publikacja 12.09.2019 00:00
O niepoddawaniu się, ultramaratonach i cierpieniu z godnością opowiada Janusz Radgowski.
Henryk Przondziono /foto gosć
Barbara Gruszka-Zych: Kiedy jest się ultramaratończykiem jeżdżącym na wózku, najbardziej trzeba trenować ręce?
Janusz Radgowski: Nie, ducha! Nie jestem herosem, ale z uporem pracuję nad siłą ducha. Muszę też mieć wiarę nie tylko w zwycięstwo, ale przede wszystkim w Pana Boga.
Czujesz Jego obecność?
Skoro udaje mi się jechać, to znaczy, że ze mną jest.
Nie jesteś samotnym długodystansowcem.
To prawda, bo mam Go obok. Kiedy pokonuję kolejne kilometry, czasem wzdycham ze łzami w oczach: „Panie Boże, jesteś najwspanialszym malarzem, dziękuję, że mogę oglądać tak piękne krajobrazy”. Mam pewność, że to On pozwala mi przeżywać taki zachwyt. Jesteśmy w tym zachwycie tylko ja i On.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.