Toskania północy

Marcin Jakimowicz

GN 42/2021 |

publikacja 21.10.2021 00:54

Ciągnące się po horyzont usiane winnicami wzgórza ociekające moszczem, połyskujące w jesiennym słońcu białe wieże kościołów, wiatr muskający fale jeziora. ZAPRASZAMY NA WINOBRANIE NA MORAWACH!.

Piwniczki na wino przypominające domki morawskich hobbitów. HENRYK PRZONDZIONO /FOTO GOŚĆ Piwniczki na wino przypominające domki morawskich hobbitów.

Ciepło, coraz cieplej. Lux-torpeda w swoim hicie „Autystyczny” „jechała w górę mapy”. My wybieramy odwrotny kierunek. Jedziemy na południe. Po prawej stronie autostrady porządku pilnują trzej strzegący gigantycznej armaty oficerowie. To instalacja… zakładu produkującego materiały budowlane nieopodal miasta Slavkov u Brna. Ta ziemia 2 grudnia 1805 r. była świadkiem wielkiego zwycięstwa armii francuskiej w słynnej bitwie trzech cesarzy. Zmarzniętą na kość trawę pod Austerlitz deptały buciory piechoty: 58-tysięcznej armii francuskiej, ponad 75 tysięcy połączonych sił wojsk Cesarstwa Austrii i Imperium Rosyjskiego oraz kopyta ponad 30-tysięcznej kawalerii. Powietrze rozrywał huk 417 dział, a po jatce w morawską ziemię wsiąkała krew 5550 zabitych.

Pozdní sběr. Późny zbiór

Po bitwie Napoleon odpoczywał w potężnym zamku w Mikulovie. Jedziemy jego śladem. Mijamy górujące nad Brnem wzgórza: Petrov i Špilberk. Na pierwszym wyrosła potężna katedra Świętych Piotra i Pawła, na drugim twierdza, która przez lata była najpierw habsburskim, a potem hitlerowskim więzieniem.

Akcje jesieni gwałtownie wzrosły. Mijamy bajecznie kolorowe wzgórza rozsiane po obu stronach autostrady, a w barwnych miasteczkach pokryte trawą niewielkie wypukłości: piwniczki na wino przypominające domki morawskich hobbitów. Z daleka zerka na nas potężny barokowy pałac w Mikulovie. Cisza, spokój. Czy to ostatnie dni słonecznej jesieni?

​Rostislav Kosek ma od rana ręce pełne roboty. Winiarnię, którą prowadzi, założył w 1946 roku jego dziadek. Za chwilę ciężka jasnozielona góra słodkich i lepkich winogron, które właśnie załadował na pakę ciężarówki ze stali nierdzewnej, trafi do prasy, a potem do kadzi, gdzie odbędzie się proces fermentacji.

Byłem tu już kilkanaście razy. Początkowo jedynie przejazdem, ale z czasem zauroczony Mikulovem wybierałem go na cel moich wypraw. To zaledwie trzy godzinki drogi od mojego domu (jedzie się szybciej niż do Warszawy!). Granice tkwią przede wszystkim w naszych głowach. Do końca życia zapamiętam wywiad z Joszkiem Brodą, który zapytany przez dziennikarza o imię, odparł, że otrzymał je po krewnym z Budapesztu. „Aż z Budapesztu?” – zdziwił się dziennikarz, a wówczas muzyk odparł, że z Istebnej do stolicy Węgier ma o wiele bliżej niż do Lublina, gdzie wówczas mieszkał.

JAK W BAJCE

Nie lubię takich porównań. Wielokrotnie sparzyłem się na podobnych hasłach marketingowych rodzimych cudów świata i kolejnych lokalnych Carcassonne. Każdy jednak, kto zapuścił się w tonące w zieleni, pokryte winnymi krzewami wzgórza południowych Moraw, przyzna, że określenie Toskania północy nie jest na wyrost. Jest chłodniej, to jasne, ale cieplej niż na południu Polski, bo pierwszą większą zaporą klimatyczną są dzielące nas Karpaty.

Opasana winnicami kraina barokowych świątyń i pałacyków zachwyca już na pierwszy rzut oka. Pod warunkiem, że omijać będziemy przedmieścia większych ośrodków. Jan Kowalski, który często wrzuca do jednego worka Warmię z Mazurami, a na pytanie o śląskie miasta wymienia na drugim miejscu po Katowicach Sosnowiec, może strzelić gafę. Gdy mieszkańców tego regionu nazwiesz Czechami, mogą się obruszyć. „Państwo Wielkomorawskie powstało wcześniej od czeskiego!” – powiedzą ci przy kieliszku słodkawej pálavy. Morawianie pielęgnują swe korzenie, tradycję i wiarę. Tak, tak!

„Zrób sobie raj” to książka, w której zakochany po uszy w Czechach Mariusz Szczygieł tłumaczy, czy da się żyć bez Boga, a jeśli tak, to w jaki sposób skonstruować sobie życie bez widoku na wieczność. To prawda, że Republika Czeska jest jednym z najbardziej ateistycznych krajów Europy (mniej religijni są jedynie Estończycy i Niemcy z byłej NRD), ale Morawy są wyjątkiem. W Czechach 26 proc. mieszkańców uważa się za katolików, na Morawach niemal 40 procent. Gdy rozmawiałem z pracującym w Czeskim Cieszynie ks. Janem Svobodą o tym, jak zarazić Czechów Ewangelią, mówił: „Trzeba pamiętać, że zupełnie inaczej wygląda sytuacja w Czechach, a inaczej na Morawach”. To prawda. Byłem zdumiony, gdy trzykrotnie na niedzielnej Mszy św. pod Brnem w sporym kościele nie mogłem znaleźć w ławkach wolnego miejsca.

