Bezkrólewie w Libanie

Maciej Legutko

GN 35/2016 |

publikacja 25.08.2016 00:00

Liban jest jedną z nielicznych na Bliskim Wschodzie ostoi demokracji oraz pokojowej koegzystencji chrześcijan i muzułmanów. Z każdym miesiącem rosną jednak problemy, z którymi boryka się ten kraj.

Stany Zjednoczone w sierpniu przysłały Libanowi 50 pojazdów opancerzonych, 40 dział i 50 wyrzutni granatów. NABIL MOUNZER /epa/pap Stany Zjednoczone w sierpniu przysłały Libanowi 50 pojazdów opancerzonych, 40 dział i 50 wyrzutni granatów.

We wtorek 9 sierpnia do portu w Bejrucie dotarł statek z amerykańskim sprzętem wojskowym wartym 50 milionów dolarów. Libańską armię zasili 50 pojazdów opancerzonych, 40 dział i 50 wyrzutni granatów. Ogółem w tym roku USA wesprze Libańczyków uzbrojeniem wartym 220 milionów dolarów. To ważny sygnał, Zachód na szczęście przestaje być obojętny na kłopoty Libanu – wyjątkowej bliskowschodniej mozaiki etniczno-religijnej, gdzie żyją obok siebie sunnici, szyici i chrześcijanie. Nigdzie indziej w tej części świata wyznawcy Chrystusa nie stanowią wciąż tak dużego odsetka społeczeństwa, ponad 40 proc. Ale ten mały kraj, powstały po I wojnie światowej w wyniku odgórnych decyzji Francuzów i Brytyjczyków, od początku istnienia targany jest licznymi konfliktami, które w ostatnich latach przybrały na sile. Nie widać końca exodusu uchodźców z sąsiedniej Syrii, a islamscy fanatycy atakują chrześcijańskie miejscowości. Co gorsza, Libańczykom przychodzi mierzyć się z tymi wyzwaniami w warunkach politycznego klinczu, który trwa już ponad dwa lata i stawia pod znakiem zapytania istnienie kruchego systemu gwarantującego sprawiedliwą reprezentację wszystkich grup. Pat u szczytu władzy powoduje też stagnację gospodarczą w kraju, który z racji względnej zamożności, wielokulturowości i malowniczych krajobrazów zwany był niegdyś Szwajcarią Bliskiego Wschodu. Czy Liban wyjdzie obronną ręką z jednego z najpoważniejszych kryzysów w swej historii?

Chrześcijanie 
na celowniku

Bezpieczeństwo libańskich chrześcijan jest poważnie zagrożone od momentu wybuchu wojny w Syrii i urośnięcia w siłę na jej terenie radykalnych islamskich ugrupowań. W sierpniu 2014 r. bojownicy ze związanego z ISIS Frontu al-Nusra przedarli się przez syryjską granicę. Po zaciętej czterodniowej bitwie o miasto Arsal zostali odparci, lecz ataki na tę strategicznie położoną miejscowość są nieustannie ponawiane. Niedawno doszło też do najkrwawszego od miesięcy aktu przemocy względem chrześcijan. 26 czerwca 2016 r. aż ośmiu zamachowców samobójców z szeregów ISIS zaatakowało leżącą przy granicy z Syrią wieś Al-Qaa, zamieszkaną głównie przez wyznawców Chrystusa. Terroryści wysadzili się w tłumie w pobliżu kościoła św. Eliasza. Zginęło pięć osób, a kilkanaście zostało ciężko rannych.

