Rewolucja z placu Tahrir

GN 13/2011 Gdańsk

publikacja 07.04.2011 06:30

Ojciec Ryszard Wtorek, jezuita, prawie całe swoje kapłańskie życie spędził w Egipcie. Niedawno, po przymusowym „urlopie” w domu zakonnym w Gdyni, powrócił tam znów pracować.

Rewolucja z placu Tahrir ks. Sławomir Czalej/ GN Ojciec Ryszard Wtorek, jezuita, prawie całe swoje kapłańskie życie spędził w Egipcie.

Ks. Sławomir Czalej: W przypadku wielu polskich misjonarzy o miejscu pracy decyduje tzw. przypadek…

O. Ryszard Wtorek:– Ja w ogóle wstępowałem do zakonu z zamiarem pracy na misjach. Nie wiedziałem jednak gdzie, bo nie miałem jakichś konkretnych preferencji. Już po studiach prowincjał powiedział mi, że jadę do Egiptu. Stamtąd przyszła bowiem do Polski prośba o młodych jezuitów do pracy w szkole. Wyjechałem w 1988 r.

Spory przeskok, i językowy, i cywilizacyjny.

– Nie znałem języka arabskiego. Zresztą sam arabski pochodzi z grupy języków semickich. Nie mówię już o gramatyce, ale sama wymowa głosek gardłowych, które w polskim zupełnie nie występują… Do dzisiaj nie jestem w stanie niektórych wymówić. To znaczy, kiedy mówię świadomie, to jeszcze tak, ale gorzej, gdy mówi się spontanicznie. Języka nauczyłem się „na pamięć” i poprzez angielski.

Egiptu nie kojarzymy z chrześcijaństwem, tzn. z katolikami. Jaką prowadzicie tam działalność?

– Są Koptowie. To starożytna nazwa „ajgypto”, nadana w języku greckim mieszkającym tu chrześcijanom. Co ciekawe, są Koptowie katolicy podlegli Ojcu Świętemu, są Koptowie protestanci oraz Koptowie prawosławni, którzy stanowią 90 proc. chrześcijan w Egipcie. A chrześcijanie to jedynie 10 proc. Mieszkańców tego kraju.

Rzymskich katolików jest jednak bardzo mało. Większość to pewnie księża i zakonnice. Nasza działalność obejmuje szkolnictwo, w Kairze kształcimy dzieci od przedszkola aż po ostatnie lata szkoły średniej, a więc jest to zespół szkół. W placówce wykładowym językiem jest francuski. Ponadto mamy szkołę na południe od Kairu, ok. 300 km, bez liceum. Jezuici działają też na polu kulturalnym. Na przykład w Aleksandrii jest takie centrum kultury, gdzie zapraszane są m.in. eksperymentalne teatry z Europy. Do tego dochodzi wszelkiego rodzaju pomoc charytatywna, społeczna.

Egipt nie kojarzy mi się także z islamskim fundamentalizmem. Jaki jest stosunek muzułmanów do chrześcijan?

– Zgadza się. Chociaż kilku ideologów Al--Kaidy, w tym Mohammed Atta, jeden z biorących udział w zamachu na WTC, czy prawa ręka Bin Ladena Ajman az-Zawahiri, było Egipcjanami. W ostatnich latach nasze relacje okazały się trudne. Zdarzały się i zamachy, że wspomnę o tym ostatnim w Aleksandrii, gdzie zginęło wielu Koptów. To przejaw ciągłego napięcia, które jednak jest. Występuje tu podskórna walka o „pełnię prawdy”. Bo kto ją posiada, ten ma też pełnię władzy.

Może trochę o polityce? Macie tam u siebie arabską „wiosnę ludów”?

– Unikam tego typu spekulacji. Raz, że nie jestem politologiem, a dwa, że te sprawy mnie nie interesowały.

No ale dlaczego ludzie powstali przeciwko Mubarakowi?

– A to już lepsze pytanie (śmiech). Nastąpiła implozja państwa. Jedną z przyczyn były tzw. dwie prędkości. Części gałęzi gospodarki, np.. telekomunikacja, rozwijały się fantastycznie, jak na Zachodzie. Inne są nadal niesamowicie zapóźnione. W Kairze jest metro, są lotniska, a obszary rolnicze działają jak niezmienione od wieków. Aż 40 proc. Egipcjan to analfabeci! Po 30 latach rządów doszło do olbrzymich dysproporcji. Choć państwo dotuje benzynę, większość ludzi żyje w ubóstwie, często za dwa dolary dziennie. Młodzi nie widzą dla siebie perspektyw. Patrzą na bylejakość sektora publicznego i pytają, w jakim kraju żyją. Wstydzą się tego, że nie można w nim załatwić wielu rzeczy bez łapówki. Młodzi chcieli zmian, chcieli Egiptu na miarę piramid.

Wyjechał Ojciec ze względów bezpieczeństwa?

– Nie musiałem tego robić. Ale szkoła została zamknięta, wprowadzono godzinę policyjną, choć samych ataków na szkołę nie było. Ludzie atakowali wszystko, co symbolizowało władzę, a więc posterunki policji, siedziby partii rządzącej, prezydenckiej i sądy. Moi współbracia Egipcjanie odradzali mi jednak wychodzenie. Byłem z nimi po tych największych demonstracjach na placu Tahrir. Nie było jednak wiadomo, czy grupki ludzi to zwolennicy, czy przeciwnicy prezydenta. Rozmawianie z nimi na te tematy byłoby szukaniem guza. Pewne zagrożenie jednak istniało. Był moment, że policja uciekła, kordony zostały przerwane i miasto wydano na pastwę demonstrantów. Powstały wtedy szybko obywatelskie patrole. Obawialiśmy się, że szkoła może być celem ataku; znajduje się tutaj wyposażenie, komputery etc. Zwłaszcza że zostały rozbite cztery wielkie więzienia i kilkanaście tysięcy kryminalistów wyszło na wolność.

Jak Ojciec widzi przyszłość kraju faraonów?

– W jednym zdaniu: jest dużo nadziei, ale i wiele obaw. Ludzie, którzy doświadczyli wielkiej opresji ze strony rządów Mubaraka, nie będą chcieli – mam nadzieję – poddawać się innej formie ucisku, chociażby ze strony islamskich fundamentalistów.

Wraca też Ojciec do polskich archeologów…

– Ale to tak nieoficjalnie. Byłem kapelanem Polaków, w tym archeologów, których wielu pracuje w Egipcie. Przychodzili na Msze św. i pewnie przez lata nawiązała się przyjaźń. Z naszej archeologii możemy być dumni; jest to zresztą przedwojenna szkoła prof. Michałowskiego. To pierwsza klasa światowa, patrząc chociażby na niesamowite odkrycia.

 

TAGI: