca premier Islandii poślubiła swoją długoletnią partnerkę. Ceremonia miała miejsce dokładnie w dniu, w którym weszło w życie przeforsowane przez Sigurdardottir prawo ustanawiające w Islandii śluby jednopłciowe. Parlament, Althing, poparł projekt: 49 deputowanych było za, nikt przeciw. Prawne związki osób tej samej płci istniały jednak na wyspie od 1996 roku. Gdy je wprowadzano, protestował tylko jeden z członków parlamentu. W 2000 r. homoseksualiści dostali prawo adopcji biologicznego potomstwa partnera, a w 2006 r. także innych dzieci.

Tęczowy raj

Sigurdardottir stała się pierwszą na świecie głową państwa żyjącą w uznanym prawnie jednopłciowym związku (choć w przeszłości miała męża i urodziła mu dwoje dzieci). Podobnie jak inne skandynawskie państwa Islandia jest przez gejowskich aktywistów opisywana jako raj: tłumy na tęczowych marszach, kluby dla homoseksualistów, tolerancyjne prawo, dostępni dawcy nasienia albo matki zastępcze.

Nie wszystko jednak jest prawdą. Trudno uwierzyć w doniesienia, według których w Paradzie Dumy wzięło udział 50 tys. osób. Byłaby to prawie jedna szósta populacji kraju. Nieprawdziwe są też informacje o surogatkach. Korzystanie z ich usług jest zabronione. W zeszłym roku do sądu poszło islandzkie małżeństwo, które przyjechało do rodzinnego kraju z bliźniętami urodzonymi przez wynajętą do tego kobietę z USA. Urzędnicy odmówili wpisania do rejestru danych matki zastępczej. Na drogę sądową zamierzała wystąpić inna para, będąca w niemal identycznej sytuacji. W tym drugim przypadku bliźnięta urodzone przez amerykańską surogatkę mają już po 7 lat.

,Niemniej jednak lewicowi aktywiści mogą być zadowoleni z sytuacji w Islandii. O ile najstarsze pokolenie zostało jeszcze wychowane w duchu Biblii, o tyle młodsze okazały się bardzo podatne na polityczną poprawność. Duży udział ma w tym rozprowadzana za darmo lewicowa gazeta „Fréttablaðið”.

Islandia bywa przedstawiana jako pierwszy na świecie kraj, który zezwoliły na aborcję. To kolejny mit. W niechlubnym rankingu wyprzedził ją Związek Sowiecki, a także Meksyk. W Islandii legalne pozbycie się dziecka stało się możliwe w 1935 roku. Na mocy uchwalonej wówczas Ustawy nr 38 lekarze mogli wydać zgodę na przeprowadzenie aborcji, jeśli stan zdrowia matki był zły, a także z powodu niedobrych „warunków domowych”. Obecnie w Islandii ginie przed urodzeniem ponad 900 dzieci rocznie.

Przed Kolumbem

Wprowadzane w Islandii nowinki obyczajowe niepokoiły papieża Benedykta XVI, który podczas spotkania z prezydentem Ólafurem Ragnarem Grímssonem w 2011 r. mówił o potrzebie szanowania tradycyjnych wartości. Chrześcijańskie korzenie islandzkiej kultury sięgają X w., kiedy przybyli tu pierwsi misjonarze. Jedną z nawróconych przez nich osób była Gudridur Thorbjarnardottir, słynna podróżniczka. Podczas swoich wypraw kobieta dotarła do Grenlandii i najprawdopodobniej na tereny obecnej Kanady. Jako pierwsza Europejka urodziła tam syna. Po śmierci męża pieszo dotarła do Rzymu i opowiedziała o swoich podróżach papieżowi.

Dziś Islandia jest formalnie państwem luterańskim. Wspólnocie protestanckiej przewodzi bp Agnes M. Sigurðardóttir. Było o niej głośno, gdy w 2013 r. na międzyreligijne spotkanie w Islandii zaproszono ewangelickiego kaznodzieję Franklina Grahama, znanego z ostrego potępiania aborcji i homoseksualizmu. Gdy sprawę nagłośniły media, biskup przeprosiła publicznie i wycofała się z udziału w spotkaniu.

Katolików na wyspie jest niewielu. Siostra Agnieszka, polska karmelitanka pracująca w Islandii od 32 lat, wspomina, że gdy tam przyjechała, członków rzymskiego Kościoła było około tysiąca. Później liczbę tę powiększyli Filipińczycy – w kraju zapanowała moda na śluby z kobietami z Filipin, a te sprowadzały swoje rodziny. Niewielkim wsparciem okazało się za to przybycie Polaków po tym, jak otwarto dla nich rynek pracy. Do kościoła chodzi średnio co drugi.

– W Islandii nie ma prężnego duszpasterstwa – mówi s. Agnieszka. – Do naszego klasztoru przychodzi grupa zainteresowana modlitwą. Opiekujemy się nimi, choć jesteśmy zakonem klauzurowym.

Mimo wszystko Islandczycy są zdziwieni, kiedy w niedzielę widzą, jak wiele osób pojawia się na polskich Mszach Świętych.

Muzułmanów jest w Islandii niespełna 500. To imigranci, którzy przyjechali z powodu wojen – na Bałkanach i Bliskim Wschodzie. Wyznawcy Allaha nie mają na Północy łatwego życia. W zeszłym roku ramadan wypadł latem, gdy noc trwała tylko godzinę. Imamowie orzekli, że nie można robić wyjątków – jedzenie i picie jest dozwolone od zmierzchu do świtu lokalnego czasu, jak wszędzie.

W ostatnich latach na wyspie pojawili się też neopoganie. Modne stało się zawieranie ślubów czy nadawanie imion zgodnie z rytuałami wikingów.

Ryba wpływa na wszystko

Gdy w 2000 r. zorganizowano seminarium na temat polsko-islandzkich stosunków gospodarczych, byli na nim obecni przedstawiciele kilkunastu firm, w tym: sprzedawca ryb, inny sprzedawca ryb, producent pojemników do transportu ryb, wytwórca tranu z ryb i zakład montujący statki do połowu ryb. Nie było to zaskakujące. Przed 1989 r. Polska kupowała od Islandii głównie solone śledzie, tran i mączkę rybną, a Islandczycy naprawiali u nas swoje kutry i inne statki. Północna wyspa w dużej mierze zawdzięcza swoje bogactwo połowom. To m.in. dlatego Islandczykom nie spieszy się do Unii Europejskiej. Gdyby do niej weszli, musieliby respektować limity połowowe.

Oprócz ryb źródłem pieniędzy stała się dla Islandczyków amerykańska baza wojskowa w leżącym 50 km od stolicy Keflaviku. Powstała ona w wyniku inwazji aliantów w 1940 roku. Po tym jak Niemcy zajęli Norwegię i Danię, Wielka Brytania, która obawiała się okrążenia od północy, zaoferowała Islandii pomoc. Rejkiawik odrzucił propozycję, tłumacząc, że jest neutralny. Wobec tego Brytyjczycy bez zezwolenia wysłali na wyspę 740 żołnierzy i bez walki ją zajęli. W 1941 r. dołączyli do nich Amerykanie. W liczącym wówczas 120 tys. mieszkańców kraju stacjonowało 40 tys. wojskowych zza oceanu. Po wojnie amerykańscy żołnierze pozostali w Islandii. Założona w Keflaviku baza dawała możliwość kontroli nad północnym Atlantykiem. Przez wiele lat islandzka lewica domagała się usunięcia natowskich wojsk. Doszło do tego długo po zakończeniu zimnej wojny, w 2006 roku. Keflavik, który już wcześniej obsługiwał cywilne loty, zaczął służyć osobom przylatującym do Rejkiawiku. Strategiczne położenie sprawiło jednak, że NATO musiało tu wrócić. Po prowokacjach dokonywanych nad Atlantykiem przez samoloty z Rosji dowódcy paktu postanowili ponownie skorzystać z bazy. Od przyszłego roku ma ona pracować pełną parą.