Czerwcowe eksplozje miały na celu nie tylko zastraszenie chrześcijan, ale też podsycenie napięć w całym libańskim społeczeństwie. W pobliżu Al-Qaa osiedliły się tysiące syryjskich uchodźców. Zaraz po zamachu rozprzestrzeniła się pogłoska, że sprawcami byli właśnie oni. Zanim okazało się to nieprawdą (zbrodni dokonali Egipcjanie z szeregów ISIS), w całym Libanie miały miejsce rozruchy wymierzone w obcych. Służby bezpieczeństwa zorganizowały brutalne naloty, do sieci wyciekło m.in. nagranie z miejscowości Amchit niedaleko Bejrutu, gdzie policjanci biją bezbronnych Syryjczyków. Lokalne władze nielegalnie narzuciły godziny policyjne w obozach, pozbawiając ich mieszkańców możliwości chodzenia do pracy.

Uchodźcy bez wątpienia są wielkim obciążeniem dla Libanu. W małym kraju o powierzchni podobnej do województwa świętokrzyskiego żyje ponad 6 milionów ludzi, w tym aż 1,033 miliona uchodźców (dane oenzetowskiej agendy UNHCR z 30 czerwca 2016 r.). Ich sytuacja bytowa jest bardzo trudna. Większość przebywa tam niezgodnie z prawem, gdyż nie ma pieniędzy na coroczne legalizowanie pobytu, wiążące się z uiszczeniem opłaty w wysokości 200 dolarów. Ponad połowa dzieci z obozów nie jest objęta żadną edukacją. Bezrobocie wśród przybyszów jest bardzo wysokie, desperacko szukający pracy Syryjczycy często są niewolniczo wyzyskiwani, a kobiety padają ofiarą napaści seksualnych.

Szybki napływ milionowej rzeszy ludzi odbił się na infrastrukturze kraju, dochodzi do przerw w dostawie prądu i wody. Pogorszenie się jakości życia budzi frustrację Libańczyków. Wciąż żywe jest wśród nich przekonanie, że to właśnie uchodźcy (wówczas ci z Palestyny) sprowadzili na kraj największe nieszczęście w minionym wieku, czyli niszczycielską wojnę domową z lat 1975–1990. W całym Libanie nieustannie dochodzi do antyuchodźczych demonstracji, mnożą się też przypadki agresji wobec Syryjczyków. Nastroje dodatkowo zaogniają libańscy przywódcy. Minister spraw zagranicznych Gebran Bassil po zamachu w Al-Qaa przekonywał, że obozy uchodźców są „infiltrowane przez terrorystów”. Głównodowodzący libańskiej armii, generał Jean Kahwaji, także uważa, iż obozy to kryjówki bandytów i zagrożenie dla kraju.

Dwa lata
 bez prezydenta

Antyuchodźcza kampania prowadzona przez miejscowych polityków razi obłudą, bo większość obecnych problemów kraju jest spowodowana przede wszystkim ich kłótniami. Zgodnie z umową z 1943 r. w Libanie obowiązuje ścisły podział najwyższych stanowisk. Prezydent jest chrześcijaninem, premier sunnitą, na czele parlamentu stoi zaś szyita. Trwałość tego porządku jest dziś pod wielkim znakiem zapytania. Od maja 2014 r., gdy skończyła się kadencja Michela Sulejmana, parlamentarzyści nie są w stanie wybrać głowy państwa. Do czerwca 2016 r. odbyło się 41 głosowań, w żadnym z nich kandydat nie zebrał wymaganych dwóch trzecich głosów poparcia izby. Do klinczu w dużej mierze przyczynili się sami chrześcijanie, od dwóch lat trwa bowiem rywalizacja o fotel prezydenta między Michelem Aounem a Samirem Dżadżą. Obaj liderzy walczą ze sobą już od lat 70., gdy wybuchła wojna domowa. To mroczna karta w dziejach libańskich chrześcijan. Brutalnie walczyli wówczas zarówno między sobą, jak i z Palestyńczykami. Chrześcijańska milicja Falanga Libańska ma na sumieniu masakry palestyńskich uchodźców (choć oczywiście podobnych zbrodni dopuszczali się także muzułmanie).

