Człowiek dla człowieka poszukiwany

Agnieszka Gieroba

publikacja 22.09.2021 11:45

Chodzi o towarzyszenie, o to, żeby osoby samotne miały na kogo czekać i z czego się cieszyć, żeby wiedziały, że w razie potrzeby jest ktoś, do kogo można zadzwonić.

Pani Alicja zawsze z radością czeka na odwiedziny. Agnieszka Gieroba /Foto Gość Pani Alicja zawsze z radością czeka na odwiedziny.

Pani Alicja nakryła stół białym wykrochmalonym obrusem zdobionym własnoręcznym haftem richelieu. Na nim ustawiła filiżanki z białej porcelany w różyczki, które w czasach kryzysu, kiedy niczego nie było w sklepach, udało się jej cudem kupić jako towar wybrakowany, bo na dzbanku było namalowanych mniej róż niż na filiżankach. W kuchni gotuje się już woda na kawę, którą z pomocą pana Tomasza zaparzy, jak tylko ten przyjdzie. Pani Alicja, emerytka o pogodnej, chyba zawsze roześmianej twarzy i Tomasz Wójtowicz - młody równie pogodny człowiek - są parą w ramach wolontariatu Stowarzyszenia małych braci Ubogich. Oznacza to, że Tomek odwiedza systematycznie panią Alę, dotrzymując jej towarzystwa, pijąc kawę, wychodząc na spacer i rozmawiając.

Jak bardzo dokuczliwa może być samotność, doświadczyliśmy wszyscy w ciągu minionego roku, kiedy pandemia ograniczyła możliwości spotkań. Są jednak tacy, którzy zarówno przed czasem największej liczby zakażeń koronawirusem, jak i obecnie, samotność mieli i wciąż mają na porządku dziennym.

- To problem, który może dotknąć każdego, ale w sposób szczególny jest codziennością ludzi starszych. Powody są oczywiście różne. Jedni zostali sami, bo wszyscy bliscy już odeszli, inni są sami bo ich krewni mieszkają daleko, jeszcze inni, bo tak poukładało się ich życie, że nie zbudowali relacji z rodziną - mówi Wioletta Skwira ze Stowarzyszenia mali bracia Ubogich w Lublinie.

Pan Tomasz jest wolontariuszem, który towarzyszy pani Alicji.   Agnieszka Gieroba /Foto Gość Pan Tomasz jest wolontariuszem, który towarzyszy pani Alicji.

To właśnie organizacja, która przychodzi takim osobom z pomocą, szukając zarówno starszych osób potrzebujących towarzystwa, jak i wolontariuszy, którzy to towarzystwo zapewnią.

- Nie świadczymy żadnych usług, typu opieka nad osobą leżącą, zrobienie zakupów, czy umycie okien. Nasi wolontariusze przychodzą, żeby być z drugim człowiekiem, wypić wspólnie kawę czy herbatę, porozmawiać, może pograć w jakieś gry, pójść na spacer, wysłuchać opowieści. Chodzi o towarzyszenie, o to, żeby osoby samotne miały na kogo czekać i z czego się cieszyć. Oczywiście, jeśli ktoś potrzebuje jakiejś pomocy, kontaktujemy go wówczas z organizacją, która w danej dziedzinie jest kompetentna - wyjaśnia pani Wioletta.

Ile to znaczy zarówno dla tych, którzy czekają na towarzystwo, jak i dla samych wolontariuszy, wiedzą najlepiej ci, którzy z takiej pomocy korzystają.

- Całe życie byłam bardzo aktywna. Jako mała dziewczynka, zresztą jak dorosłam także, mieszkałam przy placu Bychawskim. W tamtych czasach to był koniec Lublina. Po dzisiejszej ulicy Piłsudskiego jeździliśmy z dziećmi na sankach, a tu, gdzie dzisiaj są obiekty sportowe MOSiR, była wielka łąka - miejsce naszych zabaw - opowiada pani Alicja. Lata mijały, Lublin się zmieniał, z Ali wyrosła Alicja, ale jej ciekawość świata i uśmiech nie schodzący z twarzy pozostał mimo upływu czasu. - Wyszłam za mąż, założyłam rodzinę, urodziłam dwoje dzieci. Czasy mojej młodości to głęboka komuna w Polsce, kiedy w sklepach nic nie było i wszędzie ustawiały się kolejki, by coś zdobyć. W tym wszystkim ja miałam wielkie szczęście, bo dostałam pracę w Lubelskiej Spółdzielni Spożywców. Z jednej strony łatwiej było mi zdobyć jakieś produkty spożywcze, z drugiej na mojej głowie były skargi klientów niezadowolonych z funkcjonowania sklepów, co nie było miłe, ale też nie mieliśmy na wiele rzeczy wpływu. Jedną ze skarg wpisaną w zeszycie, który musiał wisieć w każdym sklepie, pamiętam do dziś. Brzmiała ona tak: „Jestem niezadowolony ze wszystkiego. Dzidek”. Wcale mu się nie dziwiłam. Rzeczywiście coś kupić, to był wyczyn - wspomina pani Ala.

Opowieści ze swej młodości i relacje o tym, jak dawniej wyglądał Lublin są stałym tematem rozmów, kiedy przychodzi pan Tomasz - wolontariusz przypisany pani Ali.

