„Mrok ogarnął całą ziemię"

publikacja 23.04.2011 01:02

Śmierci Jezusa towarzyszyły tajemnicze „znaki": ciemności, zasłona w świątyni rozdarta na dwie części, otwarcie się grobów, powstanie umarłych...

„Mrok ogarnął całą ziemię"

Fragment książki "Umęczon pod Ponckim Piłatem?" , który publikujemy za zgodą Wydawnictwa M


Według samych Ewangelii synoptycznych (a więc nie według Jana), śmierci Jezusa towarzyszyły tajemnicze „znaki": ciemności, które ogarnęły ziemię na trzy godziny, zasłona w świątyni rozdarta na dwie części. Ma­teusz dodaje również trzęsienie ziemi, otwarcie się grobów, powstanie umarłych i ich wejście (z odpowiednimi zjawieniami się) do miasta, które znamiennie - i zobaczymy dlaczego - zostało nazwane przez Ewangelistę nie Jerozolimą, lecz „Miastem Świętym".

Co można powiedzieć o tym wszystkim w perspektywie, którą tutaj przyjęliśmy: studiowania mianowicie historyczności tego, co Ewangelie przekazują o Męce i Śmierci swojego Chrystusa?

Dobrze będzie zastanowić się przede wszystkim nad klasyfikacją, jakiej, na równi z innymi egzegetami, dokonuje wobec tego zespołu „znaków" Pierre Benoit, przez wiele lat dyrektor prestiżowej Ecole Biblique w Jerozolimie: „Trzeba zdać sobie sprawę z rodzaju literackiego tych opisów: nie chodzi tu o migawkowe fotografie ani o reportaż, lecz o opowiadania o znaczeniu biblij­nym i o zamierzeniach teologicznych. Nie zaprzeczając dla zasady podobnych cudownych wydarzeń, mamy prawo postawienia pytania, dlaczego zostały w ten sposób opisane i czy autorzy Ewangelii nic mieli zamiaru przywołania tematów biblijnych, które widzieli wtedy urzeczywistnione".

Sławny biblista dominikański pisze dalej: „Istotnie, w Biblii zwyczajnym sposobem opisywania Dnia Jahwe, wielkiego Dnia eschatologicznego, jest po­woływanie się na zjawiska kosmiczne, na zburzenie porządku świata, pociąga­jące często za sobą ciemności i perturbacje na niebie. Ma w tym swój udział wschodni scenariusz, który stosuje schematy, nie traktując ich dosłownie, dla wyrażenia jakiejś głębokiej idei, rzeczywistości duchowej. Żydowi wystarczało cytowanie tych fragmentów prorockich Starego Testamentu dla przywołania tematów literackich, którymi byli karmieni również Ewangeliści".

Na poparcie swoich wyjaśnień, ojciec Benoil cytuje, miedzy innymi, Sofoniasza (1,15), Joela (2,10 i 3,3), a zwłaszcza Amosa, którego księga pro­rocka jest poza tym najstarszą wśród wszystkich ksiąg prorockich w Biblii: Owego dnia - wyrocznia Jahwe - zajdzie słońce w południe i w dzień świet­lany zaciemnię ziemię (8,9). Wciąż u Amosa wydają się znajdować wzmian­ki, które czytane post eventum, mogą nasuwać myśl o przepowiedniach trzęsienia ziemi i wyjściu umarłych z grobów, o czym mówi Mateusz. Przy­najmniej tutaj - w odróżnieniu od tylu innych wersetów, które badaliśmy - klimat prorocki mógł w jakiś sposób kierować Ewangelistą, który jest kro­nikarzem, ale również pobożnym Żydem; on rzeczywiście podaje fakty, lecz także ich religijną interpretację.

