"Ja to w ogóle jestem fajnym kandydatem na męża"

Maciej Rajfur

publikacja 06.05.2020 11:20

Powiedział Łukasz Sobieraj. I stało się. Jeszcze niedawno wydawało się, że choroba zabrała mu wszystko. Dzisiaj z uśmiechem stwierdza, że przez chorobę Bóg obdarzył go największym szczęściem - żoną i synem.

"Ja to w ogóle jestem fajnym kandydatem na męża" Maciej Rajfur /Foto Gość Państwo Sobierajowie z synem Janem.

Łukasz Sobieraj, chory na stwardnienie rozsiane, modli się o uzdrowienie, ale dzisiaj wie, że są sprawy ważniejsze. W szpitalu spotkał miłość swojego życia, która zmieniła jego świat o 180 stopni.

34-latek choruje na stwardnienie rozsiane od 19. roku życia. Jest jedynakiem, a trudna diagnoza sprzed lat tąpnęła życiem jego i jego rodziny. Choroba spowodowała spustoszenie w życiu towarzyskim chłopaka. Był otwarty i kontaktowy, lubił taniec i koszykówkę, miał sporo znajomych. Wielu patrzyło na niego z podziwem. I nagle wszystko się skończyło. Relacje koleżeńskie nie przetrwały. Przyszedł jednak moment przełomowy.

W sierpniu 2017 roku Łukasz pojawił się w Dolnośląskim Szpitalu Specjalistycznym im. T. Marciniaka na koniecznej rehabilitacji. - Nie miałem wtedy żadnych znajomych, dlatego przekraczając próg szpitala chciałem kogoś poznać, rozpocząć wszystko od nowa - opowiada. Jeden z kapłanów powiedział mu kiedyś, że wszystko w jego życiu dzieje się nie bez powodu, a każdy nosi swój krzyż, który jest odpowiednio wyważony do naszych sił. - Ja przez całą swoją chorobę nigdy nie miałem większych chwil załamania. Cieszyłem się wręcz, że to nieszczęście nie spotkało moich bliskich, bo Bóg wiedział, że ja mogę to udźwignąć. Starałem się utrzymywać z Nim żywą i bliską relację - mówi wrocławianin.

Podczas trzymiesięcznego pobytu w szpitalu codziennie uczestniczył we Mszy św. Namówił też cały swój oddział do regularnej modlitwy w kaplicy, którą on czasem prowadził. Nawiązał przyjacielską relację z księdzem kapelanem poprzez długie rozmowy na różne tematy. Jego współlokator z sali szpitalnej pewnego dnia stwierdził: "Łukasz, jesteś wartościowym człowiekiem, ale ciężko ci będzie znaleźć dziewczynę tak po prostu. Musisz dołączyć do jakiejś wspólnoty. Młodzi ludzie mają dzisiaj zupełnie inne ideały i priorytety niż ty".

Podczas terapii zajęciowej Łukasz spotkał Magdę, pracownicę szpitala, z którą nawiązał żywą relację. – W pewnym momencie powiedziała, że pracuje z nią Alina, rehabilitantka, która ma bardzo podobne do moich horyzonty myślowe i światopogląd. Okazało się, że jest pobożną, empatyczną, oddaną rodzinie i kochającą dzieci kobietą, która nie wstydzi się swojej wiary. Nie znałem jej jeszcze, a już bardzo mi imponowała. Jako jedna z nielicznych na swoim oddziale nie wstydziła się wyznawanych wartości - mówi Ł. Sobieraj.

Pewnego dnia zobaczył, jak Alina próbowała naprawić przy nim telefon jakiejś pielęgniarki, ale sobie z tym nie radziła. Łukasz zaproponował pomoc i szybko załatwił sprawę, a oddając telefon, wypowiedział słowa, które jego samego zaskoczyły, bo ich kompletnie nie planował: "Ja to w ogóle jestem fajnym kandydatem na męża". 

- A to był nasz pierwszy kontakt! Na szczęście ona się zaśmiała, przyjęła to ciepło. Tego samego dnia poleciła mi modlitwę Nowenną Pompejańską. Nie znałem jej. Nazajutrz moja mama przyniosła mi książeczkę. Wkrótce zacząłem się tak modlić - przyznaje wrocławianin.

Jak złapał kontakt z rehabilitantką? - Wiedziałem, że prowadzi działalność - gabinet rehabilitacyjny, więc pomyślałem, że stworzę dla niej stronę internetową. Znalazłem pretekst do regularnej rozmowy. Najpierw wymienialiśmy spostrzeżenia mailowo, ale szybko zaczęliśmy rozmawiać regularnie po kilka godzin dziennie przez cały miesiąc. Nawet mój współlokator z sali wiedział, że wieczorem dzwonię do Aliny, więc wychodził na długi spacer - uśmiecha się Łukasz.

W końcu Łukasz wyszedł ze szpitala - 3 listopada, po trzech miesiącach. Cztery dni później wybrał się z Aliną na Jasną Górę, na zawierzenie Najświętszej Maryi Królowej Korony Polski w pierwszą sobotę miesiąca. Szybko nadszedł grudzień i… przyszedł czas na zaręczyny, które odbyły się w uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, w Godzinie Łaski, w archikatedrze wrocławskiej. To wszystko miało dla nich ogromne znaczenie.

