Mamy dużo do zrobienia

GN 36/2019 |

publikacja 05.09.2019 00:00

O tym, jak niszczono polską kolej, i o potrzebie jej modernizacji mówi Karol Trammer.

Mamy dużo do zrobienia Tomasz Gołąb /Foto Gość

Maciej Kalbarczyk: W latach osiemdziesiątych Polacy odbywali ponad 1 mld podróży pociągami rocznie, obecnie to nieco ponad 310 mln. Co stało się z naszą koleją?

Karol Trammer: Tak drastyczny spadek jest konsekwencją błędów popełnionych przez rządzących w okresie transformacji ustrojowej. Kiedy upadały duże zakłady przemysłowe, do których pracownicy dojeżdżali koleją, należało utworzyć połączenia do nowych miejsc pracy. Dobrym przykładem jest Radom. Szacuje się, że na początku lat 90. nawet kilkanaście tysięcy mieszkańców tego miasta zaczęło codziennie dojeżdżać do Warszawy. Kolej szybko zmniejszyła liczbę połączeń na liniach dowozowych do Radomia, ale jednocześnie nie poprawiła oferty na trasie do stolicy. Najbardziej brzemienne w skutki było jednak świadome odcięcie się od rzeszy klientów. Takie miasta jak Jastrzębie-Zdrój, Łomża czy Bełchatów zostały pozbawione dostępu do kolei. Argumentowano, że funkcjonujące tam połączenia są nierentowne. Prawda jest taka, że stopniowo je wygaszano, czyniąc ofertę PKP nieatrakcyjną dla klientów. Ludzie zostali zmuszeni do zakupu samochodów.

A może świadomie zrezygnowali z pociągów i wybrali auta?

To była wymówka tych, którzy nie poradzili sobie z przygotowaniem PKP na nowe wyzwania. Politykom, ale i kolejowym menedżerom najłatwiej było powiedzieć: skoro każdy chce mieć swój samochód, to po co w ogóle dbać o kolej? Badania przeprowadzone przez geografów transportu pokazały jednak zjawisko wymuszonej motoryzacji. Ludzie zaczęli kupować auta po tym, jak z ich miejscowości zniknęły pociągi i PKS-y. Bez nich nie byli w stanie dotrzeć do pracy i zapewnić dzieciom dojazdu do szkoły.

Wychodzi na to, że złotym okresem dla kolei był PRL.

Dostępne jest 18% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.