Benoit w każdym razie kończy: „Jest to więc dla autorów biblijnych zwyczajny sposób opisywania Dnia Jahwe. Dla Ewangelistów dzień, w któ­rym umiera Jezus, jest właśnie tym Wielkim Dniem, dniem udręki i rozpo­częcia ery eschatologicznej. Jest przeto rzeczą naturalną, iż dla przedsta­wienia go posługują się obrazami tradycyjnymi w języku prorockim".

Również poza Pismem kanonicznym - aby odnieść się do czasów późniejszych, mianowicie Talmudu - widzimy, że zjawiska „fizyczne" to­warzyszą śmierci także rabinów szczególnie sławnych i czczonych: gwiaz­dy, które stały się widzialne w pełni dnia, przewrócone posągi bożków, Mo­rze Tyberiadzkie, które się otwiera, domy, które się trzęsą z powodu drgania ziemi, drzewa wyrwane z korzeniami...
 

Nie przypadkiem „znaki", którymi zajmujemy się w tym rozdziale, są li­czniejsze właśnie u Mateusza, w Ewangelii napisanej najprawdopodobniej po hebrajsku, w każdym razie dla Żydów, i przy użyciu języka, który - na podstawie uważnej analizy - ukazuje, że jest jak gdyby „w normie" dla oz­najmienia słuchaczom - wszyscy są dobrymi znawcami starożytnego Pisma - iż chce powtórzyć żydowskie oczekiwania religijne.

Groby się otworzyły i wiele ciał Świętych, którzy umarli, powstało. I wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli do Miasta Świętego i ukazali się wielu (Mt 27,52n).

Niewielu zwróciło uwagę na to, że tutaj Mateusz nie mówi o Jerozoli­mie, konkretnej i ziemskiej stolicy Judei, natomiast o „Mieście Świętym", zamierzając w ten sposób dokonać aluzji (zgodnie zresztą z innymi frag­mentami zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu) do miejsca geografii niebieskiej, do stolicy Królestwa Czasów Ostatecznych, zbudowanego przez zbawczą ofiarę Chrystusa. Język przeto nie „reportera" - przynaj­mniej tutaj, powtarzamy to - lecz autora biblijnego, „teologa historii", jak potwierdzają to również inne użyte terminy, w rodzaju „święci" dla określe­nia postaci starożytności żydowskiej, przede wszystkim patriarchów.

Jesteśmy więc w pełnym klimacie „teologicznym" i dają to jasno do zro­zumienia synoptycy, zwłaszcza Mateusz, swoimi „znakami" również słow­nymi, słuchaczom żydowskim. Dla tego, kto to rozumie, spostrzeżenia pewnej krytyki, która chciałaby tutaj domyślać się któregoś z kolei potwier­dzenia „legendarnego" charakteru opowiadań o Męce, okazują się jako nie mające znaczenia, ponieważ chybiają celu. Wersety, które opisują „znaki eschatologiczne" po śmierci Jezusa, należą - według wskazówek samych Ewangelistów - do rodzaju literackiego bardzo odmiennego od tego, jaki był używany do opisywania innych wydarzeń tych dramatycznych dni.

Po uściśleniu tego, nie zapominajmy jednak o wtrąconym zdaniu Pierre'a Benoit: „Nie zaprzeczając dla zasady wydarzeń cudownych...". Jeżeli zna­czenie, jeżeli interpretacja tych wydarzeń są „teologiczne", kto mógłby wy­kluczyć, na podstawie jakich pewności, że rzeczywiście miały miejsce? Nigdy nie trzeba zamykać się w dusznym racjonalizmie, zawsze trzeba za­chować otwartą możliwość rzeczy nieprzewidzianej, tajemnicy.

