Sowieci wracają

Grażyna Myślińska

GN 34/2016 |

publikacja 18.08.2016 00:00

28 czerwca, w przededniu szczytu NATO w Warszawie, postanowiono,
że sowieccy żołnierze wracają do Bornego Sulinowa. Tym razem na stałe, w postaci pomników wdzięczności.

Borne z malowniczym jeziorem to znakomite miejsce na wypoczynek. Borne z malowniczym jeziorem to znakomite miejsce na wypoczynek.

W całej Polsce pozostało 229 sowieckich pomników. Tak wynika z inwentaryzacji, jaką przeprowadzili pracownicy IPN. – Monumenty te powinny zniknąć z przestrzeni publicznej – mówił wiceprezes Instytutu Paweł Ukielski na konferencji w Warszawie. – Chcemy stworzyć skansen, czyli swoisty park edukacyjny, w którym zwiedzający mogliby zapoznać się z historią tych pomników oraz faktycznym ich znaczeniem, jako symboli zniewolenia Polski po 1945 r. – tłumaczył dyrektor Biura Edukacji Narodowej IPN Andrzej Zawistowski.

Skansen ma powstać w Bornem Sulinowie (woj. zachodniopomorskie), miejscowości, która aż do 1993 r. nie istniała na cywilnych mapach. – Wybraliśmy Borne Sulinowo nie tylko z uwagi na historię tego miasta. Władze samorządowe przedstawiły spójną koncepcję stworzenia w ich miejscowości skansenu pomników Armii Czerwonej. Ponadto spotkaliśmy się z pozytywną reakcją parlamentarzystów z tego terenu – wyjaśniał dyrektor Zawistowski. Skansen ma być otwarty 1 września 2017 r. Tego dnia IPN chce zaprosić tam pierwszych zwiedzających. Pierwszy eksponat już jest – to popiersie gen. Czernichowskiego ze zlikwidowanego pomnika w Pieniężnie. – Proponowaliśmy dwie lokalizacje, dobrą i znakomitą – mówi Tadeusz Wojewódzki z urzędu miasta. – IPN wybrał tę znakomitą, przy alei Niepodległości, w tzw. Zielonej Dolince. Na sześciu hektarach da się wspaniale pokazać te niekiedy monumentalne eksponaty.

Miasto, którego nie było

Borne Sulinowo to najmłodsze miasto w Polsce. Oficjalnie – decyzją Rady Ministrów – otwarte zostało dopiero 5 czerwca 1993 r., 8 miesięcy po tym, jak z tajnego miasta wyjechał ostatni eszelon z rosyjskim żołnierzami. Od końca października 1992 r. aż do początku czerwca 1993 r. miasto stało puste. – To był okres największego szabru – wspomina jeden z pierwszych mieszkańców Bornego. – Rosjanie zostawili mieszkania w porządnym stanie. Oczywiście można mieć zastrzeżenia do ich gustów. Na przykład tapetowania ścian starymi gazetami czy robienia z gazet zasłon okiennych. Niemniej w tych oficerskich mieszkaniach były meble, kaloryfery, krany, umywalki, zlewy, kuchenki gazowe, wanny, sedesy. Latem 1993 r., kiedy miasto zostało oficjalnie otwarte, większość mieszkań tego już nie miała.

O Bornem Sulinowie zaczęło być głośno w kwietniu 1991 r., gdy na konferencji prasowej dowódca Północnej Grupy Wojsk Armii Czerwonej gen. Wiktor Dubynin oznajmił, że w okolicach tajnego miasta znajduje się broń jądrowa. Dwa dni później pierwsza brygada rakiet z głowicami jądrowymi opuściła garnizon. Operacja była tak tajna i zaskakująca, że nawet dowódcy dowiedzieli się o niej w ostatniej chwili.

Zanim w 1945 r. w Bornem Sulinowie zamieszkali żołnierze Armii Czerwonej, stacjonowały tu wojska niemieckie. Nieprzerwanie od 1938 r. Gross Born, a później Borne Sulinowo, było miastem garnizonowym, a właściwie ogromnymi koszarami, połączonymi z poligonem. Cywile nie mieli tu dostępu. Tę historię zobaczyć można na starych fotografiach, umieszczonych na betonowym murze biegnącym wzdłuż ulicy Orła Białego. Są na nich żołnierze Wehrmachtu i Armii Czerwonej w czasie codziennych zajęć, ćwiczeń, wymarszów na poligony i powrotów z manewrów. Większość fotografii z epoki sowieckiej zrobił Sasza – Oleksandr Piwień, dawny garnizonowy fotograf w 6. Gwardyjskiej Witebsko-Nowogrodzkiej Dywizji Zmechanizowanej, stacjonującej w Bornem Sulinowie.

