Lo(ve)foty

Jarosław Dudała

GN 29/2017 |

publikacja 20.08.2017 04:30

Lofoty to raj dla fotografów. Są jak Tatry stojące po kolana w wodzie – z fiordami oblewającymi podobne do Krywania piramidki i garbate góry przypominające Giewont.

Reine to jedno z najbardziej malowniczych miasteczek na Lofotach. roman koszowski /foto gość Reine to jedno z najbardziej malowniczych miasteczek na Lofotach.

Łał! – raz po raz wyrywa nam się, gdy jedziemy przez archipelag Drogą Króla Olafa V. Bo rzeczywiście natura Lofotów robi potężne wrażenie. Problem na tamtejszych krętych drogach jest jeden: co chwilę chciałoby się zatrzymać i zrobić najlepsze zdjęcie w życiu. Tylko jak to zrobić na tak wąskiej szosie? Spokojnie… Jeśli widok naprawdę wart jest naciśnięcia spustu migawki, to w pobliżu na pewno znajduje się zatoczka umożliwiająca bezpieczne zatrzymanie auta. A jeśli widoki zapierają dech w piersiach, to w ich okolicy można znaleźć już nie zatoczki, ale spore parkingi. Znajdują się one także przy białych piaszczystych plażach z lazurową wodą. Lofoty byłyby turystyczną konkurencją dla Karaibów, gdyby nie to, że średnia temperatura sierpnia to zaledwie +13 stopni Celsjusza.

Ale turyści złaknieni surowego piękna i tak przyjeżdżają na te wyspy. – Latem nie da się przejechać, takie są korki – mówi Marta Golemo, Polka z Białegostoku, która od 10 lat mieszka na Lofotach i pracuje w rybnym barze w Sakrisøy.

Jak się tu mieszka? Spokojnie. Dla niektórych za spokojnie. Lokalsi są przyjaźni. – Mówią, że bez nas, Polaków, nie daliby sobie rady. A jest nas tutaj naprawdę dużo – zapewnia Marta. O rdzennych Norwegach mówi, że są chłodniejsi. Dłużej trwa budowanie u nich zaufania. – Ale spotkałam się wyłącznie z pozytywnymi reakcjami – dodaje Polka.

Dokładnie taki jest nasz norweski gospodarz Per Olav. Życzliwy i chłodny. – Wrócicie późno? Nie ma sprawy. Drzwi do domu są w nocy otwarte. To u nas normalne. Wszyscy tak robią – spokojnie tłumaczy nasz wiking.

Nie taki znowu raj

Co jest największym wrogiem człowieka na Lofotach? Paradoksalnie to samo, co jest największym atutem tych wysp – przyroda.

Odśnieżanie? Codziennie przez cztery miesiące w roku.

Wyspy leżą już za kręgiem polarnym, więc sporą część roku zajmuje noc polarna. Czasem widać pośród niej przepiękne zorze polarne. Generalnie jednak ciemność nastraja depresyjnie. Niektórzy tubylcy „leczą” to alkoholem, pitym w samotności.

Jeszcze gorsze bywają wichury i sztormy. – Siedzę wtedy w domu, piję piwo i czekam, aż przejdzie – mówi wytatuowany Niemiec, właściciel czarnego auta i czarnej łodzi, który zamieszkał na Lofotach. – Przynajmniej raz w roku, zimą, przychodzi orkan. Wydaje się, że rozniesie wszystko. Nasz dom stoi w tym miejscu od 70 lat, więc pewnie przetrwa kolejne nawałnice, ale i tak robi się nam wtedy nieswojo – mówią Karolina i Grzegorz Barygowie, polscy śpiewacy, mieszkający w okolicach Leknes.

Kolejny minus to ceny. Kosmiczne. Polak w ogóle nie powinien ich przeliczać na złotówki, chyba że koniecznie chce dostać zawału. Zresztą nawet dla Norwegów ich kraj jest drogi. Emeryci przenoszą się za granicę, bo tam cieplej, a ceny – dokądkolwiek by wyjechali – niższe niż w ojczyźnie.

– Rząd chce ukrócić odpływ pieniędzy za granicę. Wprowadzono więc przepis, że jeśli ktoś chce pobierać norweską emeryturę, to musi przynajmniej trzy miesiące w roku spędzać w kraju – mówi o. Christian Wójcik. Wraz z drugim Polakiem, o. Dariuszem Banasiakiem, stanowią wspólnotę cysterskiego klasztoru Matki Bożej Królowej Fiordów w Storfjord gård.