Na początku Ewangelii Łukasza, na pełne zdumienia pytanie Maryi, której zostało zwiastowane, że pocznie Mesjasza, pomimo iż „nie zna męża", anioł Gabriel odpowiada słowami, które w tłumaczeniu biskupów włoskich brzmią tak: „Nic nie jest niemożliwe dla Boga" (w Biblii Tysiąclecia: „Dla Boga bo­wiem nie ma nic niemożliwego" przyp. tłum.). Oryginał grecki mówi: „Nie będzie niemożliwe u Boga żadne słowo" (Łk 1,37). Jest to więc czas przyszły (ouk adunatesei). Gabriel zwiastuje moc Bożą tego pierwszego dnia życia Je­zusa, ale zostawia otwartą możliwość także na ostatni dzień Chrystusa, jak dla każdej innej chwili czy to przed, czy po śmierci i zmartwychwstaniu.

Weźmy pierwsze z tych wydarzeń: A gdy nadeszła godzina szósta (po­łudnie), mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej (trzecia po południu). Tak Marek (15,33), posługując się prawie tymi samymi słowami co Mateusz (27,45). Łukasz dodaje pewne uściślenie, szczegół jakiego nie ma­ją dwaj inni. Oto więc ten tekst, jak zwykle w tłumaczeniu K.E.W.: „Było około południa, kiedy słońce się zaćmiło i zrobiło się ciemno na całej ziemi aż do trzeciej godziny po południu" (Biblia Tysiąclecia: „Było już około godziny szóstej i mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Słońce się zaćmiło") (Łk 23,44n - przyp. tłum.).
 

Jak już zaznaczaliśmy w innych wypadkach, wydaje się, że tłumaczenie przyjęte przez episkopat włoski wymagałoby pewnego retuszu, nie tylko ze względu na szacunek dla tekstu oryginalnego, ale także dla uniknięcia dwu­znaczności, które mogłyby spowodować u jakiegoś czytelnika niepewności i zakłopotanie. Język grecki Łukasza mówi w rzeczywistości, tou eliou eklipontos, przy czym ostatni termin pochodzi od ekleipo, co znaczy (kiedy jest, jak tutaj, użyty w znaczeniu nieprzechodnim) „słabnąć, ustawać", aż do momentu, że hoi eklipontes są „umarłymi", tymi, którzy są „nieobecni". A więc, trzeci Ewangelista nie mówi (jak tłumaczy K.E.W.), że słońce się „zaćmiło", ale, że „straciło siły", „osłabło", „dawało mniej światła".

Nie chodzi tutaj o jakąś subtelną różnicę, ale o zasadniczy problem: gdy­by Łukasz mówił o „zaćmieniu", natychmiast postawiłby się poza wszelkim prawdopodobieństwem. Jak wiadomo, kalendarz żydowski (który jest prze­ważnie księżycowy, w odróżnieniu od naszego, który jest słoneczny) łączył Paschę z pełnią księżyca: zaćmienie słońca jest możliwe tylko w czasie no­wiu księżyca. Łukasz nie popada w taki błąd: a więc jest to inne z tych miejsc, w których uważny badacz tekstu oryginalnego utwierdza się we wrażeniu ukrytej dokładności Ewangelistów, ich wypowiadania się. które mądrze unika nieprawdopodobieństwa, o jakie są często zbyt łatwo oskar­żani. Stąd także nasza propozycja skontrolowania „oficjalnego" tekstu kato­lickiego, usuwając wszelką wzmiankę o nieistniejącym zaćmieniu.

Określiliśmy to już ściśle od pierwszych linijek: trzeba mieć świadomość, że tym, co tutaj ma przede wszystkim znaczenie, jest symbol (ciemności jako oz­naka żałoby kosmicznej spowodowanej dokonującym się na Golgocie drama­tem; boleść Ojca Stworzyciela nad cierpieniem Syna Odkupiciela).

