Wszystko, co malował, było Krynicą

Beata Malec-Suwara

publikacja 04.08.2018 05:45

Żyć poza tym miastem nie potrafił. Nawet wysiedlony wracał do niego piechotą. Choć był bezdomny i mówić nie umiał, stał się najbardziej znanym kryniczaninem na świecie.

▼	W krynickim muzeum można znaleźć liczne zdjęcia Nikifora. Beata Malec-Suwara ▼ W krynickim muzeum można znaleźć liczne zdjęcia Nikifora.

W Krynicy-Zdroju lubił spędzać czas Józef Piłsudski, Krynicę pokochał Jan Kiepura, tutaj przyjeżdżają z całej Europy prezydenci, premierzy i ministrowie w czasie Forum Ekonomicznego, ale to właśnie bezdomny malarz – Nikifor Krynicki (jego właściwe nazwisko to prawdopodobnie Epifaniusz Dworniak, jak się długo po jego śmierci okazało) – stał się największym ambasadorem tego miasta w świecie. Uznany przez znawców sztuki za najwybitniejszego kolorystę, sam uważał, że o kolor trzeba Boga prosić. O swoim talencie i wielkości przekonany był zawsze. Spędził dzieciństwo w skrajnej nędzy i choć do końca życia mieszkał kątem u ludzi, jego obrazy wystawiane były w prestiżowych galeriach na całym świecie – w Paryżu, Brukseli, Amsterdamie, Wiedniu, Frankfurcie, Sztokholmie, Rzymie, Zagrzebiu, USA czy Izraelu. Dziś jego obrazy posiadają kolekcjonerzy nawet w Japonii.

Koledzy z ikon

Urodził się w 1895 roku. Był synem biednej, upośledzonej kobiety. Po niej zapewne odziedziczył bełkotliwą mowę, ale też ona zabierała go bardzo często do cerkwi, gdzie przy kolejnych świętych obrazach powtarzała mu, że to jego ojciec malował. Wyniośli święci z ikonostasów byli kimś bardzo bliskim dla Nikifora, trochę jakby „kolegami”.

„Na wielu jego obrazach łączy ich nawet pewna poufałość. Tadeusz Szczepanek, dyrektor sądeckiego muzeum w latach 60. i 70., wspominał, jak Nikifor, zwiedzając ekspozycję ikon, wykrzykiwał radośnie imiona świętych: »Mykoła!«, »Jerzy!«, »Dymitr!«, »Paraska!«, witając się z nimi jak z dobrymi znajomymi” – pisze na łamach „Almanachu Muszyny” Zbigniew Wolanin, pomysłodawca i kustosz Muzeum Nikifora w Krynicy.

Taka też była w jego rozumieniu pozycja artysty. Na autoportretach zawsze jest młody, elegancki, wzbudza podziw – inaczej niż w życiu, gdzie odbierany był jak dziwak i ktoś z marginesu. Ranga malarza według niego urasta do wielkości świętych, którzy mają prawo obcowania z Bogiem. W „Modlitewniku” – książeczce do nabożeństwa, którą sobie sam narysował – wśród orszaków świętych i aniołów zasiada on sam. Na jednej z najbardziej znanych jego prac – „Autoportrecie potrójnym” – występuje w aureoli i biskupiej mitrze. Ba, w cenionym przez znawców „Soborczyku” – zjeździe malarzy – artyści w szatach liturgicznych zasiadają za zastawionym stołem we wnętrzu wielkiej świątyni. Na najważniejszym miejscu – Nikifor. Z góry spoglądają na nich święci, a z naw bocznych malutcy, stłoczeni ludzie.

– Nikt inny nie podniósł tak wysoko rangi artysty w społeczeństwie, jak uczynił to Nikifor – komentuje Zbigniew Wolanin.

Prawie wszystko

Jeden ze znawców Nikifora mówił, że wszystko, co malował, było Krynicą. Malarz uwiecznił kurort na tysiącach swoich prac, ale malował jeszcze to, gdzie się dało z Krynicy dojść lub dojechać koleją, która go fascynowała. Powstawały cerkwie, kościoły, synagogi, dworce, węzły kolejowe i maleńkie stacyjki. Obszedł pewnie całą Łemkowszczyznę, a „Nikiforowym pociągiem” – jak zauważa Zbigniew Wolanin – da się dojechać nawet do zagubionych w górach łemkowskich wiosek, w których nigdy kolei nie było.