Pierwsi mieszkańcy

Saszę i jego żonę Wierę, która w „czasach minionych” była przedszkolanką, wypada uznać za najstarszych stażem mieszkańców Bornego Sulinowa. Wprawdzie gdy bazy wojskowe zlikwidowano, wyjechali do rodzinnego Donbasu, ale już po pięciu latach wrócili do Bornego. Otworzyli Caffe Sasza, niewielką kafejkę na kilka stolików. Gości nie brakowało. 10 lat temu Piwieniowie kupili o wiele większy, położony w centrum miasta lokal. Powstały w nim restauracja i sklep Sasza.

Ewę Fecic, obecnie bibliotekarkę, do Bornego Sulinowa zagnała wojna na Bałkanach. – Wyszłam za mąż za Chorwata niedługo przed wybuchem wojny na Bałkanach. Zamieszkaliśmy w centralnej Bośni, niedaleko Sarajewa – opowiada pani Ewa. Gdy wybuchła wojna, mieli już dwie córki, Darię i Adrianę. Postanowili schronić się w Polsce. Gdy po mrożących krew w żyłach przygodach dotarli do Polski, wyłonił się problem mieszkania. Szansą okazało się otwarte właśnie Borne Sulinowo. – Otrzymaliśmy przydział na lokal, w którym mieszkam z mężem do dziś. Wszystko było wprawdzie rozszabrowane, ale to był wreszcie nasz własny kąt. Byliśmy wśród 48 pierwszych rodzin. Rozległe miasto było strasznie puste. Punktem zbornym była kaplica. A później przyszła fala osadników ze Śląska, gdzie właśnie zamykano kopalnie. Zrobiło się ludno, było dużo dzieci. Teraz młodzi wyjechali za pracą, więcej jest ludzi starszych. Miasto wypiękniało. Ludzie zżyli się ze sobą. Przybyło sklepów. Dziś to jest już nasze miejsce na ziemi.

– Pierwsi mieszkańcy to byli ludzie młodzi, w większości z województwa koszalińskiego – wspomina Dariusz Tederko, obecnie inspektor do spraw promocji w urzędzie miejskim, a zarazem jeden z pierwszych mieszkańców Bornego. W odróżnieniu od większości nowych mieszkańców Tederko o istnieniu Bornego Sulinowa wiedział od dzieciństwa. Urodził się po drugiej stronie jeziora i jako chłopak zapuszczał się do tajnego miasta. Na początku lat 90. założył rodzinę i jak większość młodych Polaków szukał własnego kąta. – W Bornem mieszkania były bardzo tanie – opowiada. – Byliśmy jednym z wielu młodych małżeństw, które postanowiły tu zamieszkać. Przez te pierwsze lata Borne wyglądało jak jedno wielkie przedszkole, tyle tu było dzieci. W 1995 r. tylko w naszym bloku było ich ponad 100. Szkoła podstawowa miała wtedy ponad 700 uczniów.

W 1993 roku po raz pierwszy do Bornego przyjechały z Gdyni Orłowa siostry karmelitanki. Poczuły się tak, jakby trafiły do miasta widma. Opustoszałe budynki straszyły zamurowanymi oczodołami okien. Długie rzędy hangarów, garaży i warsztatów, przeważnie bez drzwi i szyb, świadczyły o ponurej przeszłości, a zarazem o przemijaniu niezwyciężonych, zdawałoby się, potęg tego świata. Uwagę sióstr przyciągnęła najsympatyczniejsza część miasta, niegdyś oficerskie osiedle zanurzone w wysokich sosnach. Wybór padł na ostatni dom ulicy Pobiedy, czyli Zwycięstwa – potem nazwę zmieniono na Parkowa. Dom wymagał solidnego remontu. Dopiero po 4 latach, 14 sierpnia 1997 roku, mogło w nim zamieszkać dziewięć karmelitanek.

Jak przyznają siostry, od początku były przekonane, że tę ziemię trzeba przywrócić Bogu, a nowym mieszkańcom, przybyłym z różnych stron Polski, „dać Boga”. Robią to codziennie modląc się o pojednanie dla świata, dla zwaśnionych narodów i dla ludzkich serc zranionych grzechem. Dlatego Karmel ufundowany w mieście, w którym była baza wojskowa, najpierw wojsk pancernych 
Wehrmachtu, a później Armii Czerwonej, które przez dziesięciolecia było miejscem bez Boga, pełnym pychy, pogardy, nienawiści, cierpienia, a zarazem grzechu, został powierzony Maryi Matce Pojednania.