Ale, jednak w tej świadomości: dlaczego nie? Dlaczego mianowicie ciemność, o której mówią synoptycy, nie mogłaby rzeczywiście się zdarzyć, razem z innymi „znakami"? Nie należy zapominać, że wszyscy trzej Ewan­geliści opierają się na dokładnych świadectwach. Mateusz: Setnik zaś i jego ludzie, którzy odbywali straż przy Jezusie, widząc trzęsienie ziemi i to, co się działo, zlękli się bardzo i mówili: «Prawdziwie, Ten był Synem Bożym» (27,54). U Łukasza jest to nie tylko ten oficer rzymski, który „oddał chwałę Bogu i mówił: «Istotnie, człowiek ten był sprawiedliwy », były też wszystkie tłumy, które zbiegły się na to widowisko, gdy zobaczyły, co się działo, wra­cały bijąc się w piersi (23,47n).

Również więc tutaj Ewangeliści nie zamierzają poruszać się w niebiosach mitu, w hiperuranium symbolu, lecz odsyłają do osób i ścisłych danych. Oprócz tego, za pomocą wyrażeń, w których jest chyba możliwe uchwycić do­kładne wspomnienie, bezpośrednie świadectwo. Marek, na przykład, ma tutaj dosłownie „Setnik zaś, który stał naprzeciw..." (15,39). W tym „stał", w tym ex enantias autou, "naprzeciw" wydaje się spostrzegać światło pamięci: albo ja­kiegoś ucznia, albo samego setnika, który jak inni oficerowie rzymscy, o któ­rych mówi Nowy Testament, bardzo dobrze mógłby zostać członkiem pierwot­nej wspólnoty. I przekazać jej swoje wspomnienia.

Wobec tego, że mówimy o tym żołnierzu: wiemy, że pośród bezspor­nych i nie ulegających kwestii uprzedzeń krytyki nazywającej siebie „na­ukową", jest escalation, którą można by uchwycić w dokumentach Nowego Testamentu. Mianowicie najstarsze, najbliższe wydarzeniom, byłyby bar­dziej powściągliwe, z upływem czasu nadymałaby tradycję, czyniąc ją co­raz bardziej elokwentną, skłaniając ją do okrywania Jezusa znaczeniami, ty­tułami, szatami coraz pełniejszymi blasku. Jest to zastosowanie do historii ewangelicznej (wspominaliśmy już o tym) dogmatu ewolucjonistycznego: od mniejszego do większego, od prostszego do bardziej złożonego.
 

Ale ten schemat, jak to wiele razy widzieliśmy, bardzo często zupełnie nie funkcjonuje. Aby pozostać przy naszym setniku: w Ewangelii Marka, która według jednomyślnego uznania samej krytyki, jest najstarszą, wydaje on okrzyk: Prawdziwie, ten człowiek był Synem Bożym! (15,39) Po Marku powinien następować, jeśli chodzi o starożytność redakcji, Mateusz. Rów­nież tutaj, to samo zobowiązujące wyrażenie: Prawdziwie, Ten był Synem Bożym! (27,54)

Łukasz, według tradycyjnych ekspertów, jako ostatni, byłby bardziej od­dalony od wydarzeń. Dlatego też właśnie tutaj występuje pewnego rodzaju fiasko, obalenie schematu opartego na escalation. Według trzeciego Ewan­gelisty setnik ogranicza się do zawołania: „Istotnie, człowiek ten był spra­wiedliwy!” (23,47) A więc, nie ma wznoszenia się w górę. Schodzi się w dół, i to bardzo: od „Syna Bożego" do dikaios, „sprawiedliwego", a te jest przecież wielka różnica! Schemat więc nie funkcjonuje zupełnie: w tym wypadku mniej niż kiedykolwiek.

