W dolinie Łososiny

Ks. Zbigniew Wielgosz


publikacja 03.09.2016 06:00

Nad rzeką spaceruje czarny bocian. To znak, że w ostatniej wędrówce trafimy na same rarytasy.

Widok z wieży 
pod Jaworzem. Ks. Zbigniew Wielgosz /foto gość Widok z wieży 
pod Jaworzem.

Z Piotrem Firlejem, zaprzyjaźnionym z „Gościem Tarnowskim” przewodnikiem, zanurkowaliśmy w zieleń lasów wokół Laskowej. Stroma droga, w którą skręciliśmy zaraz za kościołem w Żbikowicach, zawiodła nas pod Jaworz. Spod Hubertówki, o której za chwilę, weszliśmy na szlak wiodący do wieży widokowej pod Jaworzem. Jesteśmy tam pierwsi. – Wokół nas ciągną się wszystkie górskie pasma, więc Gorce, Tatry, Beskid Wyspowy, Sądecki, Niski. O, widać nawet Babią Górę – pokazuje pan Piotr. Na schodach wieży już słychać tupot turystycznych butów, krótkie oddechy pokonujących stromiznę schodów, okrzyki zadowolenia i sentymentalne westchnienia nad ujrzanym pięknem. – Ale ja dalej nie wchodzę – mówi jedna z pań, ciężko oparta o balustradę tuż pod szczytem wieży. Nie szkodzi, myślę, stąd też jest dobry widok choć nie tak piękny jak na samej górze…


Oaza ciepła


Jest niedaleko od pięknej Hubertówki pod Jaworzem jaskinia… – Kiedyś, zimową porą, zagubił się nam pies. Mały. Baliśmy się, że węch zawiódł go właśnie do jaskini. Jeśliby wpadł, to po nim – opowiada pani Barbara. Kiedy poszukiwacze znaleźli się blisko skalnej dziury, oniemieli. – Wokół śnieg, mróz szczypie w nos, a tam z wnętrza ziemi wydobywają się obłoki pary wodnej. Przy wejściu do jaskini było zielono, na kamieniu przy równie zielonej paproci zobaczyłam salamandrę. Niesamowity widok – wspomina współwłaścicielka Hubertówki.
W Hubertówce wiele detali wystroju wnętrza mówi o jej patronie, polowaniu i zwierzynie. Strzeże jej kamienna figura świętego, zadumanego, wpatrzonego w górską dal, z jeleniem u stóp. – Naszą specjalnością jest dziczyzna, o którą trudno w najbliższej okolicy. To mięso bez antybiotyków, więc zdrowe – śmieje się pani Barbara. Hubertówka dostała nawet nagrodę na Festiwalu Miodu, Śliwki i Sera w Laskowej za… dzika pieczonego w całości z sosem żurawinowo-śliwkowym. Można tu też spróbować steków z jelenia lub zrazików z dziczyzny w sosie z zebranych w tutejszych lasach borowików. – Mnie i mężowi Hubertowi trudno byłoby się przenieść gdzieś na dół, mimo panujących tu niełatwych warunków – stromej drogi i śniegów. Mamy też miłych sąsiadów, na których możemy polegać. Przyjeżdża do nas wiele rodzin z małymi dziećmi, bo szlaki wokół Hubertówki nie należą do trudnych. Pod Jaworzem króluje cisza, jesteśmy tu szczęśliwi – mówi pani Barbara. 


Tablet sprzed wieku


Spod Hubertówki zjeżdżamy na dół, w dolinę rzeki Łososiny i jedziemy do Skansenu Jędrzejkówka w Laskowej. Skarby tego miejsca są ukryte za drzewami okalającymi ojcowiznę państwa Krzysztofa i Barbary Jędrzejków. – To ziemia rodzinna mojego męża. Mąż, jeszcze jako chłopiec, lubił zaglądać do okolicznych zagród, zaciekawiony dziwnymi, zabytkowymi rzeczami codziennego użytku. Po latach sam zaczął je gromadzić – opowiada pani Barbara. I tak powstał, a raczej powstaje, prywatny skansen dokumentujący życie mieszkańców Laskowej i okolicy.

Najwięcej eksponatów znajduje się w pięknym, stylowym budynku, po którym czasem oprowadza Grzesiek, jeden z synów państwa Jędrzejków. Choć chodzi jeszcze do podstawówki, potrafi opowiadać z pasją o sprzętach użytkowych i dawnych zwyczajach codziennego życia na wsi. – Robi to jak profesjonalny przewodnik – mówi z uznaniem Piotr Firlej. Chłopak pokazuje na przykład ślufanek, który w nocy służył do spania, a w dzień do siedzenia. Zdradza, gdzie mieszka dusza starych żelazek, kręci korbą „półautomatycznej” pralki i wyjaśnia, że tarka wcale nie służyła w kuchni do tarcia marchewki. Na chwilę zatrzymuje się przy kąciku dziecięcym, gdzie wzruszają proste zabawki. Chwyta za długi kij, na końcu którego kolorowe ptaszki usiadły na kwadracie deseczki. Pod nią kółka. Gdy nimi jeździć po podłodze, ptaszki kręcą się wesoło w kółko.

