publikacja 19.11.2020 00:00
Sklepy stacjonarne są zamknięte, a ponad połowa kupujących przez internet odsyła towar. Pandemia silnie uderzyła w sprzedawców odzieży, zwłaszcza tej eleganckiej.
Mimo przecen klientów kupujących ubrania jest znacznie mniej niż zwykle.
Henryk Przondziono /foto gość
W przypadku odzieży wizytowej spadek sprzedaży wynosi ponad 60 proc. Jeśli chodzi o ubrania codzienne, także mamy do czynienia ze spadkami, ale nie tak drastycznymi. Sięgają one może 40 proc. – mówi Aleksandra Krysiak, dyrektor Związku Pracodawców Przemysłu Odzieżowego i Tekstylnego (PIOT). Sprzedaż ubrań, zwłaszcza tych eleganckich, jest trudna z powodu zamknięcia sklepów w galeriach handlowych, ale i przez to, że w czasie lockdownu klienci nie potrzebują nowych garniturów czy garsonek.
W Stanach Zjednoczonych upadłość ogłosiła firma obecna na rynku od ponad 200 lat. Pracownicy szwalni z Azji mówią, że muszą mniej jeść, bo po obniżeniu pensji nie wystarcza im na życie. Polscy producenci też nie mają powodów do radości.
Po co garnitur w domu?
– Zamknięcie galerii handlowych, czyli większości naszych salonów, odbija się bardzo negatywnie na sprzedaży – przyznaje Andrzej Jaworski, prezes grupy VRG, do której należą marki Vistula, Bytom i Wólczanka. – Po marcowym zamknięciu bardzo długo odbudowywaliśmy ruch, a i tak nie wróciliśmy do poprzedniego poziomu, bo blisko 1/5 klientów po prostu nie wróciła do centrów handlowych. Liczyliśmy, że w ciągu dwóch miesięcy przed Bożym Narodzeniem ruch będzie większy i tym samym pozytywnie wpłynie na nasze wyniki. Brak możliwości sprzedaży offline w listopadzie, a tym bardziej w grudniu będzie miał nieuchronny wpływ na wynik, który spółka wypracuje na koniec roku. Ostatni kwartał jest w handlu zbyt istotny.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.