Ani Michel Aoun, ani Samir Dżadża nie chcą zrezygnować z kandydowania. Parlament też zresztą działa na zasadzie przedłużonego mandatu. Wybory miały się odbyć w  listopadzie 2014 r., lecz niestabilna sytuacja międzynarodowa oraz spory wokół prawa wyborczego doprowadziły do odłożenia elekcji na rok 2017.

Hezbollah 
rośnie w siłę

Głównym beneficjentem próżni na szczytach władzy jest przede wszystkim szyicki Hezbollah, uznawany przez niektóre kraje Zachodu za organizację terrorystyczną. Przypadek tego ugrupowania idealnie pokazuje, jak bardzo złożone i niejednoznaczne są stosunki panujące w Libanie. Proirańscy radykałowie, niestroniący od zabijania swoich przeciwników w zamachach, w 2014 r. obronili libańskie granice przed atakiem Al-Nusry, w bitwie o Arsal walczyli ramię w ramię z wyznawcami Chrystusa. Dziś jednak blokują w parlamencie wybór prezydenta i podsycają kłótnie między chrześcijanami, popierając Aouna przeciwko Dżadży. W czasach politycznego pata silnie uzbrojone bojówki Hezbollahu działają w Libanie poza jakąkolwiek kontrolą i konsekwentnie poszerzają swoje kompetencje oraz kontrolowane obszary.

Wzrost znaczenia Hezbollahu oraz stojącego za nim Iranu budzi gniew w Arabii Saudyjskiej, która z kolei od lat wspiera libańskich sunnitów. Jeszcze kilka lat temu saudyjsko-irańska rywalizacja o wpływy w Bejrucie przybierała dyskretną formę, lecz obecnie oba kraje są wyjątkowo wrogo do siebie nastawione. W Jemenie toczą bezpośrednią walkę zbrojną, angażując się po obu stronach wojny domowej. Saudowie postanowili ukarać Libańczyków za urośnięcie w siłę Hezbollahu. Tego lata, pod pretekstem niestabilnej sytuacji wewnętrznej, Rijad wydał ostrzeżenie dla swoich obywateli, by unikali podróży do Libanu. Od razu niekorzystnie odbiło się to na miejscowym rynku turystyki i nieruchomości.

Bejrut utonął w śmieciach

Paraliż rządu centralnego boleśnie odbija się na gospodarce. Jeszcze na początku dekady rozwijała się ona w tempie 8 proc. rocznie, a w tym zakończy najwyżej na minimalnym plusie. Najbardziej spektakularnym symbolem niemocy władz był śmieciowy kryzys w Bejrucie. W 2015 r. stolica kraju dosłownie tonęła w odpadkach. Już od kilku lat wiadomo było, że miejskie wysypisko Naameh zostanie zamknięte, dziesięciokrotnie przekroczono jego pojemność. Gdy w lipcu 2015 r. śmieci nie zmieściły się już na składowisku, służby przestały je wywozić, a rząd nie podjął żadnych działań. Zdesperowani mieszkańcy palili odpadki, zasnuwając stolicę toksycznym dymem. Katastrofa ekologiczna sprowokowała serię antyrządowych demonstracji, ale sytuacja została opanowana dopiero w 2016 roku. Rozwiązanie i tak jest doraźne – nowe wysypiska wystarczą tylko na krótki czas.

Liban boryka się z głębokim kryzysem politycznym i gospodarczym, potęgowanym przez exodus uchodźców oraz niegasnącą wojnę na granicy z Syrią. Libańczycy jednak w swojej krótkiej, niespokojnej historii już nieraz wychodzili obronną ręką z kłopotów. Przede wszystkim dzięki wyjątkowej na Bliskim Wschodzie tradycji demokracji, współistnienia różnych wyznań oraz nieustannej konieczności szukania politycznych kompromisów. Dodatkowe wzmocnienie libańskiej armii przez Stany Zjednoczone to dobry prognostyk na nadchodzące miesiące.•

Dostępne jest 16% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.