Gdybyśmy się następnie zapytali, dlaczego Łukasz nie dostosowuje się do pochlebnego wyrażenia swoich dwóch kolegów synoptyków, mogliby­śmy może przypuścić, jak ktoś to już uczynił, że setnik rzeczywiście zbliżył się do pierwotnej wspólnoty, że rzeczywiście przekazał jej swoje wzrusza­jące świadectwo, ale nie wstąpił do niej, aby stać się jej członkiem, nie do­szedł do uznania w Ukrzyżowanym „Syna Bożego", ograniczając się do szanowania Go jako „sprawiedliwego". Łukasz, „specjalista" od pogan, mógł o tym wiedzieć, w odróżnieniu od Mateusza i Marka, i przeto uszano­wał wybór tego dobrego Rzymianina, przyjaciela, ale nie „brata" w pełnym znaczeniu.

Bóg, przypominaliśmy to tym „specjalistom", którzy chcieliby skłonić Go do działania jedynie według ich teoretycznych schematów, może wszystko: ale często, aby nie wkraczać nadprzyrodzonością, woli działać przez przyczyny drugie, bez naruszania praw nadanych stworzeniu przez Niego samego. Jeżeli te ciemności (aby do nich powrócić) rzeczywiście miały miejsce, Ojciec na pewno nie obalił porządku fizycznego przez zaćmienie słońca podczas pełni księżyca (Łukasz nie mówi tego, jak widzieliśmy); ani z pewnością nie osłabił mocy tej gwiazdy: „Istnieje ryzykowna hipoteza, że należałoby przypuścić, iż temperatura słońca obniżyła się przynajmniej o 4000 stopni, a po trzech godzi­nach podjęło na nowo swoją normalną aktywność termiczną i świetlistą", aby zacytować Giambattistę Alfano, biblistę, który był również znanym i cenionym miłośnikiem nauk przyrodniczych.

Ojciec Lagrange, który dużą część swojego naukowego życia spędził w Jerozolimie, zaobserwował kilkakrotnie - i to właśnie w miesiącu kwiet­niu - zjawisko, które ludzie miejscowi nazywają khamsin, „czarnym scirocco": wiatr, który niosąc piasek z pustyni, zdaje się zaciemniać słońce, odbierając mu jasność na kilka godzin. Nic (jak tylko uprzedzenie racjonalistyczne) nie może zabronić przypuszczać, że właśnie wydarzyło się coś te­go rodzaju. Mateusz pisze, że „mrok ogarnął całą ziemię": ale to epi pasan ten gen znajduje się też w innych miejscach Nowego Testamentu i w Septuagincie (grecki przekład Pism hebrajskich) jako wyrażenie emfatyczne na określenie albo samej Judei albo widzialnych granic horyzontu.

Również to mogłoby być wytłumaczeniem; należy jednak zastanowić się nad pewnym osobliwym faktem. Tertulian, w swoim Apologeticum, na­pisanym około 200 roku, rzuca swoim pogańskim rozmówcom wyzwanie, pisząc dosłownie: „Zgromadziliście w waszych archiwach wspomnienie te­go wypadku". A mianowicie „wypadku" ciemności, które zapadły tego dnia i które dotarły także do Rzymu, szerząc tam panikę i wywołując interpreta­cje religijne nawet u kapłanów oficjalnych kultów pogańskich. To samo wyzwanie zostało rzucone wkrótce potem przez Orygenesa w jego polemi­ce przeciwko Celsusowi, obrońcy pogaństwa; następnie wypływa powtó­rzone, chociaż dużo później, przez Rufina z Akwilei, pisarza, który przetłu­maczył na łacinę Historię kościelną Euzebiusza oraz zaktualizował ją doda­jąc parę nowych rozdziałów. Postępowanie zuchwałe, gdyby nie stała za nim jakaś rzeczywistość możliwa do sprawdzenia; zwłaszcza jeżeli się do­da, że ci sami autorzy chrześcijańscy mówią o świadectwach zachowanych w archiwach odnoszących się również do trzęsienia ziemi, o którym wspo­mina Mateusz.
 

