Nie z tej planety

ks. Roman Tomaszczyk; GN 12/2011 Świdnica

publikacja 08.04.2011 06:30

Gdy jedzie do syna, cieszy się nie tylko z widoku uroczej wnuczki, ale i z tego, że zostanie poczęstowana smacznym obiadem. – Mówię o tym tylko dlatego, że tak bardzo ksiądz nalega – zastrzega. – Droga, którą zaproponował nam św. Franciszek, pozwala mi ze spokojem cieszyć się tym, co w oczach świata jest nędzą, ale dla mnie okazuje się łaską.

Nie z tej planety ks. Roman Tomaszczyk/ GN Dla jednych 150 zł na przeżycie miesiąca i skomplikowana historia życia to gwóźdź do trumny. Dla innych nowe możliwości.

Genowefa jest utrapieniem całej kamienicy. Stara kobieta pełna goryczy i pretensji zatruwa życie sąsiadom, bo za głośno słuchają muzyki, bo dzieci biegają i krzyczą, bo o północy ktoś śmiał przejść klatką schodową. Znają ją doskonale strażnicy miejscy i policjanci. Jej głos rozpoznają w słuchawce natychmiast. I wiedzą, czego się spodziewać po skrzekliwym pytaniu: „Policja?”.

Kiedyś córka jednej z sąsiadek musiała napisać o czasach stalinowskich. Gdyby nie sytuacja podbramkowa gimnazjalistki, nikt by się nie dowiedział o historii zrzędliwej kobiety. – Zwlekałam z odrobieniem zadania do ostatniej chwili, bo przecież wciąż było sporo czasu – opowiada Anka. – Gdy przyszła krytyczna godzina, pani Genowefa była ostatnią deską ratunku… a właściwie brzytwą – uśmiecha się i spokojnie opowiada o swoich odkryciach.

Na krawędzi życia i śmierci

Młoda Genowefa była sprzątaczką. Pracowała w komendzie wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej. Tam została naznaczona złem. – Widziała ludzi, którzy byli traktowani jak śmieci. Widziała rozpacz w ich oczach i łzy bezsilności. Widziała wreszcie strach ofiar i pogardę oprawców – mówi dziewczyna. – Nie wytrzymała i po dwóch latach pracy uciekła do fabryki. Tylko że nie potrafiła zapomnieć o tym wszystkim. Reszta życia to tylko rozwinięcie wątku lat 50. ub. wieku. Byłoby pewnie inaczej, gdyby wyszła za mąż. Gdyby urodziła dzieci. Gdyby dzisiaj mogła spokojnie żyć – snuje przypuszczenia.

W tym samym mieście kilka przecznic dalej mieszka inna kobieta. Alicja. 11 lat temu otarła się o śmierć. Inaczej niż Genowefa. Rozległy wylew krwi do mózgu sparaliżował całą prawą stronę jej ciała i odebrał mowę. Bezsilna i przerażona przyszłością, ze wzruszeniem dawała się pielęgnować swojemu synowi. Ten nie tylko stanął na wysokości zadania, ale podtrzymywał w matce wolę życia. Co z tego, skoro nie było wiadomo, po co żyć dalej… Komu jest potrzebna niemłoda już, schorowana kobieta? Jak czekać na kolejny dzień życia, skoro ten przyniesie to samo, co poprzednie: zagubienie, słabość i poczucie bezsensu? Kryzys w małżeństwie dopełniał czarę goryczy. Nieobecny od lat mąż sparaliżowaną żonę zostawił na pastwę losu… czy raczej na łaskę syna. Wtedy w sercu bezbrzeżnie napełnionym rezygnacją pojawił się niemy krzyk: Jezu, ja już tego nie wytrzymam!

W ciszy, jaka zapadła po tej kapitulacji (a może zawierzeniu?), doświadczyła dziwnego pokoju. Nie wiedziała, co z nim począć, i nie przeczuwała, do czego prowadzi. Zresztą czy to nie wszystko jedno? Przecież gorzej być już nie mogło.

Terapia stawia na nogi

– Jak zdążę umyć głowę, to pójdę – myśli i nieporadnie gramoli się do łazienki. Prawa strona ciała bardzo powoli wraca do sprawności. Paraliż ustępuje, ale wciąż proste czynności wymagają akrobatycznych rozwiązań. – Wszystkiego można się nauczyć – dopowiada, zamykając za sobą drzwi i ze świeżo ułożoną fryzurą kuśtyka na przystanek autobusowy. Zdąży na spotkanie Odnowy w Duchu Świętym. W czasie drogi jeszcze się waha, czy aby nie są to jacyś sekciarze, ale gdy dociera na miejsce, daje się porwać Duchowi. Ten robi z nią, co chce. A jej z tym tak dobrze. Nareszcie jest ktoś, kto ją kocha. Nareszcie czuje się dowartościowana. Nareszcie spoczywa w objęciach dających bezpieczeństwo. Jest u siebie.

Gdy wraca do domu, nie wie, co się wydarzyło. Nie rozumie jeszcze, że Jezus podał jej rękę, że stanął w jej obronie, że nie pogardził grzesznicą, ale zwrócił jej wolność. „Idź i nie grzesz więcej” – to rozesłanie sprzed 11 lat zrobiło swoje. – Ale wtedy nie wiedziałam o tym z taką wyrazistością jak dzisiaj – zastrzega. – Wtedy nie widziałam Jezusa, widziałam nadzieję. Wierzyłam, że to, co się dzieje, jest dobre, choć nie myślałam, że to droga Ewangelii. Po prostu nie miałam nic do stracenia, więc brnęłam do przodu – mówi.