- Uwielbiam te wspomnienia. Jestem młody i dla mnie Lublin z opowieści to całkiem inny świat, ale fascynujący tak, jakbym czytał jakąś wspaniałą książkę. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze miałem dobry kontakt z osobami starszymi. Swoich dziadków niewiele pamiętam, ale niedaleko moich rodziców mieszkał starszy pan, którego często odwiedzałem. Był kawalerem, jego dom nigdy nie był posprzątany i można było w nim znaleźć fascynujące rzeczy. Do tego miał ule i zawsze częstował mnie miodem. Jako chłopiec uwielbiałem u niego przesiadywać - opowiada pan Tomasz.

Kiedy w ubiegłym roku zaczęła się pandemia i zamknęła wszystkich w domach w Tomku narastało przekonanie, że tak nie może być, że nie można starszych osób zostawić bez pomocy. - Zacząłem szukać informacji, czy jest jakaś organizacja, która wspiera seniorów. Trafiłem na stronę Stowarzyszenia mali bracia Ubogich. Zadzwoniłem do nich wypytać czym się zajmują i okazało się, że to jest to czego szukam. Zacząłem uczestniczyć w spotkaniach szkoleniowych, przystąpiłem do Stowarzyszenia i zostałem przydzielony do pani Alicji - opowiada Tomek.

Od pierwszego spotkania starsza pani i młody człowiek poczuli więź. - Znakomicie nam się rozmawiało, choć przyznam, że początkowo bałam się, czy ja z tak młodym człowiekiem się dogadam. Okazało się jednak, że nie ma z tym problemu - mówi pani Ala.

Zanim jednak otrzymała wolontariusza, przychodziła na spotkania dla seniorów. - Mam niespokojną naturę, która nie umie nic nie robić. Kiedyś przy naszym kościele był piknik, na który się wybrałam. Na jednym ze stoisk prezentowane były wspaniałe rękodzieła, a że i ja uwielbiam zajmować czymś ręce, podeszłam i zapytałam panie, które tam były, kto zrobił te piękne rzeczy. Dowiedziałam się, że one podczas zajęć w klubie seniora. Zostałam też tam zaproszona. Skorzystałam z tego. Tam któregoś dnia usłyszałam, że koleżanki idą na spotkanie do braci i zabierają mnie ze sobą. Nie miałam pojęcia, co tam będzie. Myślałam raczej, że to modlitwy u dominikanów czy kapucynów, a ponieważ oba zakony są mi bliskie, chętnie się zgodziłam. Okazało się, że to spotkanie w Stowarzyszeniu mali bracia Ubogich - śmieje się pani Alicja.

Tak jej się spodobało, że zaczęła systematycznie przychodzić do Stowarzyszenia.

- To były czasy przed pandemią, kiedy spotykaliśmy się w większej grupie, piliśmy herbatkę, rozmawialiśmy, było dużo śmiechu. Raz na jakiś czas wyjeżdżaliśmy gdzieś wspólnie - opowiada pani Ala. Na spotkania przychodziła, ale nie kwalifikowała się do tego, by mieć swojego wolontariusza, bo mieszkała z nią wnuczka. - Nie byłam samotna. Pod moją opieką była wnuczka, która uczyła się w szkole w Lublinie. Dzieci mieszkają dalej, więc dojazd do szkoły do Lublina byłby trudny. Z czasem jednak wnuczka się wyprowadziła i zostałam sama. Wtedy zaczęłam spełniać warunki, by mieć wolontariusza. Tak zaczęła się moja znajomość z panem Tomaszem, który został do mnie przydzielony - mówi pani Alicja.

Dni, w których zaplanowane jest spotkanie są wyjątkowe dla obu stron.

- Bardzo lubię odwiedzać panią Alę. Nigdy nie brakuje nam tematów do rozmów. Mamy już swoje rytuały. Kiedy przychodzę, zawsze pijemy kawę, pani Ala dokarmia mnie ciasteczkami i rozmawiamy. Lubię słuchać jej opowieści i dzielić się z nią moimi przemyśleniami. Zresztą oboje z żoną, która jest bibliotekarką, mamy jakąś zdolność do porozumienia z osobami starszymi. Żona organizuje dla nich w bibliotece róże spotkania, poleca też książki, ja wspieram panią Alę, sam przy okazji zyskując wiele radości - mówi Tomasz.

Stowarzyszenie kieruje do wszystkich apel, by rozważyć, czy nie odkryjemy w sobie chęci do towarzyszenia seniorowi, poświęcając mu 2 godziny w tygodniu. Osoby samotne, które ukończyły 60 lat i nie cierpią na choroby demencyjne mogą o towarzysza poprosić.

Wolontariuszem może zostać każda pełnoletnia osoba, która zgłosi się do Stowarzyszenia i po zapoznaniu się z zasadami działalności i szkoleniu, zdecyduje, że chce się podjąć towarzyszenia komuś starszemu.

- Mamy wspaniałych wolontariuszy w różnym wieku. Część z nich to ludzie młodzi, którzy w starszej odwiedzanej osobie widzą swoją babcię lub dziadka, część to ludzie starsi, także emeryci, którzy mają czas wolny i chętnie nawiążą relacje z kimś w swoim wieku - podkreślają pracownicy stowarzyszenia.

O radości płynącej z takich kontaktów zaświadczają pani Alicja i pan Tomasz.