U nas to by była obraza

Miejscowa parafia – przejęta 13 lat temu od niemieckich misjonarzy Świętej Rodziny – obejmuje niemal całe Lofoty i zrzesza około 400 wiernych. Prawie połowę z nich stanowią Polacy. Reszta to katolicy czternastu narodowości, nieraz bardzo egzotycznych, a więc Filipińczycy, Hindusi, Japończycy, Amerykanie, Holendrzy czy przybysze z Afryki. Nawiasem mówiąc, cała miejscowa diecezja Tromsø zajmuje powierzchnię większą niż pół Polski (177 tys. km kw.), a liczy tylu wiernych co przeciętna polska parafia – około 6 tys. dusz.

Relacje polskich mnichów z miejscowymi luteranami są dobre. Trzeba jednak przywyknąć do panujących na Lofotach zwyczajów. Na przykład u Norwegów czymś powszechnie przyjętym jest przychodzenie do kogoś w gości z własnym prowiantem i herbatą w termosie. – W Polsce byłaby to obraza dla gospodarza, ale w Norwegii to całkiem normalne – mówi o. Christian. To pozostałość po nie tak znowu dawnych czasach, gdy Norwegowie byli naprawdę biedni. Sytuacja zmieniła się dopiero po tym, jak odkryto tam ropę naftową. To ona jest jednym z głównych źródeł bogactwa tego kraju.

Wydobycie ropy jest zresztą jednym z najgorętszych problemów politycznych na wyspach i w całej Norwegii. Kontrowersje dotyczą tego, czy należy poszukiwać ropy na Lofotach i wydobywać ją tam, czy nie. Petrodolary kuszą, ale dzisiejsi wikingowie mają też bzika na punkcie ekologii. Spór pomiędzy zwolennikami sprzecznych rozwiązań jest zacięty.

Skosztuj wieloryba

Polacy pracują głównie w budowlance oraz przetwórstwie ryb. Bo rybołówstwo od wieków jest głównym źródłem dochodów mieszkańców Lofotów. Okoliczne wody są jedynym na północnym Atlantyku miejscem tarła dorszy. Przypływają one z Morza Barentsa tak licznie, że – jak mówią miejscowi – prawie słychać, jak ryby ocierają się o siebie. Sezon połowów trwa od stycznia do Wielkanocy. Ryby, które mogą ważyć do 40 kg, są potem suszone na wolnym powietrzu.

Suszony dorsz nazywany jest sztokfiszem. Ma w Norwegii taki status, jaki w Polsce mają karpie. – Najpierw dorsze się suszy, potem moczy i płucze, a potem zjada się na Boże Narodzenie – mówi Marta Golemo.

Suszenie dorszy to sztuka. Norwegowie wyróżniają aż 22 kategorie sztokfisza. Jednak w kraju pozostaje zaledwie 30 proc. produkcji. Reszta idzie na eksport, głównie do Włoch.

Na Lofotach łatwo można kupić także mięso wielorybów karłowatych. Wolno je odławiać zgodnie z prawem. Wędzonka z wieloryba jest smolistoczarna. Podaje się ją w postaci cieniutkich plastrów w sosie chrzanowym.

Morskie safari

Na Lofotach można wieloryby jeść, ale można je także oglądać. Na północy archipelagu znajduje się port Andenes. To z niego wypływają wycieczkowe statki, z których można obserwować te potężne zwierzęta. Prawdopodobieństwo napotkania wieloryba jest spore, bo wody na północ od Lofotów są „żyzne” – występuje w nich sporo organizmów, które są pożywieniem waleni. Stąd ich liczna obecność.

Sezon na wielorybie safari to lato. Tymczasem zimą, w styczniu i w lutym, można na Lofotach spotkać orki. Podobno w malowniczym miasteczku Reine ogląda się je nawet z nabrzeża.