Pośród osobliwości, często nieznanych, jest jedna, zrelacjonowana przez starożytne źródła, jednak anonimowe, nie znajdująca się w tym, co przeka­zuje któryś z tych „kanonów", tych wykazów nadzwyczajnych zjawisk przyrodniczych, opracowywanych na użytek uczonych, rządzących lub tak­że tylko dla ciekawych. Jak wynika z Ezechiela, Bóg sam ustanowił granice ziemi mającej być rozdzieloną między 12 pokoleń Izraela, wyznaczając ja­ko granicę na Północy - między Hermonem i Golanem - region Chauran (47,16-18). Wydaje się, że ta nazwa oznacza „ziemia czarna", etymologia, która dobrze dobrze pasuje do wulkanicznej natury tego miejsca. Według źródeł, o których mówiliśmy, właśnie w epoce nowotestamentowej, w Chauran nastąpiło obudzenie się wulkanów, z wydobywaniem się potężnych chmur dymu, które, gnane wiatrem, okryły obszerne rejony, oraz z serią silnych wstrząsów ziemi. W perspektywie wiary, Bóg może posłużył się raczej tym niż „czarnym scirocco", dla oznajmienia żałoby stworzenia? Py­tanie, które oczywiście musi pozostać bez odpowiedzi, przynajmniej do przyszłych, na ile nieprawdopodobnych odkryć materiałów źródłowych.

„Odkrycia", o których natomiast sądzą, że ich dokonali tacy autorzy jak Niemiec Erich Zehren, autor wydanej w 1959 roku książki pod tytułem Der gehenkte Gott, „Powieszony Bóg", w której (z nadzwyczajną erudycją, cho­ciaż nieuzasadnioną i instrumentalizowaną na usługi z góry założonej tezy) właśnie ciemnościom, jakie spadły na Golgotę, przypisuje „tajemnicę" chrześcijaństwa. Według Zehrena mianowicie współcześni zostali nakłonie­ni do posłuszeństwa apostołom, którzy w Ukrzyżowanym pokazywali sa­mego Boga, przez to, że wykonanie kary śmierci wypadło właśnie w zbież­ności z całkowitym zaćmieniem słońca, obserwowanym w całym basenie Morza Śródziemnego. Zaćmienie - co jest prawdą - o którym mówią źródła starożytne (i potwierdzone także przez współczesne obliczenia astro­nomiczne), jakie odbiło się wielkim echem, nie tylko że wydarzyło się w roku 29 - gdy tymczasem wygląda już na całkowicie pewne, że śmierć Jezusa nastąpiła w roku 30 - ale jeszcze na dodatek dnia 24 listopada. Poza tym, pomijając wiele innych rozważań, które sugerują, iż nie należy przej­mować się podobnymi fantazjami, choćby nawet wyposażonymi aparatem „naukowym" sporządzonym z całkowicie teutońską pedanterią, Zehren udaje, iż nie wie, że zaćmienie słońca trwa najwyżej trzy minuty, a nie trzy godziny, jak synoptycy relacjonują jednomyślnie.

Podczas gdy ciemności towarzyszą agonii Jezusa, natychmiast po Jego śmierci następuje drugi ze „znaków": A zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół. Tak Marek (15,38), kopiując słowo po słowie z Ma­teusza (27,51), podczas gdy Łukasz używa wyrażenia rozdarła się przez środek (23,45).

Naturalnie, także to jest ważnym, a nawet decydującym znakiem religij­nym o znaczeniu teologicznym.
Posłuchajmy jeszcze Benoit: „Ta zasłona jest symbolem, stanowiła ba­rierę, która wykluczała pogan z religii Izraela. Prawdopodobnie chodzi raczej o zasłonę Świętego, nie o tę, która zakrywała dostęp do Świętego Świętych. Była kotarą, która zakrywała wnętrze świątyni przed Żydami nie będącymi kapłanami, a przede wszystkim (pod karą śmierci) przed nie-Żydami. Ta zasłona chroniła w specjalny sposób tajemnicę religii żydowskiej, bliskość Jahwe obecnego jedynie tam, wewnątrz świątyni. Rozdarcie zasło­ny oznaczało zniesienie tajemnicy i wyłączności. Religia żydowska przesta­je być przywilejem jednego narodu, wejście do niej jest teraz otwarte dla wszystkich, także dla pogan. Oto głęboki sens tego zjawiska".
 

