Na Pomorzu było piekło

publikacja 30.09.2016 14:16

O krwawej jesieni 1939 roku, „dziadkach z Wehrmachtu”, krzywdzących mitach oraz inteligentnych brutalach z gestapo mówi prof. Andrzej Gąsiorowski, historyk, wykładowca Uniwersytetu Gdańskiego, pracownik naukowy Muzeum Stutthof.

Prof. Andrzej Gąsiorowski jest autorem wielu opracowań z historii najnowszej, m.in. książki „Polska Podziemna  na Pomorzu 1939–1945”. jan Hlebowicz /Foto Gość Prof. Andrzej Gąsiorowski jest autorem wielu opracowań z historii najnowszej, m.in. książki „Polska Podziemna na Pomorzu 1939–1945”.

Jan Hlebowicz: W piśmie „Ziemie Zachodnie Rzeczpospolitej”, wydawanym w czasie wojny przez Delegaturę Rządu, czytamy: „Pomorze znalazło się na samym dnie piekła okupacyjnego”. To nie przesada?

Prof. Andrzej Gąsiorowski: Sytuacja Pomorza rzeczywiście była szczególnie trudna. Już we wrześniu 1939 r. specjalne grupy niemieckiej policji na podstawie listów proskrypcyjnych przygotowane przed wojną rozstrzeliwały w lasach polską inteligencję. Nie chodziło jedynie o ludzi z wyższym wykształceniem, ale o aktywistów politycznych i społecznych, urzędników, nauczycieli, przedstawicieli świata kultury i duchowieństwa oraz członków Polskiego Związku Zachodniego. To byli ludzie, wokół których mógł się organizować opór.

Później przyszedł czas tzw. krwawej jesieni...

To okres od października 1939 do stycznia 1940 r., kiedy pierwsze skrzypce w eksterminacji Polaków zaczęły odgrywać niemieckie paramilitarne oddziały samoobrony Selbstschutz. Nazwa jest myląca. Była to organizacja złożona z volksdeutschów, czyli obywateli państwa polskiego narodowości niemieckiej, mieszkających przed wojną na Pomorzu. Członkowie bojówek dobrze znali swoich przedwojennych sąsiadów. Wiedzieli, kto był zaangażowany w działalność patriotyczną czy antyniemiecką. Często członkowie Selbstschutzu kierowali się w swoich działaniach emocjami i osobistymi uprzedzeniami, mszcząc się na Polakach, z którymi mieli „na pieńku” w okresie międzywojennym. Szacuje się, że na Pomorzu zginęło wtedy 30 tys. osób. Dla porównania, w tym samym czasie na Śląsku – 1500 osób, a na terenie północnego Mazowsza – 1000. Wiedza o mordowanych funkcjonowała w społeczności Pomorza. Niemcy od początku zamierzali sparaliżować wolę oporu i w znacznym stopniu ten cel osiągnęli.

Mimo ogromnej skali represji, w Generalnym Gubernatorstwie powszechne były opinie o sympatyzowaniu części ludności Pomorza z okupantem. Skąd brało się takie przeświadczenie?

Krzywdzące i niesprawiedliwe opinie brały się z tego, że Polacy w Generalnym Gubernatorstwie nie wiedzieli, co tak naprawdę dzieje się na Pomorzu. Nie mieli pojęcia o obozie koncentracyjnym Stutthof, nie wiedzieli o masowych egzekucjach, nie znali miejsc kaźni, np. Piaśnicy, Szpęgawska, nie rozumieli tak naprawdę, czym była Niemiecka Lista Narodowościowa...

A czym była?

Społeczeństwo polskie na Pomorzu było zjednoczone. To zmieniło się w 1942 r., kiedy Albert Forster, namiestnik Okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie, wydał odezwę, w której nakazywał wpisywanie się na Niemiecką Listę Narodowością. Znalazło się tam zdanie, że wszyscy ci, w których żyłach płynie choćby kropla niemieckiej krwi, muszą złożyć wniosek o wpis na tę listę. A kto do marca 1942 r. tego nie zrobi, uznany będzie za wroga III Rzeszy. Niemiecka propaganda chciała stworzyć wrażenie, że składanie wniosków jest wolą ludu, dobrowolną deklaracją mieszkańców Pomorza. Tak też zostało to odebrane w Generalnym Gubernatorstwie.

A nie było wolą ludu?

Przecież słowa Forstera to jawna groźba. Proszę pamiętać o tym, co wydarzyło się w pierwszych miesiącach wojny. Masowe egzekucje, wysiedlenia, tortury. Ludzie o tym nie zapomnieli i bali się, że niezłożenie wniosku będzie oznaczało podobne represje. Chcąc chronić swoje rodziny, często decydowali się na dramatyczny krok wpisania na listę. Co więcej, w wielu przypadkach podejmowali taką decyzję także w imieniu swoich dzieci, które nie przekroczyły 21 lat.

Dochodziło do tego, że młodzi polscy patrioci wpisani na NLN wcielani byli do... Wehrmachtu.

Dla wielu był to dramat, bo pod niemieckimi mundurami nierzadko biły gorące polskie serca. Zachowały się relacje, które opisują, jak wagony z takimi poborowymi jechały na front wschodni i dało się słyszeć śpiew polskich pieśni religijnych i patriotycznych. Pisała o tym polska prasa podziemna. Część z tych ludzi konspirowała w armii niemieckiej, inni dezerterowali przy pierwszej okazji i, nie mając nic do stracenia, wstępowali w szeregi polskich organizacji niepodległościowych. Inni ginęli na froncie, walcząc o nie swoją sprawę. Wielu obecnych mieszkańców Pomorza ma w swoich rodzinach takich „dziadków z Wehrmachtu”.

Czy w tak trudnych warunkach, jakie istniały na Pomorzu po 1939 r., była w ogóle szansa na prowadzenie działalności konspiracyjnej?

Pomimo masowych represji i funkcjonowania NLN, przeciwko nazistom konspirowało na Pomorzu aż kilkanaście tysięcy osób. Paradoksalnie w wielu przypadkach obecność na NLN pozwalała na prowadzenie działań antyniemieckich. Polacy piastujący niższe stanowiska, np. w administracji, mieli dostęp do dokumentów czy pieczątek. Podam dwa przykłady. Teofil Kur został zatrudniony w archiwum niemieckiej marynarki wojennej w Gdyni. Stamtąd zrobił odpis pól minowych na Zatoce Gdańskiej. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie został wpisany na NLN. Inny przypadek to Antoni Wiśniewski – przed wojną oficer polskiego wywiadu, który po 1939 r. przyznał się do pochodzenia niemieckiego. W Gdyni prowadził sklep tytoniowy i jednocześnie był... szefem jednej ze sprawniej działających sieci wywiadu Armii Krajowej. Nikt o tym nie wiedział, więc Wiśniewski miał łatkę zdrajcy, która towarzyszyła mu także po wojnie. To wszystko nie było takie biało-czarne, jak niektórym się wydaje.

Podobno już na długo przed 1939 r. przystąpiono do tworzenia „zespołu do zadań specjalnych”, który miał zajmować się w czasie ewentualnej wojny „dywersją pozafrontową”. Czym był ów zespół i jakie były jego zadania?

Polscy sztabowcy doskonale zdawali sobie sprawę z trudnej sytuacji geopolitycznej Pomorza, które wrzynało się klinem między Rzeszę, Wolne Miasto Gdańsk i Prusy Wschodnie. Istniało bardzo duże prawdopodobieństwo odcięcia północnej części Pomorza przez uderzenie wojsk niemieckich. Dlatego właśnie na tym terenie już od 1930 r. zaczęto przygotowywać struktury, które w przypadku wybuchu wojny lub zajęcia części terytorium przez nieprzyjaciela miały prowadzić na zapleczu frontu działania dywersyjne. Członkowie tych grup byli bardzo skrupulatnie dobierani i musieli spełnić szereg kryteriów – dawać gwarancję tajemnicy, patriotyzmu oraz etyki. Później na bazie powiązań grup dywersji pozafrontowej na Pomorzu powstawały zalążki organizacji konspiracyjnych.

