Opactwo w Lubiążu – najdłuższa w Europie barokowa fasada, setki pomieszczeń, bezcenne dzieła sztuki

Franciszek Kucharczak

GN 18/2023 |

publikacja 04.05.2023 00:00

Ten gigant wśród pól i lasów imponuje i zachwyca. Warto osobiście się przekonać.

Najdłuższa w Europie barokowa fasada liczy prawie ćwierć kilometra. KRZYSZTOF BŁAŻYCA /FOTO GOŚĆ Najdłuższa w Europie barokowa fasada liczy prawie ćwierć kilometra.

Okolica jest tu słabo zaludniona, ale po dotarciu do wsi Lubiąż oczom przybysza ukazuje się olbrzymi kompleks budynków. To zaskakujące, że coś tak potężnego znajduje się z dala od dużych miast. Wydaje się, że rzędy okien w trzech wysokich kondygnacjach nie mają końca. A wszystko w bogatej barokowej oprawie – gzymsy, sztukaterie, zdobienia.

Idąc od parkingu wzdłuż monumentalnej północnej ściany musimy pokonać szmat drogi. A to dopiero przygrywka. Gdy docieramy do narożnika północno-zachodniego, otwiera się przed nami widok na fasadę, której koniec trudno dojrzeć. Żeby tam dotrzeć, trzeba pokonać niemal ćwierć kilometra. A trudno to zrobić szybkim marszem, bo człowiek odruchowo spogląda na tę pamiętającą setki lat elewację i podziwia rozmach, z jakim została postawiona.

Najdłuższa fasada

To pocysterski zespół klasztorny nad Odrą, wielowiekowa siedziba mnichów, którzy świetną organizacją i mrówczą pracowitością rozwinęli na tych ziemiach kulturę agrarną i niemal każdą inną.

– To jeden z największych obiektów sakralnych w Europie. Rozmiarem przewyższa go tylko Escorial w Hiszpanii, ale nawet tam nie ma takiej frontowej ściany: 223 metry to najdłuższa barokowa fasada w Europie. Sam dach tego obiektu zajmuje 2,5 hektara. Do tego kubatura: 330 tysięcy metrów sześciennych robi wrażenie na każdym, kto tu przyjeżdża. Obiekt jest prawie trzykrotnie większy niż Wawel! – wylicza Magdalena Moskal, menedżer i członek zarządu Fundacji Lubiąż.

Pracownicy fundacji od początku jej istnienia zajmują się ratowaniem obiektów opactwa przed dalszą destrukcją, mając za cel przywrócenie im dawnej świetności. Ten cel wydaje się bardzo odległy, bo teraz trzeba przede wszystkim ratować. W chwili powstania fundacji w 1989 roku cały obiekt był w fatalnym stanie. Udało się go zabezpieczyć – olbrzymi dach chroni budynek przed kaprysami pogody, a metalowe ankry założone w wielu miejscach powstrzymały katastrofę budowlaną. Wykonano też liczne prace konserwatorskie, dzięki czemu udało się przywrócić blask niektórym szczególnie cennym wnętrzom, niegdyś stworzonym i ozdobionym przez wybitnych artystów i rzemieślników.

– Cystersi mieszkali tu ponad 650 lat. Ściągnęli ich Piastowie śląscy w 1163 roku, wiedząc, że to bardzo przedsiębiorczy i pracowity zakon – podkreśla nasza przewodniczka. – Komu zawdzięczamy uprawę trójpolową, udomowienie pszczół, hodowlę karpia, nowoczesne narzędzia, rzemiosło, manufaktury, kto nam wprowadził gotyk? – pyta retorycznie. Wskazuje, że mnisi byli w stanie podnosić klasztor ze zniszczeń wojen husyckich, zamieszania wywołanego reformacją, katastrofy wojny trzydziestoletniej. Cierpliwie wznosili obiekty, które miały służyć nie tylko jako mieszkanie dla zakonników, ale też schronienie dla gości i miejsce edukacji oraz szerzenia kultury.

To wszystko skończyło się w 1810 roku, gdy król pruski Fryderyk Wilhelm III dokonał kasaty klasztorów. Protestancki władca potrzebował pieniędzy. Tłumacząc, że w oświeceniowym społeczeństwie nie ma już miejsca na zakony, podpisał dekret likwidujący je w całym państwie. Na Śląsku zajętym przez Prusy zarządzenie zostało wykonane natychmiast i z całą brutalnością.

– Lubiąż miał największego pecha po sekularyzacji. Jako najbogatszy i największy klasztor na Śląsku został też najbardziej okradziony. My nawet nie wiemy, co było na wyposażeniu, możemy sobie tylko wyobrazić, jak wyglądały te piękne komnaty, cele czy krużganki klasztorne, i całe otoczenie obiektu. Rząd pruski dokonał strasznej dewastacji. Oszczędzono tylko kościół, który wtedy jeszcze pełnił swoją funkcję – tłumaczy Magdalena Moskal. Wyjaśnia, że po kasacie władza nie wiedziała, co z tak potężnym obiektem zrobić. Później urządzono tu szpital psychiatryczny. – Z pomieszczeń klasztornych zrobiono sale szpitalne, przebudowano je, nie licząc się z architekturą i obciążając konstrukcję – opowiada.

Upadek i ocalenie

Nad całym obiektem dominują dwie 68-metrowe wieże kościoła klasztornego. Znajdują się w centrum imponującej fasady. „Domus mea domus orationis” (Dom mój domem modlitwy) – głosi napis na kartuszu umieszczonym wysoko na frontonie świątyni.