Choć Nikifor był przede wszystkim dokumentalistą rzeczywistości, na swoich obrazach wznosił też surrealistyczne budynki, które jak ikonostasy pną się niebotycznie w górę. „Poprawiał” też rzeczywistość. Tak przebudował muszyński rynek. Nakrył go na tym Janusz Roszko. Nikifor przygotowywał wówczas szkice do przyszłych obrazków z cyklu rynki i ratusze okolicznych miast, tj. Tuchowa, Tarnowa, Nowego Sącza czy Muszyny.

„Widziałem, jak pod ręką nieomylnie wyrasta kształt znanego mi ratusza nowosądeckiego, może nieco zmieniony, ale na końcu świata poznałbym tę śmieszną budowlę po wygiętym mansardowym dachu i cienkiej jak igła wieżycy. Ale pod podpisem »Muszyna« coś zaskakującego. Jest kapliczka ze świętym Janem, drugiej nie widać – i jest trawnik z ławkami, ale pośrodku rynku, gdzie pusty plac, ratusz nagle wyrósł. Z wieżą, na wieży ganek, na szczycie flaga. Nikifor pokazuje palcem na ganek: – Fojermany mają tu chodzić! – mówi. – Ale w Muszynie ratusza nie ma! – wołam. – To będzie taki. Bo gmina, poczta, sąd i biblioteka osobno. A na dole sklepy. Prawą stroną – pokazuje palcem na rysunku tor kolejowy – przejeżdżać będzie kolej, lewą samochody” – opisywał w 1966 roku spotkanie z Nikiforem J. Roszko.

To dla mnie trudna podróż

Nikifor był niezwykle pracowity – szacuje się, że namalował ok. 40 tys. prac. Przez długie lata nie było go stać na zakup dobrych materiałów, więc używał najtańszych akwareli i kredek, jakimi malują dzieci w podstawówce. Mimo to wszyscy zachwycają się barwą i kolorystyką jego obrazków. Mając w banku duże pieniądze, uważał za swój obowiązek nie oszczędzać farby, wypełniając obrazki grubą warstwą koloru. Jego prace, zwłaszcza w początkowej fazie twórczości, powstawały na przypadkowych kawałkach papieru, starych plakatach, jednostronnie zapisanych kartkach z zeszytów szkolnych, drukach sądowych czy pudełkach po papierosach.

Obrazek uważał za skończony, kiedy dorobił mu ramkę. Sygnował go pieczęcią, których miał kilka. Obrazy trzymał w dużej skrzyni zamykanej na potężną kłódkę. Była jego sejfem, ale i nieraz miejscem do spania. Wszystkie te przedmioty, jego obrazy, radia, zegarki, elementy garderoby, cały szereg fotografii malarza i plakaty z jego wystaw można zobaczyć w krynickiej Romanówce, która stała się jego domem, jakiego za życia nigdy nie miał.

Znajdujące się w willi Muzeum Nikifora w Krynicy z racji 50. rocznicy śmierci artysty przygotowało rozszerzoną wystawę, którą oglądać można do 11 listopada. 11 lipca w Krynicy odbyła się projekcja filmu „Mój Nikifor” i spotkanie z jego twórcami – współreżyserką i współscenarzystką Joanną Kos-Krauze oraz aktorami Romanem Gancarczykiem, Jerzym Gudejką i Jowitą Budnik. – Przyjechalibyśmy wcześniej, ale nikt nie zapraszał – żartowała pani Joanna, przyznając, że jest to dla niej niezwykłe spotkanie. Do Krynicy przyjechała pierwszy raz po 14 latach.

– Obeszliśmy na szybko te miejsca, w których kręciliśmy. Romek więcej obszedł, nawet sobie badania zrobił, błonnik kupił. Skorzystał z tego uzdrowiska – mówiła, rozbawiając sporą publiczność, która zgromadziła się w Pijalni Głównej na projekcji i spotkaniu. – To jest trudna podróż dla mnie, ponieważ wielu osób, które ten film tworzyły, nie ma już z nami. Nie ma Mariana Włosińskiego, Krysi Feldman, nie ma Krzysztofa Krauze, Krzysia Ptaka, nie ma Marysi Dziewulskiej, która była wspaniałą charakteryzatorką – wyliczała. – Z drugiej strony cieszę się, że mija tyle lat i nadal ten film ktoś chce oglądać. Dziękuję, że jesteście tutaj – dodała. Nie ma tygodnia, żeby „Mój Nikifor” nie był gdzieś na świecie grany, a obrazy malarza z Krynicy posiadają kolekcjonerzy w najdalszych zakątkach świata.

Przez 23 lata istnienia Muzeum Nikifora w Krynicy zobaczyło ponad pół miliona ludzi. – Pięćset tysięcy osób odwiedziło muzeum bezdomnego artysty – podkreśla Zbigniew Wolanin – ten, który mu dom tu urządził.