Miłość na dachu

GN 1/2023 |

publikacja 05.01.2023 00:00

– Jakie to fantastyczne uczucie, gdy z komina wydobywa się dym, człowiek biegnie tam z tą swoją szczotką, opuszcza do komina, sadza wydobywa się na zewnątrz, omiata człowieka – opowiada kominiarz Rafał Dydak.

Rafał Dydak jest prezesem Korporacji Mistrzów Kominiarskich Województwa Śląskiego i Spółdzielni Pracy KOMINIARZE. Roman Koszowski /Foto Gość Rafał Dydak jest prezesem Korporacji Mistrzów Kominiarskich Województwa Śląskiego i Spółdzielni Pracy KOMINIARZE.

Katarzyna Widera-Podsiadło: Sprząta Pan po mamusi?

Rafał Dydak: Tak by można było powiedzieć, chociaż raczej po mamie i tacie. On, górnik, wydobywał węgiel, ona sprzedawała w centrali zbytu węgla, a ja jako kominiarz sprzątam po nich.

A sprzątania nauczył Pana dziadek.

To prawda, choć bardzo skutecznie się opierałem. Trwało to do dwudziestego roku życia. Tak sobie wymyśliłem, że zarządzanie i marketing to dobry sposób na życie, przynajmniej nie będę się brudził jak mój dziadek.

Ale jednak zamienił Pan białe mankieciki i kołnierzyk na uniform kominiarza.

Trochę los mi pomógł. Studiując, chciałem się gdzieś zatrudnić. Pozornie udało się. Przychodzę z grupą przyjętych osób do pracy i słyszymy: „Pakujcie się, jedziemy”. Przyjeżdżamy, patrzę: targowisko. A co my tu mamy robić? Po co mi ta cała logistyka i marketing, jak mi każą na straganie sprzedawać? To był jakiś przekręt. Zostawiłem ich i już tam nie wróciłem.

I wtedy przypomniał Pan sobie o dziadku...

Wszedłem do biura i powiedziałem mu, że jestem gotowy, że mentalnie do tego dorosłem.

Dziadek musiał się ucieszyć.

Dziadek był zawsze uśmiech­­niętym człowiekiem.

To tak jak Pan. Musiał Pan to po nim odziedziczyć.

Mówią, że jestem do niego bardzo podobny. Pamiętam, jak opowiadał, że w jego fachu można ludziom dużo pomóc, że codziennie jest się w innej rzeczywistości, nie ma monotonii w tym zawodzie.

No i można się ubrudzić.

A ponieważ mężczyźni to podobno duzi chłopcy, więc lubią się brudzić. Ja też, co szybko się okazało. Jakieś dwa tygodnie po wizycie u dziadka miałem ten wielki dzień, kiedy przywdziałem swój strój kominiarski, dostałem swoją linę, dostałem rowerek...

Wróćmy do piątku 1 września – wsiadł Pan na rowerek i…

Pojechałem na tym rowerku, wszedłem na dach, wrzuciłem linę do przewodu kominowego, chłopaki pokazali mi, jak mam to robić, i wtedy pierwszy raz dostałem sadzą w twarz. Ale potem, jak zszedłem z dachu, ludzie na ulicy zobaczyli mnie, uśmiechnęli się, zaczęli łapać się za guziki – byłem sprzedany. Pokochałem ten zawód, całkowicie skradł moje serce. Nie ma większej radości, jak włożyć ten swój mundur, przynosić szczęście. Świat leży u stóp, można zrobić wszystko!

Aż tak?

Aż tak, no przecież jak pani jest na dachu, cała reszta jest niżej. Jest pani kimś.

Zwłaszcza kiedy w okolicach świąt robi się za forpocztę świętego Mikołaja. Zdarzyło się Panu?

Pani w przedszkolu kiedyś powiedziała, że zanim przyjdzie Mikołaj, to ten pan musi wejść do komina i wyczyścić go. Na co jakieś dziecko mówi: „Taki szeroki się nie zmieści”. Miało rację, do zwykłego komina się nie zmieszczę, ale są takie, do których wchodzimy.

Wspominał Pan o szczęściu i o owym przesądnym, aczkolwiek sympatycznym odruchu łapania się za guzik…

Cała historia z guzikiem pochodzi z okresu średniowiecza. Wtedy kominiarzy było mało, a zabudowa dość zwarta, więc każdy komin musiał być wyczyszczony, by nie doszło do pożaru. Ludzie, kiedy wiedzieli, że kominiarz jest w okolicy, wybiegali na zewnątrz, a kobiety łapały go za guzik i wciągały do swojego domu, by wyczyścił im ten przewód kominowy. To było przyczynkiem do szczęścia, bo czysty komin likwidował zagrożenie pożarowe.

No i przetrwało do dziś, tyle że łapiemy się za swoje guziki.

Niekoniecznie, ja np. nie lubiłem chodzić do sądu, bo jak wchodziłem, to oczekujący na rozprawę łapali mnie za guziki, a ja zawsze się bałem, że je stracę. Czasem rzucili nawet jakieś 10 złotych, ale nie wiem, czy sprawa przed sądem została dla nich pomyślnie rozstrzygnięta.

