publikacja 21.07.2016 00:00
Byliśmy niewinni jak gołębie i roztropni jak węże – stwierdził po zakończeniu Euro 2016 trener Portugalii Fernando Santos. Biblijna aluzja w jego wykonaniu nie powinna nikogo dziwić. Santos to człowiek, który doświadczył w życiu kilku cudów. Nie tylko sportowych.
Fernando Santos podczas finałowego meczu Portugalii z Francją.
MIGUEL A. LOPES /EPA/pap
Przede wszystkim zwracam się do mojego największego przyjaciela i Jego Matki. Chcę Mu zadedykować to zwycięstwo i podziękować za prowadzenie i za dar rozwagi, wytrwałości i pokory w kierowaniu tym zespołem i za to, że nas oświecał i prowadził. Mam pragnienie, by pochwalone było Jego imię. – To fragment listu, który Fernando Santos napisał przed mistrzostwami we Francji, a odczytał publicznie zaraz po nich. Portugalski selekcjoner często chodzi do kościoła i codziennie czyta Ewangelię. Nie jest wyjątkiem w swoim kraju. Po zakończonym turnieju prezydent Marcelo Rebelo de Sousa zapowiedział, że pójdzie z pielgrzymką dziękczynną do Fatimy, z kolei grający przed laty w Realu Madryt Luís Figo należał do wspólnoty neokatechumenalnej. Droga Fernando Santosa do Boga nie była jednak prosta.
Anioł czuwa
Urodzony w 1954 r. w Lizbonie Fernando Santos pochodzi z katolickiej rodziny o letniej wierze. Jak mówił, jego ojciec nigdy nie chodził do kościoła, ale rodzice byli razem przez całe życie. Fernando został ochrzczony, jednak także wyrósł na letniego katolika. Jako 9-latek obraził się na katechetę, który kazał mu grać sędziego w przedstawieniu. Chłopaka bawiło uderzanie młotkiem w stół, a nauczyciel zabronił mu się śmiać. To wystarczyło, by mały Fernando przestał pojawiać się na lekcjach religii. Bardziej od Kościoła interesowała go piłka i dziewczyny. – Wierzyłem, że Bóg istnieje i nic poza tym – wspominał po latach.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.