Szczęśliwi narzeczeni ukończyli kurs przedmałżeński u ks. Stanisława Orzechowskiego "Orzecha". W styczniu 2018 roku Łukasz wznowił modlitwę Nowenną Pompejańską, którą po wizycie w szpitalu przerwał. Oczywiście prosił dalej o uzdrowienie, ale zauważył jednocześnie, że wokół niego zaczynają się dziać inne piękne rzeczy.

- Po pierwsze, trafiłem do wspaniałej rodziny Aliny, która mimo mojej ciężkiej choroby przyjęła mnie bardzo ciepło i serdecznie. Przemianę przeszli moi rodzice - wymienia 34-latek. Wkrótce postanowił, że będzie się modlił tą nowenną do końca życia, obierając sobie kolejne intencje, nie tylko błagalne, ale i dziękczynne.

- Muszę przyznać, że od momentu mojego wyjścia ze szpitala Alina ciągle mi imponowała. Nie zważała na spojrzenia i opinie ludzi, których zainteresowanie budziła moja niepełnosprawność. Dla niej od początku liczyło się wnętrze, a nie to, że mam problemy z poruszaniem się, że moja choroba postępuje. Była jak do rany przyłóż - opisuje dzisiaj mąż.

- Obserwowałam zachowania Łukasza w różnych sytuacjach i urzekała mnie jego wiara. To, jak zwraca się do moich najbliższych, jego świetny kontakt z dziećmi. Żyliśmy podobnymi wartościami - wspomina Alina Sobieraj. Ich życie po naukach przedmałżeńskich nie zwolniło, a wręcz zaczęło nabierać tempa. Pewnego majowego dnia Alina stwierdziła: „Pobierzmy się w czerwcu”. Szybko zaczęli załatwiać wszelkie formalności i organizować wesele. Po drodze jednak zdarzyła się kolejna niezwykła rzecz.

- Tuż przed naszym ślubem wybraliśmy się na rekolekcje archidiecezjalne z o. Johnem Bashoborą. Nigdy nie brałem udziału w takim wydarzeniu. Tam modliła się nade mną obca kobieta, która sama do mnie podeszła i to zaproponowała. Oczywiście modliłem się z wiarą, że może Bóg zabierze ode mnie chorobę. Nie wydarzyło się nic takiego. Kobieta jednak po modlitwie stwierdziła, że pojawią się w moim życiu poważniejsze sprawy niż uzdrowienie. Zapytała mnie, co by mi dało taką prawdziwą radość w życiu. Ja, na te trzy tygodnie przed ślubem, odpowiedziałem: syn - relacjonuje Łukasz.

Dla niego liczy się coś więcej niż zdrowie. - Stwierdziłam, że nigdy nie poznam człowieka w stu procentach, więc na co mam czekać. Znaliśmy się osiem miesięcy przed ślubem i to nam wystarczyło. Oczywiście jego choroba budziła we mnie wiele wątpliwości, pojawiał się zasadniczy lęk, jak sobie damy radę, jak będzie w przyszłości. Miałam z tyłu głowy tysiące pytań, to nie była łatwa decyzja, ale zawierzyłam nasze życie Matce Bożej. Mieliśmy wspólny fundament: kręgosłup moralny oparty na tych samych ideałach - tłumaczy małżonka.

23 czerwca 2018 roku Alina i Łukasz stanęli na ślubnym kobiercu i złożyli sobie nawzajem przysięgę przed Bogiem. Kapłan przeczytał Ewangelię o św. Elżbiecie, która była bezpłodna, a jednak Bóg pobłogosławił ją synem - Janem Chrzcicielem. Pół roku po ślubie, w grudniu, okazało się, że Alina jest w ciąży, a lekarz poinformował, że spodziewają się syna. Przypomniały im się rekolekcje archidiecezjalne...

- Odbieramy to jako wyraźny symbol. Uznaliśmy, że synowi damy na imię Jan. Przywiązujemy wagę do znaków, które wysyła nam Bóg - mówi Ł. Sobieraj.

Po narodzinach zdrowego chłopca jeszcze mocniej doszło do niego, że w jego życiu istnieje mnóstwo ważniejszych spraw niż ewentualne uzdrowienie ze stwardnienia rozsianego.

- Wiadomo, że chciałbym pomagać swojej żonie, przynosząc zakupy do domu czy nosząc syna na rękach, ale zdaję sobie sprawę, że mogę być dla niej wsparciem na innych płaszczyznach - wyjaśnia mąż i ojciec.

Choroba od 14 lat nieustannie postępuje, chodzenie sprawia mu coraz większą trudność. W perspektywie przyszłości pojawia się wizja poruszania się na wózku inwalidzkim. 

- Mam tego świadomość. Moja choroba jest nieuleczalna. Przyjmuję leki, które w założeniu zatrzymują jej postęp - przyznaje wrocławianin. Jego żonę także nachodzą  obawy o przyszłość. - Wiemy, że żadne leczenie zbytnio nie pomoże, ale modlimy się i żyjemy nadzieją - uzupełnia Alina.

Od kiedy pokazała Łukaszowi w szpitalu Nowennę Pompejańską, odmówił ją już kilkanaście razy (a jedna trwa 54 dni!).

- W tym czasie wydarzyło się tak wiele niesamowitych rzeczy, że nie jestem w stanie ich zliczyć - podsumowuje. By szerzyć modlitwę różańcową, wykorzystał swoje zdolności i stworzył aplikację w formie strony internetowej o Nowennie Pompejańskiej, która ułatwi liczenie i orientację modlącemu się – www.kalendarz-pompejanski.pl.