Barbarzyńcy kontratakują

Marta Woynarowska

publikacja 09.09.2018 05:45

Dymarki Świętokrzyskie dają okazję nie tylko do rozrywki. Organizatorzy stawiają sobie zdecydowanie bardziej ambitny cel – edukację.

Wojownicy plemion barbarzyńskich szykujący się do walki. Marta Woynarowska Wojownicy plemion barbarzyńskich szykujący się do walki.

Mimo kapryśnej aury 52. Dymarki Świętokrzyskie można z pewnością uznać za udane. Nawet sobotnie opady deszczu nie zniechęciły entuzjastów historii, którzy licznie przybyli do Nowej Słupi z odległych rejonów Polski. – Dymarki nie mają równego sobie festiwalu archeologicznego. Każdego roku są jakieś nowości. Naturalnie jedna rzecz się nie zmienia, bo i nie może, czyli gliniane piece hutnicze, słynne dymarki. Nie ukrywam, że z przyjemnością oglądamy inscenizacje historyczne, zwłaszcza że odnoszą się do czasów raczej rzadko prezentowanych podczas tego typu wydarzeń. Starożytność nie jest chyba specjalnie lubiana przez nasze grupy rekonstrukcyjne, a szkoda, bo jest niezwykle barwna i widowiskowa, o czym można się dzisiaj przekonać – mówił pan Piotr z Poznańskiego. 

Pieczyste w glinie 

Na bez mała trzy weekendowe dni Centrum Kulturowo-Archeologiczne w Nowej Słupi zaanektowali rzymscy legioniści oraz przedstawiciele barbarzyńskich plemion zamieszkujących przed wiekami obecne obszary Polski. Swój obóz rekonstruktorzy armii cesarstwa rozbili, jakżeby inaczej, przy wale Hadriana i burgusie, czyli rzymskiej wieży strażniczej, resztę CKA pozostawiając przedstawicielom Barbaricum, którzy zajęli je na swoje warsztaty. Obok piecowiska ze starożytnymi piecami dymarskimi, w których prowadzony był proces wytopu żelaza – na wzór tego sprzed 2000 lat – odbywały się pokazy otrzymywania dziegciu, produkcji narzędzi, jakimi posługiwano się w starożytności, przędzenia wełny, wyrobu ozdób, a także sposobów dawnego wędzenia i pieczenia potraw w glinie.

– Nasze działania są ukierunkowane przede wszystkim na kuchnię. Mówię: nasze, ponieważ gospodarzymy we dwie z Magdaleną Dobromiłą Madej z Rodu Dębowego Liścia, która nawiązuje do kultury przeworskiej, czyli okresu, w którym działało tutejsze zagłębie dymarskie, ja zaś reprezentuję wczesną słowiańszczyznę, czyli czasy nieco późniejsze, ok. VIII–IX stulecia – wyjaśniała Katarzyna Miłochna Mikulska.

– Ponieważ co chwila straszy nas deszcz, skupiłyśmy się dzisiaj na pokazie robienia podpłomyków, z którymi w razie ulewy można szybko zmykać do szałasu. Do ich przygotowania wykorzystujemy różne rodzaje mąki – żołędziową, orkiszową, z płaskurki. Staramy się krzewić smaki zapomnianych zbóż, które stopniowo wracają do łask. Poza tym od rana walczę z budową wędzarki z patyków i gliny, która zacznie działać, gdy uda mi się ją podsuszyć – mówiła, śmiejąc się, pani Katarzyna Miłochna. – Ponieważ na niedzielę zapowiadają zdecydowanie lepszą pogodę, będziemy wędzić sery, śliwki i jabłka. Poza tym planujemy pieczenie marchewki i jabłka w glinie.  

Sarmata w budionowce 

Atrakcją przyciągającą wielu widzów były pokazy ubioru i uzbrojenia przedstawicieli różnych plemion barbarzyńskich oraz rzymskich legionistów. Przewodnikiem po modzie Germanów, Daków i Sarmatów był sam Tacyt, rzymski historyk żyjący na przełomie I i II w., którego prace – „Dzieje”, „Roczniki” oraz „Germania” – są nieocenionym źródłem informacji o Cesarstwie Rzymskim, w tym także o ludach zamieszkujących ówczesną Europę.

– Osobnik stojący przed państwem to Wandal, który – jak widać – prezentuje się razem z tarczą czarno-buro. Gdyby jeszcze, jak mieli to w zwyczaju Hariowie, którzy według Tacyta zamieszkiwali nasze tereny, posmarował na czarno twarz i ręce, doskonale zamaskowałby się w dzień w lesie, w nocy zaś nawet na otwartej przestrzeni byłby zupełnie niewidoczny, jak nasi komandosi. Chodziło o przerażenie przeciwnika, ponadto taki kamuflaż ułatwiał prowadzenie walki nocą – mówił Wojciech Wasiak, główny koordynator historyczny Dymarek Świętokrzyskich, członek grupy Dagome, omawiając wygląd kolejnych modeli barbarzyńców.