Grzesiek na chwilę zatrzymuje się przy starym kredensie, skąd wyciąga czarną, połyskującą tabliczkę. – A to, proszę państwa, jest dawny tablet – tylko trzeba po nim pisać, żeby nauczyć się liter i czytania – śmieje się chłopiec. 


Młyn czasu


– To nie było tak, że chcieliśmy stworzyć skansen. Ale zaczęły przychodzić wycieczki z naszej szkoły, potem gmina poprosiła, by włączyć naszą ekspozycję do miejscowych atrakcji turystycznych. I tak domowe muzeum zaczęło żyć własnym życiem, pojawiało się coraz więcej wycieczek, więc – pracując w domu – stałam się też przewodnikiem – opowiada pani Barbara. Poszerzenie wiedzy stało się zatem konieczne. Wiązało się to z chodzeniem do starszych sąsiadów, pytaniem ich o historię, czytaniem fachowej literatury. – Sama na tym skorzystałam, bo wzrosła moja wiedza o dawnych czasach, kiedy ludzie potrafili żyć bez prądu, automatycznych urządzeń, i pomimo ciężkiej pracy mieli więcej czasu niż dzisiaj – podkreśla pani Barbara.

Spod głównego „muzeum” schodzi się krętymi alejkami w dół. Wzrok od razu zatrzymuje się na potężnym pniu dębu, w którym ukryto niewielkie podłużne drzwi – wejście do barci. Obok przycupnęły na ławie krągłe ule. Nie ma w nich pszczół, ale jeśli przyłożyć ucho jak do pustej muszli, słychać echo dawnej pracy zbieraczek miodu. Pod drugiej stronie ustawiły się spichlerze i spichlerzyki, wędzarnia śliwek i innych owoców. W pomieszczeniach można zobaczyć dawne warsztaty pracy. W kuźni Grzesiek zadaje nam zagadkę. – A czemu służyły te otwory w ścianie, jeden przy palenisku, a drugi przy wiertarce? – pyta ze zwycięskim uśmiechem chłopak. Widzi bowiem, że nie wiemy… – Jak do obrobienia było coś długiego, to wsuwano materiał z zewnątrz do środka – tłumaczy.


Odgłos biegnącej nieopodal drogi wycisza skutecznie wodny, drewniany młyn. Woda spada z szumem po kole i rozlewa się ze spokojem w niewielkim oczku. Nieopodal murowana kapliczka pod starą rosochatą lipą, a dalej za nią zielony pas łąk, ginący gdzieś pośród leśnych drzew, wieńczących u samej góry ojcowiznę pana Krzysztofa. – Ludzie mają coraz większą świadomość, kiedy dostają w spadku jakieś gospodarstwo ze starym domem i zabudowaniami, często pytają, czy nie przyjmiemy starych sprzętów. Dawnej pewno by je spalili, a dziś przyznają, że warto je zachować. Zresztą urzeka mnie zaradność tutejszych mieszkańców i ich życzliwość – podkreśla pani Barbara. Z myślą o dzieciach powstaje przy skansenie dom, w którym będą mogły odbywać się warsztaty m.in. z pieczenia podpłomyków i ubijania masła. 


Smak końca lata


Wracając z Laskowej, zaglądamy jeszcze do niezwykłych Strzeszyc, wioski niemieckich kolonistów z XIX wieku, w której później zamieszkali Polacy. Prawie każdy dom był w czasach okupacji miejscem tajnego nauczania. To jednak osobny temat, do którego trzeba jeszcze wrócić. – W naszej kaplicy bardzo czcimy Matkę Bożą, wiele przez nią uprosiliśmy – mówi pani Stanisława, pokazując liczne wota. Zresztą ta ziemia słynie z pobożności, a jej przedsmak czujemy w kościele w Ujanowicach, gdzie właśnie kończy się Msza św. i słychać żywy śpiew jej uczestników. Dźwięczna modlitwa kołysze łagodnie i z pewnością nie budzi śpiących na kościelnym strychu podkowców, czyli małych, bardzo rzadkich nietoperzy.

– Z myślą o nich Polskie Towarzystwo Przyjaciół Przyrody „pro Natura” pomogło w modernizacji i odnowieniu dachu świątyni. Widać też, że obok niej zostały dosadzone nowe drzewa, bo podkowce lubią, jak wokół nich jest zielono – śmieje się Piotr Firlej. Kończy się dzień, a wieczór ma smak pieczonego pstrąga z gospodarstwa Anny i Stanisława Nowaków ze Żmiącej i tradycyjnych jagodowych lodów w Tęgoborzy. Ach, szkoda, że wakacje się kończą…