Dziś kościół nie jest już domem modlitwy. Został zamknięty w 1943 roku, gdy w obiekcie zaczęła prowadzić ściśle tajne prace nad radarami fabryka Telefunkena. Niemcy skatalogowali i wywieźli „na chwilę” wspaniałe wyposażenie świątyni, tłumacząc to obawą przed zbombardowaniem. Dzieła zniszczenia dopełnili żołnierze radzieccy, plądrując znajdujące się pod kościołem krypty z ciałami książąt, opatów i innych osób zasłużonych. Spośród sprofanowanych zwłok udało się zidentyfikować ciało znakomitego artysty Michaela Leopolda Willmanna, „śląskiego Rembrandta”, który w Lubiążu mieszkał i tworzył.

Wyposażenie kościoła, w tym obrazy Willmanna, nigdy już nie wróciło na swoje miejsce.

– Zabezpieczone przez Niemców dzieła sztuki po wojnie trafiły do Warszawy, bo nie miał się kto o nie upomnieć. W 1952 roku zostały rozdysponowane pomiędzy kościoły archidiecezji warszawskiej. One są dziś tak rozproszone, że praktycznie nie do odzyskania – zauważa przewodniczka. Przyznaje jednak, że fundacja nie starała się dotąd o powrót tych dzieł, bo na razie nie ma dla nich odpowiednich warunków.

Dziś kościół klasztorny jest oficjalnie zdesakralizowany. Od lat nie odbywają się tu żadne celebracje liturgiczne, a jednak trwa tu specyficzny klimat wielowiekowego miejsca kultu. Może to kwestia wyobraźni, która nawet w tym okaleczonym wnętrzu każe widzieć szeregi mnichów ubranych w białe kukulle – uroczyste szaty zakładane przed wspólną modlitwą. Ciągnące się po obu stronach głównej nawy kamienne podwyższenia wskazują miejsce, w którym znajdowały się oszałamiającej urody stalle. To w nich zasiadali mnisi, modląc się i śpiewając. Zdaje się, jakby chorał gregoriański wciąż odbijał się od tych ścian, które pamiętają lata chwały i dolinę łez tego niezwykłego zakonu.

Inna sprawa, że ogołocone ściany i puste miejsca po elementach wyposażenia uwydatniły gotycki charakter budowli. Jej obecna surowość jest pewnego rodzaju atutem, który przyciąga ekipy filmowe i słuchaczy koncertów. To tu m.in. przed laty kręcono sceny z uwięzienia prymasa Wyszyńskiego. Zarząd fundacji chętnie udostępnia w takich celach wnętrza klasztorne, bo za tym idą pieniądze, które pozwolą podjąć kolejne niezbędne remonty.

Jak olbrzymie to zadanie widzimy, gdy przewodniczka prowadzi nas korytarzami w części klasztornej, niedostępnymi jeszcze dla turystów. Zaglądamy do cel. Całkiem przestronne, od 25 do 50 metrów kwadratowych, ale zasadniczo wszędzie ruina. Nie ma podłóg, ściany w kiepskim stanie, ale sklepienia na ogół zachowały się dobrze. – Tych cel jest około 150, a każda ma inny sufit! Nie ma dwóch takich samych, każda różni się jakimś motywem – podkreśla Magdalena Moskal. Rzeczywiście, we wszystkich pomieszczeniach zdobienia plafonów wyglądają inaczej. Widać z tego, że zakon dbał, aby nawet mieszkania prostych mnichów były piękne i oryginalne. A do tego jasne, bo każdą celę rozświetla duże okno.

W końcu korytarza widnieje ozdobny kamienny portal z wiekowymi drzwiami. To wejście do biblioteki. W środku las rusztowań. Zza desek prześwitują fragmenty barokowych malowideł i elementy rzeźb. To tu znajdowały się bezcenne zbiory ksiąg i dokumentów. Wszystko zostało zabrane po kasacie, teraz trwa restaurowanie wnętrza tej świątyni wiedzy. Wieloletnie ogromne dzieło jej odnowienia powoli zbliża się ku końcowi, ale wciąż potrzeba olbrzymich nakładów finansowych.

Owoc wysiłku

Przechodzimy do pałacu opackiego, zajmującego całe północne skrzydło obiektu. To część reprezentacyjna, służąca głównie do podejmowania gości. Znajduje się tu ponad 100 komnat, także wymagających remontu, ale przede wszystkim mieści się tu Sala Książęca. To najdorodniejszy owoc walki o ocalenie opactwa. Zachwycające jasne wnętrze zajmuje 420 metrów kwadratowych powierzchni. Cała przestrzeń jest „świecka”. W oczy rzucają się rzeźby cesarzy z katolickiej dynastii Habsburgów, którzy władali tym terenem zanim zagarnęły go Prusy. Pomieszczenie wygląda jak sala balowa i być może do tego celu także służyła, oczywiście nie zakonnikom. Szczęśliwie zachowało się tu 80 proc. oryginalnego wyposażenia, wszystko było jednak w złym stanie. – Nic nie było w całości, figury potłuczone, płótna poniszczone, stiuki ze ścian odpadały. Dzisiaj wszystko jest uzupełnione i odświeżone. Remont trwał tu 3 lata – wyjaśnia przewodniczka.

Należałoby sobie życzyć, żeby wszystkie części tego olbrzymiego zespołu klasztornego zostały w podobny sposób odrestaurowane. Do tego jeszcze daleko. Najwięcej zależy od możliwości finansowych, które w tej chwili są mizerne. A szkoda, bo opactwo Lubiąż jest perłą i wyjątkowym skarbem kultury. Niemniej każdy może pomóc, choćby po prostu odwiedzając to miejsce i kupując bilet.

– Każdy, kto w ciągu dnia przyjdzie o pełnej godzinie, zostanie oprowadzony – zapewnia Magdalena Moskal. Szczegóły na www.fundacjalubiaz.org.pl. Warto.•

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.