Charytatywne co nieco

Agata Puścikowska

GN 1/2021 |

publikacja 06.01.2021 00:00

Jedzenie i picie na pikniku charytatywnym prócz walorów smakowych ma także dodatkową wartość.

Pierogarnia u Aniołów jeszcze rok temu tętniła życiem. agata puścikowska /foto gość Pierogarnia u Aniołów jeszcze rok temu tętniła życiem.

To ciekawe zjawisko. Zaczęło się od pikników charytatywnych i festynów parafialnych. Można było zjeść swojskie ciastko i wypić kawę, a dwa czy pięć złotych z naszego portfela lądowało na koncie instytucji pomocowej. Dzięki tym pieniądzom z „małego co nieco” udało się stworzyć i utrzymać niejedno dzieło: świetlice socjoterapeutyczne, ośrodki dla osób niepełnosprawnych czy kuchnie dla ubogich. Jak Polska długa i szeroka polubiła festyny ze swojskim jadłem. To jadło tworzyło ważne społecznie miejsca, ale i społeczeństwo obywatelskie. Bo żeby kupić i zjeść, trzeba najpierw przygotować, upiec, zorganizować i sprzedać.

Obecnie wymiar lokalny „jedzenia charytatywnego” zatacza coraz szersze kręgi i wręcz wychodzi poza parafie czy niewielkie organizacje. Coraz więcej fundacji, stowarzyszeń, instytucji pomocowych, wykorzystując prosty pomysł, by smakosza nakarmić, wychodzi z czymś słodkim, słonym i kofeinowym do szerokiego odbiorcy. I z niewielkich nawet miejscowości czy organizacji, dzięki mediom społecznościowym i współczesnym środkom komunikacji oraz nowoczesnym pomysłom na reklamę, trafia do coraz większej liczby ludzi. Częstuje i karmi, a dzięki temu tworzy społeczność dużo większą niż lokalne możliwości. Rozwija cele statutowe, ratuje od biedy, wykluczenia. Warto się poczęstować, by i inni mieli zdrowie.

Dostępne jest 16% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.