Raj kajakarzy i rowerzystów

W 1996 r. Borne Sulinowo, w którym wciąż było wiele wolnych mieszkań, otworzyło na Śląsku biuro promocji. To był strzał w dziesiątkę, bo spowodował nową falę osadniczą. A później trochę falowało – jedni wyjeżdżali, inni przyjeżdżali – opowiada pan Darek. – Pomysłów na Borne Sulinowo było wiele. Jedni chcieli zrobić w nim bazę NATO, inni – uzdrowisko. Był pomysł stworzenia tu miasta spokojnej starości lub – jakby dla przeciwwagi – tętniącego młodością uniwersyteckiego kampusu. Wyszło z tego miasto, które jest atrakcyjne i dla mieszkańców, i dla turystów.

Dariusz Tederko skromnie nie dodaje, że rosnąca atrakcyjność Bornego Sulinowa to efekt konsekwentnej pracy i rozbudowy bazy turystycznej. W mieście powstało wiele miejsc noclegowych, ścieżki rowerowe, wytyczone zostały szlaki turystyczne, organizowane są atrakcyjne imprezy. – Naszym sztandarowym wydarzeniem jest Międzynarodowy Zlot Pojazdów Militarnych – wymienia pan Darek. – Od kilku lat na naszą imprezę przyjeżdża ponad 50 tys. ludzi i miasto przeżywa oblężenie. Niemało jest gości z Rosji. Wielu z nich przed laty jako dzieci w Bornem chodziło do szkoły. Dzisiaj to ludzie w średnim wieku, często – sądząc po pojazdach – bardzo zamożni. Mają sentyment do miasta dzieciństwa i młodości.

Z turystów starają się żyć państwo Jadwiga i Andrzej Michalakowie, w Bornem Sulinowie od początku. Pani Jadwiga opiekuje się izbą muzealną, a pan Andrzej obwozi własnym pojazdem turystów po mieście i okolicy. – Borne Sulinowo z okolicami to wymarzone miejsce na wyprawy rowerowe i kajakowe spływy – zachwala Waldemar Malinowski, właściciel wypożyczalni kajaków i rowerów, także jeden z pierwszych mieszkańców Bornego Sulinowa. Firma nosi stosowną do miejscowości nazwę Komandos, chociaż pan Waldek z wykształcenia jest rybakiem i nigdy komandosem nie był. – Ktoś poradził mi, żeby firma miała atrakcyjną i krótką nazwę, bo wtedy będzie ją łatwej znaleźć w internecie, no i tak narodził się Komandos – wyjaśnia pan Waldek.

Posmak tajemnic

– Myśleliśmy z żoną, żeby tu zamieszkać – mówi napotkany w centrum Bornego Sulinowa Jan Pawlenko, emerytowany muzyk Filharmonii Śląskiej w Katowicach. – Żona jest pianistką emerytką. Oboje uwielbiamy spacery po lesie. Po latach spędzonych na Śląsku chętnie pooddychalibyśmy zdrowym powietrzem. W Bornem chyba nie zamieszkamy, raczej w okolicy. Tu jest zbyt koszarowo. Każde miejsce obciążone jest militarną przeszłością. Rzeczywiście – militarna historia miasta widoczna jest w każdym zakątku. Od wjazdu obok trawiastego lotniska i upiornie dziś wyglądających ruin magazynów wojskowych, przez siedzibę urzędu miasta (dawna komenda garnizonu), miejską plażę z dawnymi willami oficerów, aż po położony za miastem cmentarz z pepeszą, każdy budynek ma militarną przeszłość, której nie może wymazać żadna pastelowa elewacja.

Nie brakuje jednak takich, którzy twierdzą, że to tylko wierzchołek góry lodowej, bo istnieje też podziemne masto. – Po wojnie został w jastrowieckim nadleśnictwie niemiecki leśnik. Nazywał się Pavel Lach – opowiada Tadeusz Grzesiak z Górznej, miłośnik lokalnej historii. – Lach był w czasie wojny snajperem, walczył pod Stalingradem. Po wojnie przez kilka lat się ukrywał, uniknął wywózki. Później udało mu się zalegalizować pobyt w Polsce. Był świetnym myśliwym, służył jako przewodnik ważnym gościom. Onże Lach któregoś dnia spotkał swoją koleżankę, Niemkę, której też udało się zostać. Bardzo się z tego spotkania ucieszył. Nie obyło się bez pytania o to, co robili podczas wojny. Kiedy ją zapytał, odpowiedziała, że była telefonistką w podziemnym mieście Guderiana.

Miejscowe tajemnice przyciągają do Bornego Sulinowa poszukiwaczy przygód i skarbów, chociaż i bez tego jest w mieście i okolicach dość atrakcji. Od przyszłego roku przybędzie jeszcze jedna – pomnikowy skansen.•

Dostępne jest 12% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.