Zdecydowanie bardziej kolorowo prezentował się wojownik dacki, zwłaszcza zaś jego tarcza, cała pokryta barwnymi motywami kwiatowymi. – Nasz Dak jest biedny, albowiem nie nosi zbroi, za to dzierży tarczę oraz włócznię z deltoidalnym grotem, odwzorowane z przedstawienia na kolumnie Trajana, wystawionej po zwycięstwie i podbiciu Dacji przez cesarza na początku II stulecia – wyjaśniał Wojciech Wasiak. – Dakowie nieco rozpłynęli się w mrokach historii. Do ich tradycji chętnie odwołują się Rumuni, a niektórzy historycy wręcz uważają, że Rumunia winna nazywać się Dacją, gdyż na jej terenie ten lud zamieszkiwał, zanim wywędrował i dotarł aż na tereny dzisiejszej Tunezji.

Jeszcze większe zainteresowanie wzbudził kolejny przedstawiciel Barbaricum – Sarmata – nie tylko z uwagi na nazwę, kojarzącą się nam nieodparcie z tęgim panem z sumiastym wąsem, podgoloną głową, odzianym w kontusz, ale z powodu swego ubioru i bogatego uzbrojenia, odbiegającego od skromnych pod tym względem Wandala i Daka. Ubrany w strój z przewagą koloru czerwonego, uzbrojony w łuk, miecz i sztylet, prezentował się zdecydowanie okazalej od swych kolegów.

– To nie przypadek, że miecze, jakimi posługiwali się Sarmaci, przypominały chińskie – zauważył dr hab. Bartosz Kontny, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, który przybliżył uzbrojenie Sarmaty. – Ponadto zwracam uwagę na czapki, jakie nosili, które jako żywo przypominają budionowki. Kobiety sarmackie swoje stroje zdobiły niezliczoną ilością paciorków, dlatego archeolog pracujący przy grobie Sarmatki ma nieprawdopodobnie trudne zadanie, musi bowiem dokumentować każdy z nich, jeden po drugim. Obszywano nimi rękawy, dekolty, diademy. Warto wspomnieć, że elementy kultury sarmackiej są reprezentowane także na tym terenie. Na Sandomierszczyźnie zostało odkrytych kilka grotów strzał typowo sarmackich, trójlistnych, które uważa się za przejaw jakichś sojuszy pomiędzy Sarmatami a Germanami, nawiązanych być może w czasie wojen markomańskich, toczonych z Cesarstwem Rzymskim w II w.

Edukacja przez zabawę 

Punktem kulminacyjnym były popołudniowe bitwy legionów rzymskich z plemionami barbarzyńskimi, w których szeregach znaleźli się czescy, niemieccy i polscy rekonstruktorzy.
– Chcemy pokazać różne techniki walki stosowane przez przeciwne strony. Zdecydowana większość barbarzyńców za jedyną ochronę miała tarcze, a ich główną bronią były włócznie, stąd stosowana przez nich taktyka zaczepno-obronna, zupełnie odmienna od techniki armii rzymskiej, posiadającej solidne zbroje. Nie ukrywam, że potyczki, jakie staczamy, są dla nas, rekonstruktorów, doskonałą nauką, gdyż tak naprawdę dopiero w praktyce zaczynamy zadawać sobie pytania: jak ówcześni wojowie walczyli? w jaki sposób posługiwali się bronią? jakie techniki stosowali? Takie wątpliwości z pewnością nie pojawiłyby się, gdybyśmy tylko siedzieli za biurkiem – podkreślał Wojciech Wasiak, który w bitwie nie uczestniczył, przypadła mu bowiem rola komentatora starcia.

– Stając na polu bitwy, potrafimy doświadczyć podobnych przeżyć, zjawisk jak żołnierze w czasie walk, np. pojawia się tzw. widzenie tunelowe, w którym człowiek skupia się tylko na jednym silniejszym przeciwniku, nie dostrzegając tego, co dzieje się po bokach. W takich sytuacjach doceniamy aspekty psychologiczne, które z pewnością także wieki temu miały znaczenie. Praktyka zatem pozwala poszerzyć naszą świadomość oraz wiedzę, ale przyznaję, trzeba się mocno przy tym napracować. Poprzez eksperymentatorium, jakimi są inscenizacje walk, możemy znaleźć odpowiedzi na pytanie o zastosowanie broni odkrywanej podczas wykopalisk archeologicznych. Mają one dla nas ogromną wartość poznawczą i edukacyjną. Oczywiście, używamy drewnianych atrap, chodzi przecież o wypróbowanie, a nie poranienie się czy pozabijanie – zauważa z uśmiechem. – Chcemy po prostu wiedzieć, jak ci ludzie, leżący pod naszymi stopami od setek lat, skromnymi środkami, jakimi dysponowali, potrafili pokonać mocarstwo, jakim było rzymskie imperium, dysponujące przecież zawodową armią.

Prezentacje walk oraz czynności codziennego życia mają za zadanie edukować nie tylko samych uczestników, ale również, a może przede wszystkim, odbiorców. – Inscenizacje to takie historyczne teatrum, w którym na oczach widzów przeszłość, nawet ta bardzo odległa, ożywa na nowo, pozwalając się dotknąć – zauważył Wojciech Wasiak. – Dzięki temu można spojrzeć na historię z zupełnie innej perspektywy, nie szkolnej czy książkowej, ale praktycznej, żywej.