Stare nawyki dawały się we znaki. Z domu rodzinnego nie wyniosła żadnych wartości religijnych. Przez całe swoje życie żyła obok Boga. Miała ślub kościelny, bo tak trzeba było. Ale nic poza tym. Obok stał Bóg, a ona sama walczyła o małżeństwo. Sama zmagała się ze swoją grzesznością, sama rodziła dzieci i je wychowywała. Sama. Bez Najważniejszego. Nic dobrego. Nic dobrego nie mogło z tego wyniknąć.

Głód jest dobry

Gdzieś po drodze trafi a na swojego księdza. – Nie było łatwo znaleźć kapłana, który odda mi trochę czasu i uwagi – opowiada. – Jedna próba i pudło. Drugie podejście także nietrafione – wspomina po latach. Księża… albo nie mają czasu, albo nie widzą potrzeby, albo boją się wyzwania. Jednak ona łatwo się nie poddaje. – Im trudniej, tym bardziej do przodu – taką ma dewizę. Dopięła swego. Znalazła księdza. Swojego. – Usłyszałam kiedyś jego kazanie. Było tak bardzo do mnie, że już nie zwlekałam, ale od razu zapytałam, czy zgodzi się być moim kierownikiem. Spojrzał mi w oczy i po chwili powiedział: „Możemy spróbować” – pamięta jak dziś. Pamięta to spojrzenie: odważne… albo raczej uważne, trochę zaskoczone i łagodne zaproszeniem. – Moja spowiedź z całego życia otworzyła mi oczy. Zobaczyłam jednak nie tyle to, co za mną, ale raczej to, co dla mnie. Nowe horyzonty – zapewnia, a łzy napływają do oczu. – Wyruszyłam w drogę, z której nie było już odwrotu – dodaje, gdy już opanuje wzruszenie. Powoli, milknąc co kilka zdań dla odszukania właściwego słowa (tak to już jest po wylewie), przywołuje kolejne wydarzenia z duchowej drogi odkrywania Boga. Wspomina słowa, ludzi, gesty, natchnienia. Ogarnia spojrzeniem 11 lat przygody z Bogiem. Łapie się na tym, że zdumiewa ją mnogość wszystkiego, co otrzymała. A na końcu i tak pozostaje głód.

Sytość jeszcze lepsza

Był taki rok, kiedy nie mogła się pozbyć przekonania, że Bóg czegoś od niej chce. Rozwiązanie przyszło wraz z nabożeństwem na zakończenie tamtego roku. Proboszcz wymieniał nazwy wspólnot, jakie działają w parafii. – Wtedy usłyszałam o III Zakonie św. Franciszka (Franciszkańskim Zakonie Świeckich) – mówi i po raz kolejny promienieje szczęściem. – Wiedziałam, że to właśnie to! Przez rok Pan przygotowywał mnie do wstąpienia do tercjarskiego nowicjatu. Tutaj spotkałam ludzi pełnych życzliwości i otwartości. Przyjęli mnie i dodali otuchy. Dzisiaj jestem świeżo po ślubach wieczystych – cieszy się w połowie marca.

Kiedy jedzie do syna, jej torba jest zaskakująco ciężka. Syn, o którego wewnętrzne przebudzenie wciąż się modli, zawsze wydaje się zaskoczony, że matka musi ze sobą taszczyć wszystkie te książki. – A tam jest Pismo Święte, modlitewnik, brewiarz, lektura czytania duchownego – wyjaśnia tercjarka. – Słowo Boże jest dla mnie chlebem powszednim. Młodzi tego nie rozumieją, ale wierzę, że przyjdzie na nich czas. Ja przecież po spotkaniu biblijnym w parafii albo po homilii jestem w euforii, bo lepiej rozumiem Jezusa. Dostaję siłę do życia! – wyznaje.

Ta siła jest kobiecie potrzebna jak najbardziej dosłownie. Kiedy lekarz orzekający o niepełnosprawności uzdrowił ją, przez co straciła 180 zł dodatku do emerytury, pozostało jej 876 zł na miesiąc życia. Po opłaceniu rachunków i czynszu w portfelu ma niecałe 300 złotych, z czego około 200 wydaje na leki. – Kiedyś nie wykupiłam recepty. Przez miesiąc bałam się wyjść z domu. Tak źle się czułam. Od tamtej pory nie zaryzykuję już czegoś podobnego – mówi.

30 zł podwyżki było dla niej wielkim świętem. Ma około 150 zł na chleb powszedni. Gdy jedzie do syna, cieszy się nie tylko z widoku uroczej wnuczki, ale i z tego, że zostanie poczęstowana smacznym obiadem. – Mówię o tym tylko dlatego, że tak bardzo ksiądz nalega – zastrzega. – Droga, którą zaproponował nam św. Franciszek, pozwala mi ze spokojem cieszyć się tym, co w oczach świata jest nędzą, ale dla mnie okazuje się łaską – przekonuje, ściskając w ręce dokument potwierdzający przynależność do III zakonu franciszkańskiego.

Różnica przecznic

Genowefa po tym, jak opowiedziała Ance o swojej sytuacji, nie zmieniła się ani trochę. Nadal pełna żalu i pretensji przemierza codziennie trasę z domu do Biedronki. Zawsze kupuje to samo: bułki i mleko. Na nic innego jej nie stać. Alicja odwiedza ten sam dyskont. Właściwie robi te same zakupy. Jednak po powrocie do swojego domu nie sięgnie po telefon, żeby zaalarmować policję, że znowu sąsiad wyszedł z psem bez kagańca. Wprost przeciwnie. Uśmiechnięta, powoli drepcze do siebie. Szczęśliwa, nigdy nie jest sama. Jest z Jezusem i Maryją. Czasami tylko zastanawia się, co chcą powiedzieć ludzie, gdy o jej miłości do Jezusa ubogiego, posłusznego i czystego mówią: to nie z tej planety!