My wybraliśmy się do Norwegii pomiędzy sezonem na wieloryby a sezonem na orki. Nie zobaczyliśmy ani jednych, ani drugich, ale odwiedziliśmy wody ptasiej wyspy Bleiksøya. Jej główną atrakcją są… bieliki. Tak, ptak widniejący na polskim godle upodobał sobie Lofoty! Widzieliśmy siedem czy osiem potężnych ptaków o rozpiętości skrzydeł około 2,5 metra. Jak zauważył nasz norweski przewodnik Trond Solvoll, bieliki gniazdują na kontynencie, a Bleiksøya jest dla nich „francuską restauracją”. Przylatują tam, by polować na maskonury.

Uratuj śmieszne ptaszysko

Maskonurów są tam setki, a nawet tysiące. To pocieszne niewielkie ptaszyska. Wyglądają trochę jak pękate pingwiny z szerokimi, kolorowymi dziobami, podobnymi trochę do dziobów tukanów, ale znacznie krótszymi. Wydają się nieporadne. – Startują z wody do lotu zawsze pod wiatr. Tak jest łatwiej. Ale potrafią również nurkować na głębokość prawie 100 metrów. Łapią do dzioba kolejne ryby, nie wypuszczając złowionych poprzednio. Układają je sobie na przemian: raz łbem, raz ogonem, żeby zmieściło się więcej – opowiada Trond.

Nad powierzchnią wody maskonury są łatwym łupem dla bielików. – Każdy z nich zjada dziennie dwa maskonury – mówi Norweg i wrzuca do wody martwą rybę. To zwabia jednego bielika. Zniża lot i lekko porywa zdobycz. Dzięki temu możemy z kilkudziesięciu metrów podziwiać królewskiego ptaka. – Każda rzucona mu ryba to uratowanie jednego maskonura – śmieje się Trond.

Na dnie Vestfjordu, będącego właściwie cieśniną pomiędzy Lofotami a kontynentem, na głębokości 160 metrów spoczywa wrak „Chrobrego” – ostatniego transatlantyka zbudowanego dla Polski. Został zwodowany w ­Danii tuż przed II wojną światową. Zdążył jeszcze zawieźć do Ameryki Południowej Witolda Gombrowicza, ale z powrotem do kraju już nie dotarł. W drodze powrotnej u wybrzeży Brazylii zastał go 1 września 1939 r. Statek został wojennym transportowcem. W maju 1940 r. wiózł z Wysp Brytyjskich żołnierzy spieszących z odsieczą uczestnikom bitwy o Narwik. Został zbombardowany przez niemieckiego heinkla 111. Wybuchł pożar, który pochłonął życie 12 marynarzy i wielu przewożonych żołnierzy. Jednym z ciężko poszkodowanych był starszy oficer Karol Olgierd Borchardt, późniejszy autor cenionych książek marynistycznych. Doszło nawet do wybuchu amunicji, a mimo to „Chrobry” nie chciał iść na dno. Dobiła go dopiero torpeda z brytyjskiego samolotu z lotniskowca „Ark Royal”. Dziś wrak spoczywa mniej więcej pośrodku drogi między Lofotami a położonym na kontynencie miastem Bodø.

Wracamy do naszego norweskiego gospodarza. Przejeżdżamy z wyspy na wyspę potężnymi mostami albo podmorskimi tunelami, z których jeden liczy ponad 6 km długości. Przed mostami zamontowane są tablice, wyświetlające aktualną siłę wiatru.

Szczyty gór pokryte są śniegiem, poniżej rosną karłowate drzewa. To najczęściej brzozy, które przypominają trochę polską kosodrzewinę. Wokół wszędzie widać wodę – fiordy albo jeziora. Nad nimi zbudowane na palach urocze czerwonobrązowe domki (rorbuer). Czujemy, jakbyśmy podróżowali po kartach albumu z pocztówkami. – Te wyspy uzależniają – uśmiecha się Marta Golemo.

Lofoty w pigułce

  • archipelag na Morzu Norweskim
  • największe wyspy: Austvågøy, Vestvågøy, Moskenesøya, Flakstadøya, Gimsøya
  • przynależność państwowa: Norwegia
  • łączna powierzchnia wysp: 1227 km kw. • ludność: około 24,5 tys.
  • język: norweski
  • wyznania: protestantyzm (głównie w wydaniu luterańskim), katolicyzm (niewielki procent)
  • waluta: korona norweska
  • jak dotrzeć: np. samolotem do Bodø (z przesiadką w Oslo), a stąd samolotem lub promem na konkretną wyspę
  • wjazd: dowód osobisty lub paszport

Dostępne jest 8% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.