Zaniechanie, które kosztuje miliardy

Andrzej Grajewski

Gość Niedzielny 39/2016 |

publikacja 22.09.2016 00:00

Jesteśmy jedynym krajem w Europie, poza Białorusią, który nie rozwiązał problemu reprywatyzacji. Płacimy za to wszyscy, a cena będzie rosnąć.

Mec. Paweł Kuglarz, w tle plac Grzybowski w Warszawie. Tej okolicy dotyczył wielki spór o zwrot nieruchomości w latach 90. ub. wieku. Jakub Szymczuk /FOTO GOŚĆ Mec. Paweł Kuglarz, w tle plac Grzybowski w Warszawie. Tej okolicy dotyczył wielki spór o zwrot nieruchomości w latach 90. ub. wieku.

Uwagę opinii publicznej przykuwają afery z odzyskiwaniem nieruchomości w Warszawie, gdzie na mocy tzw. dekretu Bieruta (Dekret z 26.10.1945 r. o własności i użytkowaniu gruntów na obszarze m.st. Warszawy) przejęto ok. 17 tys. nieruchomości. Problem dotyka jednak wszystkich większych miast w Polsce, choć każdy region ma swoją specyfikę i uwarunkowania prawne. Wspólne dla wszystkich pokrzywdzonych jest jedynie to, że nikt z nich nie otrzymał rekompensaty z tytułu zabranego mienia.

Zmarnowana okazja

W 2001 r. rząd Jerzego Buzka przyjął racjonalną ustawę reprywatyzacyjną. Przewidywała ona, że dawni właściciele otrzymają zwrot 50 proc. wartości utraconego mienia w naturze albo w bonach reprywatyzacyjnych. Bony miały być realizowane w ciągu 10 lat. Byli właściciele mieli także od tej kwoty zapłacić podatek spadkowy. Ustawa przewidywała, że prawo będzie dotyczyło wyłącznie osób, które były obywatelami państwa polskiego w dniu wywłaszczenia i nie utraciły obywatelstwa. Ta kwestia, chociaż racjonalnie uzasadniona, stała się dla prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego pretekstem do zawetowania ustawy. – Co szczególnie ważne w kontekście dzisiejszych problemów Warszawy – podkreśla mec. Paweł Kuglarz, dyrektor Szkoły Prawa Austriackiego na Uniwersytecie Jagiellońskim, a także partner w kancelarii Wolf Theiss P. Daszkowski, autor wielu publikacji z zakresu prawa nieruchomości – ustawa z 2001 r. wprowadzała zakaz handlu roszczeniami. Gdyby więc weszła w życie, nie powstałby w Warszawie, a także w wielu innych miastach kryminogenny układ składający się z kancelarii prawnych, urzędników magistrackich, a czasem także notariuszy, umożliwiający dochodzenie w ramach prawa, ale także bezprawnie, ogromnych kwot pieniędzy z bud-
żetów samorządów oraz skarbu państwa. Prezydent Kwaśniewski, wetując ustawę, przekonywał, że byli właściciele mogą swych roszczeń dochodzić w sądzie. Jednak dla wielu byłych właścicieli była to możliwość iluzoryczna. Nie dość, że to procedura bardzo skomplikowana i wymagająca niemało środków, to jeszcze ciąg-
nąca się latami. Efekt był taki, że większość właścicieli nie odzyskała nic. Tylko nieliczni potrafili wywalczyć w sądach korzystne dla siebie rozwiązanie, a nieraz dobrze na tym zarobili. Sądy bowiem w swych wyrokach w ogóle nie uwzględniają kwestii rozliczenia nakładów, ponoszonych przez samorządy albo budżet państwa przez cały okres powojenny.

Dostępne jest 24% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.