publikacja 03.09.2020 00:00
Bieszczady stały się moim domem – mówi Antoni Derwich. – Tu, w górach, jest łatwiej o dobre słowo i modlitwę.
Henryk Przondziono /foto gość
– Bieszczady to wymarzone miejsce do życia – przekonuje Antoni Derwich.
To trudny teren i wszyscy na początku byliśmy tu trochę „dzicy” – opowiada pan Antoni. – Ale z żoną dobrze wiedzieliśmy, że trzeba być odpornym na przeciwności. Z wiekiem przybyło mi tu doświadczeń, książek, miłości, ciepła i spokoju. Tutaj urodziły się nasze dzieci, tu poznaliśmy dużo dobrych ludzi, tu zmarła mama. Las i góry, w których zostało trochę zdrowia, odpłaciły mi dobrem.
Dla prawdziwych mężczyzn
Urodził się w Krasnymstawie na Lubelszczyźnie. Po Technikum Leśnym w Krasiczynie i dwóch latach służby wojskowej został Leśniczym w Beskidzie Niskim. – Na początku lat 70. wstąpiłem do GOPR-u – wspomina. – Brałem udział w wielu akcjach ratowniczych. Zostałem też przewodnikiem beskidzkim. Jednak zawsze pociągały mnie Bieszczady. Połoniny, lasy na stokach pociętych potokami, pięknie wybarwione jesienią potężne drzewa i małe zaludnienie – to było wymarzone miejsce do życia dla prawdziwych mężczyzn.
W 1984 r. jego pragnienia spełniły się i zamieszkał z rodziną w Mucznem. W 1991 r. był leśniczym Leśnictwa Górny San, które znalazło się w obszarze Bieszczadzkiego Parku Narodowego po jego powiększeniu. Z parkiem też było związane jego dalsze życie. – Moim najważniejszym wychowawcą była rodzina, zwłaszcza mama, no i literatura – mówi. – Odkąd odkryłem fantastyczną moc alfabetu, czytałem wszystko. Najpierw to były krótkie opowiadania o zwierzętach, potem zakochałem się w Trylogii Sienkiewicza. Mama uczyła mnie i brata pieśni, które w szkole były zakazane.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.