Jesienne porządki

Lech Giemza

publikacja 19.11.2019 12:35

Listopad to taki miesiąc, kiedy nawet mecze reprezentacji są już o tak zwaną pietruszkę (choć akurat powyższy frazeologizm domaga się rychłej aktualizacji, wobec galopujących cen rzeczonego warzywa…).

Jesienne porządki Roman Koszowski /Foto Gość Lech Giemza: Jesień sprzyja rozpływaniu się w deszczowo-chmurzastej szarudze, w ćwiczeniach z niebycia.

Dawno nie pisałem, jesień sprzyja rozpływaniu się w deszczowo-chmurzastej szarudze, w ćwiczeniach z niebycia. To czas na zupełnie nieoczywiste drobne radości.

Wśród nich pojawia się niekiedy również przyjemność machnięcia ręką na rzeczy z kategorii: „niecierpiące zwłoki” i „nikt mnie przecież nie zastąpi”. Listopad to taki miesiąc, kiedy nawet mecze reprezentacji są już o tak zwaną pietruszkę (choć akurat powyższy frazeologizm domaga się rychłej aktualizacji, wobec galopujących cen rzeczonego warzywa…). Do tych większych przyjemności należy natomiast, niezmiennie od czterech lat, spotykanie się z młodzieżą licealną na warsztatach literackich na KUL. Myślę, że jeszcze trochę, i na drugie będę miał „Książka z plecaka”.

Te spotkania nieustannie uczą pokory. Bo wydaje się, że trzeba prosto, a młodzież nie zawsze chce prosto. Wydaje się, że trzeba łopatologicznie i „kawa na ławę”, a oni rozumieją nawet, jak jest eschatologicznie, ontologicznie czy epistemologicznie. Wydaje się, że tyle im wystarczy na początek, a oni przychodzą pytać. Tym razem spotkanie uświetnił wykładem ks. dr Rafał Pastwa, opowiadając o FOMO, czyli generalnie strachem przed tym, co nas omija. A omijają nas ważne informacje z całego świata, o których możemy się dowiedzieć na samym końcu… Z dużym zainteresowaniem spotkał się również wykład prof. Zdzisława Kudelskiego poświęcony postaci Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Postaci, bo kwestię twórczości przełożyliśmy na kolejny, marcowy zjazd.

Jest jakaś frajda w tym „przekładaniu z polskiego na nasze” suchej wiedzy akademickiej. Dopóki nie skonfrontuję własnych osiągnięć, wyników badań, z tymi, którzy czekają poza „akademickim murem”, tak naprawdę nie wiem, ile to warte. Dopiero entuzjazm albo znudzenie na twarzach słuchaczy są twardą weryfikacją, ważniejszą od wszystkich punktów, sprawozdań, ankiet. Jakoś to nawet paruje się z zasłyszanym ostatnio zdaniem, w jednej z audycji radiowych: badacze naukowi są utrzymywani z pieniędzy społeczeństwa i ich moralnym obowiązkiem jest się dzielić wynikami własnych badań w sposób przystępny i interesujący, właśnie ze społeczeństwem.

Tym razem frajda była podwójna, gdyż dojechała do nas, całkiem niespodziewanie, grupka uczniów z nauczycielką aż z Mińska Mazowieckiego, z liceum salezjańskiego. Mogliśmy więc przy okazji porozmawiać o KUL-u i o Lublinie także. Jest szansa, że jeszcze wrócą, bo już rysuje się projekt dodatkowego zjazdu dla uczniów szkół salezjańskich!