Które z podziemnych organizacji były najliczniejsze i najskuteczniejsze w walce z okupantem?

Najważniejszą organizacją była – podobnie jak w całej Polsce – Armia Krajowa. To ona miała scalić wszystkie pozostałe grupy zbrojne działające na terenie okupowanego kraju, w tym także na Pomorzu.

W przypadku Pomorza z tym scaleniem różnie bywało...

Rzeczywiście, był tutaj pewien problem. Pomorze w okresie międzywojennym stanowiło bastion endecji, a piłsudczycy, mówiąc wprost, nie byli specjalnie kochani. A trzeba pamiętać, że ZWZ AK była organizacją utożsamianą raczej z sanacją. W przeciwieństwie do największej pomorskiej organizacji konspiracyjnej – Gryfa Pomorskiego, związanego ze środowiskiem Narodowej Demokracji. Dowództwo Gryfa nie godziło się na warunki AK. „Wy macie oficerów, ale my mamy żołnierzy. To my przynosimy wam struktury, ludzi, bunkry i całe zaplecze” – argumentowali.

Ciekawym przykładem jest działająca na Pomorzu Polska Armia Powstania, którą nazywa pan „największą tajemnicą pomorskiej konspiracji”. Dlaczego?

PAP została przez dowództwo Okręgu Pomorskiego AK uznana za kolaborującą z Niemcami. 28 listopada 1944 r. wydano nawet rozkaz jej likwidacji. Komendant główny tej organizacji Edward Rudzki został zastrzelony jako agent gestapo przez specjalnie utworzoną komórkę likwidacyjną AK. A dlaczego największa tajemnica? Ponieważ do dziś nie wiadomo do końca, kim był komendant główny. Jakiemu ośrodkowi dyspozycyjnemu podlegał? Do kogo kierował swoje meldunki? Dzisiaj wiemy, że musiały istnieć powiązania między PAP a Polską Armią Ludową. W styczniu 1945 r. obie organizacje podpisały porozumienie.

Mówiąc o dokonaniach organizacji konspiracyjnych w czasie wojny, myślimy o zabójstwach hitlerowców, odbijaniu więźniów, wykolejaniu niemieckich pociągów etc. Jakie były najbardziej „spektakularne” działania żołnierzy podziemia na terenie Pomorza?

Jak już wspomniałem, to był bardzo trudny teren do prowadzenia jakiejkolwiek działalności. Struktury konspiracyjne nastawiano więc głównie na tzw. działania miękkie, czyli wywiad wojskowy. Partyzantka istniała, ale działała na niewielką skalę. Jedną z największych akcji przeprowadził Gryf Pomorski, którego żołnierze w brawurowym stylu zajęli lotnisko w Strzebielinie.

Jaki był stopień infiltracji pomorskiego podziemia przez gestapo?

Trzeba pamiętać, że gestapo było sprawnie działającą policją polityczną, której szeregi zasilali nie tylko katujący swoje ofiary sadyści, ale także bardzo inteligentni i świetnie wyszkoleni agenci. Istnieją dowody na to, że konspiracyjne organizacje działające na Pomorzu były przez niemiecką policję stosunkowo dobrze rozpracowane. Świadczą o tym liczne aresztowania czołowych postaci polskiego podziemia na tym terenie. Jednym z najlepszych agentów szefa gestapo w Gdańsku był Witold Świętochowski. Jako członek polskiego wywiadu przed wojną miał do wyboru: zdradzić i przeżyć albo nie zdradzić i zginąć. Wybrał pierwszy wariant. Dlaczego tak wiernie, do samego końca służył gestapo? To pytanie bardziej do psychologa niż historyka. Co ciekawe, koniec wojny Świętochowski przeżył... udając więźnia obozu koncentracyjnego Stutthof.