Mówił Pan, że dziś już nie łapią.

Covid oddalił nas od siebie, dziś ludzie tylko się uśmiechają i z daleka łapią za swoje guziki. Czasem zdjęcie robią, zwłaszcza gdy idziemy grupą, bo to wtedy dobrze wygląda.

Po prostu ludzie Was bardzo lubią. To musi być miłe.

Do czasu. Gdy przychodzimy do domu i tłumaczymy, że okna trzeba rozszczelnić, jakieś wywietrzniki porobić, to wielu się nie podoba. Ale i tak najpiękniejsze w tym zawodzie jest to, że ciągle spotyka się ludzi, można z nimi rozmawiać, pomagać im. Każda rzecz, którą robimy, to nie jest bezsensowna czynność – nam to przynosi radość.

Panu się podoba, gdy z komina wydobywa się dym?

Bardzo. Dlatego kiedy teraz likwiduje się piece, a w to miejsce mamy ogrzewanie gazowe, na pelet czy inne, które nie daje dymu, to czegoś brakuje. A tak naprawdę chodzi o to, by nie palić byle czym, by odpowiednio często kontrolować i czyścić komin. Kiedy ja wchodzę do budynku, nie muszę widzieć przewodu kominowego, by powiedzieć, co dzieje się w piecu, jak wygląda przewód kominowy.

Mówił Pan też o rozszczelnieniu okien. To równie ważne jak czyszczenie komina?

Spędziłem kiedyś 4 godziny w mieszkaniu, udowadniając lokatorowi, że po rozszczelnieniu okien uzyska w mieszkaniu taką samą temperaturę, jaką miał wcześniej, przed tym zabiegiem, ale zużywając mniej gazu. Nie wierzył. Posiedziałem. Okazało się, że to jest możliwe. Nie chodziło też o to, by wszystkie okna rozszczelnić, ale by stworzyć taki ciąg powietrza, który będzie równo rozprowadzał je po pomieszczeniach, co przyczyni się do jakości ogrzewania.

Jak można kominiarzowi nie wierzyć, przecież to dobry człowiek jest!

Staramy się. Pamiętam jedną szczególną dniówkę. Starsza pani miała problem z piecem, zdun chciał jakieś horrendalne wynagrodzenie za naprawę, więc wezwano nas. Przychodzimy z kolegą, zaczynamy ten piec rozbierać. A tu pani wnosi bułki, herbatę i mówi, byśmy najpierw zjedli, pogadali, a na piec przyjdzie czas. Nie chcę powiedzieć, że kominiarza trzeba podjąć. Chodzi o szacunek do człowieka i relacje. To dziś widać już tylko u starszego pokolenia. Młodzi nie mają czasu, wiecznie gdzieś gonią, chcą mieć szybko zrobione i biec do swoich zajęć.

A przecież kominiarz nie może robić szybko! To niebezpieczne. Kiedy Pan wchodzi na dach, boi się Pan?

Na dachu czuję się fantastycznie. Nienawidzę koła młyńskiego, zwyżki, karuzeli, samolotu, ale dach kocham.

Nigdy nic złego się nie zdarzyło?

Miałem wypadki trzy razy. I teraz, kiedy wchodzę na dach, nie idę na dwóch nogach, tylko człapię na czterech kończynach.

Ciekawa jestem, co na tę pozycję powiedziałby dziś dziadek. A tak swoją drogą, kiedy po pierwszej szychcie wrócił Pan do biura, pytał, jak się Panu podobało?

Nie musiał, widział szczęście w moich oczach. Dopiero po jakimś czasie zapytał, po co tak długo czekałem.

Po co były te studia?

Nie uważam ich za czas zmarnowany, studia rozwinęły we mnie kreatywność. Nie lubię np. rozmów z młodymi, którzy już pozdawali wszystkie egzaminy, są w zawodzie z 5 lat i widzą już tylko kres wszystkiego. Ja im mówię, że każdy kolejny dzień to nabywanie nowych doświadczeń, to możliwość podejmowania kolejnych wyzwań, to coś nowego.

To samo mówi Pan synowi? Poszedł w Pana ślady. Jest Pan szczęśliwy?

Bardzo. Widzę, że jego też cieszy ta praca. A ja, mimo że w pracy jestem jego szefem, powiedziałem, żeby nikt nie dawał mu forów. Mają go sprawdzić – ja chcę wiedzieć, czy się nadaje, czy nie. Ale z tego, co widzę, jest fantastycznie.

Mniej fantastycznie jest żonie.

Żony kominiarzy są błogosławione, bo muszą dużo znosić. My ze stresem i z pracą przychodzimy do domu. A jak jest nas dwóch, to problemy się kumulują. Ale wówczas ja wychodzę na dwór, syn przychodzi do mnie i tam sobie rozmawiamy.

A gdzie się Pan przebiera?

W garażu.

A potem rzeczy do pralki.

Skąd! Gdybym tak zrobił, to już nie bylibyśmy takim szczęśliwym małżeństwem.•

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.