Radźcie sobie, bankierzy

Ryby pozostają dla Islandczyków ważnym źródłem dochodu, ale więcej pieniędzy daje im dziś przemysł hutniczy. Islandia sprowadza z zagranicy rudę glinu i sprzedaje produkty aluminiowe. Zarabia też na produkcji gier komputerowych, lekarstw czy wytwarzanych ze skorupek krewetek kosmetykach. Coraz większe zyski przynosi turystyka. Surowy krajobraz i słynne gejzery przyciągają zwiedzających z całego świata. Jeśli utrzymają się obecne trendy, już niedługo w ciągu roku będzie odwiedzać wyspę trzykrotnie więcej osób, niż mieszka na niej na co dzień.

Pracy nie brakuje. W 2013 r. premier Sigmundur Davíð Gunnlaugsson zapowiedział walkę z bezrobociem. Wynosiło ono wówczas 4 procent. Szef rządu przyznawał, że w innych krajach taki wynik byłby sukcesem, ale nie w Islandii. Plan rządu miał zmniejszyć odsetek osób pozostających bez zajęcia o połowę. Wszystko to w kraju, który 5 lat wcześniej znalazł się na krawędzi bankructwa.

W 2008 r. kryzys potężnie uderzył w Islandię. Zadłużone ponad miarę banki zaczęły padać. Trzy największe komercyjne instytucje tego typu: Kaupthing Bank, Landsbanki i Glitnir nie miały środków na bieżące wypłaty zobowiązań. Wystraszeni tym klienci zagranicznych oddziałów wycofywali z nich swoje pieniądze, co jeszcze bardziej pogorszyło sytuację banków. Gdy taka sytuacja zdarzała się w innych krajach, rządy ratowały banki z publicznych pieniędzy i tłumaczyły, że to konieczne dla utrzymania stabilności systemu finansowego. Władze Islandii ogłosiły jednak, że nie będą działać kosztem obywateli. Zadłużone łącznie na 85 mld dol. (PKB kraju wynosiło 12 mld dol.) banki padły i zostały znacjonalizowane. Wartość korony wobec euro spadła o 80 proc., inflacja wyniosła 19 proc. w skali roku, a bezrobocie osiągnęło niewyobrażalny dla Islandczyków poziom ponad 9 procent. Islandia utrzymała jednak rynki, z którymi handlowała. Dłużnikom banków znajdującym się w trudnej sytuacji darowano część kredytów – niektórym równowartość prawie 100 tys. zł. Kraj zaczął stopniowo wychodzić z kryzysu. Już w 2013 r. wzrost gospodarczy wyniósł 2,7 proc. w skali roku. A menedżerowie banków są stawiani przed sądem. Za to, jak kierowali swoimi firmami, dostają zwykle od 2 do 5 lat więzienia.

Przez cały czas trwania kryzysu Islandia utrzymała dotychczasowy poziom świadczeń socjalnych. A nie są one małe. Zasiłek dla bezrobotnych wynosi tyle, ile minimalna pensja, czyli równowartość 3 tys. zł. Do niedawna można go było pobierać przez 4 lata, teraz skrócono ten okres do 3 lat. Mimo to, w przeciwieństwie do Szwecji czy Niemiec, Islandia nie stała się krajem przyciągającym tłumy imigrantów. Cudzoziemców jest tu kilkanaście tysięcy. 60 proc. stanowią Polacy. Nasi rodacy pracują na budowach i w fabrykach, sprzątają i opiekują się osobami starszymi. Ci lepiej znający język dostają zatrudnienie w bankach czy urzędach, są też nauczyciele muzyki i kilku księży.