Gdy byłem tu przed laty, w regionie trwała wielka akcja przepisywania Biblii. Była przypomnieniem misji ewangelizacyjnej wśród Słowian. „To do nas trafili w 863 r. sprowadzeni przez księcia Rościsława greccy misjonarze Cyryl i Metody” – opowiadali Morawianie. Swą misję rozpoczęli w Velehradzie. Nic dziwnego, że miasto to jest kolebką słowiańskiego chrześcijaństwa. Ogłoszeni przed 41 laty patronami Europy święci Cyryl i Metody czczeni są przez chrześcijan Wschodu i Zachodu, a Morawy mają naturalne predyspozycje do tego, by stać się mostem łączącym duchowe imperia.

Głowa do góry

Spacerujemy po wyludnionym Mikulovie. Zerkamy na macewy, które rozsiadły się między drzewami jak mikroskopijne kamienne miasteczko. Tonący w zieleni kirkut przy Hřbitovní náměstí jest jednym z największych cmentarzy żydowskich Moraw. Powstał już w połowie XV wieku, a historycy twierdzą, że znajduje się na nim nawet 4 tysiące nagrobków. Trudno to oszacować, bo wiele z nich pokryła warstwa ziemi. Ostatni pochówek miał miejsce w 1949 roku.

Schodzimy na rynek. Charakterystyczną cechą architektury Moraw są stojące w centrum rynków kolumny Trójcy Świętej. Turyści spacerujący po zmarzniętym ołomunieckim Horní náměstí (Górny Rynek) zadzierają głowy do góry. Potężna 35-metrowa kolumna Trójcy Przenajświętszej (to nie zwykły słup, ale największy zespół figur barokowych w ramach jednej rzeźby grupowej w Europie Środkowej) została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Nieco mniejsze kolumny poświęcone Ojcu, Synowi i Duchowi znajdziemy w Brnie i tu w Mikulovie.

To nie Czechy!

O ile na Śląsku Cieszyńskim czy w samych Czechach na każdym kroku spotkamy figurę „Nepomucka”, tu dominującym wizerunkiem jest inny święty Jan. Sarkander. Torturowany w Ołomuńcu za odmowę zdradzenia tajemnicy spowiedzi jest patronem Moraw.

W Czechach i na Śląsku, zamawiając kulinarną „klasykę gatunku” (Svíčková na smetaně albo zestaw: smažený sýr, hranolky i tatarská omáčka), zostaniemy zdrobniale zapytani o „pivečko”. Tutaj litrami płynie wino. Nieprzypadkowo jedna z kawiarni przy rynku w Mikulovie nosi nazwę „Dobrý ročník”. O każdym z lokalnych win możesz godzinami pogawędzić ze starszymi rolnikami, którzy przesiadują tu po pracy, wygrzewając się w promieniach słońca. Niemal trzy czwarte powierzchni tutejszych winnic zajmują gatunki winorośli, z których produkowane są białe wina, o korzennych smakach i bogatym bukiecie.

Jeśli nie podzielacie fobii Onufrego Zagłoby, który nie znosił tłoku, musicie koniecznie wybrać się we wrześniu na Pálavské vinobraní i przekonać się na własne oczy i uszy, jak to miasto tętni życiem. Nieprzebrane tłumy okupują przez dwa dni śliczną starówkę, a każdy kamień historycznego bruku jest zdeptany przez przekomarzających się smakoszy wina. Ściągają tu z całego kraju, widać też polskie i austriackie rejestracje. Co roku w jeden z weekendów wrześniowych zarezerwowanie w serwisie internetowym noclegu graniczy z cudem, a ceny ostro szybują. Przed pandemią byłem, miód i wino piłem. Mijałem ludzi, którzy nosili koszulki: „Wiosna – lato – burčák – zima”. Burčák to płynący tu wówczas strumieniami winny napój będący częściowo sfermentowanym moszczem z winogron. Chciałem zabrać napój do domu w plastikowej butelce. Nie idźcie tą drogą! Gdy po trzech godzinach jazdy otworzyliśmy w domu butelkę, przez pół godziny ścieraliśmy lepki różowy napój ze ścian, szafek, blatów i podłogi. To była bardzo wybuchowa wyprawa.

Złota czeska jesień

W czasie wrześniowego morawskiego święta wina od świtu do zmierzchu na mikulovskim rynku grają zespoły folkowe. „Vínecko bílé, si od mé milé” – sączy się z głośników. Największy rozwój tutejsze winiarstwo zawdzięcza cystersom i benedyktynom. To oni we wczesnym średniowieczu wprowadzili nowe metody uprawy winorośli z Burgundii i Doliny Renu.

Każdy czeski katolik zna położony 8 kilometrów od centrum Ołomuńca Svatý Kopeček. Mniej znany, ale równie urokliwy „święty pagórek” znajduje się pod Mikulovem. Usiany jest gęsto stacjami drogi krzyżowej, a turyści, których jest tu znacznie więcej niż pielgrzymów, odpoczywają przy kaplicy św. Sebastiana czy grobie Pańskim, podziwiając zapierającą dech w piersiach panoramę miasta i szachownicę łąk i winnic pobliskiej Austrii.

Wieje. Na sznurkach dróg nie widać tysięcy aut pędzących w stronę obleganych latem Włoch i Chorwacji. Koniec sezonu. Pode mną złota czeska jesień. Na wietrze kołyszą się nie zebrane jeszcze nabrzmiałe słodkim sokiem kiście winogron. Naprawdę muszę stąd odjeżdżać?•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.