Głęboki sens, do którego powraca poza tym List do Hebrajczyków, w którym zasłoną Świątyni jest ciało samego Chrystusa, udręczone i umarłe (10,19n). A więc, pisze dalej Benoit, „ten szczegół Ewangelii został opowiedziany dla po­uczenia chrześcijan, że przez śmierć Chrystusa kult Izraela został uchylony, reli­gia staje się uniwersalną a sam Jezus, wchodząc jako pierwszy do Świątyni, która jest w Niebie, otwiera dostęp do zbawienia dla wszystkich ludzi".

Wierzący więc powinien przede wszytkim patrzeć z taką religijną głębią, unikając dosłowności, która kogoś skłoniła do zwrócenia uwagi, iż na Bli­skim Wschodzie odnotowuje się niekiedy uderzenia wiatru o takiej sile, że wyrywają i unoszą w górę nawet wielkie namioty, pod którymi żyje cała ro­dzina beduińska. Wiatr, który przynosząc nad Jerozolimę piasek z pustyni, mógł także (powiadają) rozedrzeć liturgiczną zasłonę.

Jednakże w ten sposób wystawia to na dwie trudności: obie kotary świątyni były wysokie na dwadzieścia metrów i szerokie na dziesięć, i o takim ciężarze, że (według Józefa Flawiusza) aby zanosić je okresowo do oczyszczenia potrzeba było dziesiątków kapłanów, jedynie upoważnionych do wchodzenia do tej przestrzeni i do dotykania sprzętów.

W każdym razie, jakakolwiek by była siła wiatru, nigdy nie mogłaby rozedrzeć tych ogromnych kotar „na dwie części, od góry do dołu" lub ,przez środek", jak ściśle określają Ewangelie. Pozostawałaby możliwość zastanowienia się nad trzęsieniem ziemi, o którym mówi Ewangelista Mateusz, wziąwszy pod uwagę, że również od samego Józefa Flawiusza mamy wiadomość o jakimś trzęsieniu ziemi, które właśnie w tych latach wyrządziło szkodę Świątyni.

Nie wykluczając zatem rzeczywistego wydarzenia (w które Bóg mógłby interweniować bezpośrednio: i do rozdarcia kotary Świątyni nie byłyby wtedy potrzebne zaburzenia w prawach fizycznych; lub mógłby działać przez przyczyny drugie jak trzęsienie ziemi, czy choćby najbardziej wyjąt­kowy podmuch wiatru), nie wykluczając więc niczego, należy raczej zwró­cić uwagę na to, że przecież również w tym wypadku nie jesteśmy całkowi­cie poza historią: a nawet mamy następną oznakę zakorzenienia w Izraelu Istotnie, wszystkie trzy Ewangelie używają, na określenie zasłony Świątyni, słowa katapetasma, które jest poprawnym terminem technicznym, potwier­dzonym przez inne źródła.

Jest więc tutaj nowy element „ciągłości" między Ewangeliami i społe­czeństwem żydowskim sprzed 70 roku: znak wśród wielu innych, że reda­ktorzy dobrze znali rzeczywistość, o której mówili; następne potwierdzenie, że tradycja ewangeliczna ukształtowała się właśnie w Palestynie sprzed ka­tastrofy 70 roku.

To rozważanie może rozciągnąć się także na wydarzenia, o których wspomina tylko Mateusz: otwarcie się grobów, powstanie z martwych „wielu świętych", ich wejście do „Miasta Świętego". Widzieliśmy, że cho­dzi o „scenariusz" typowo żydowski dla oznaczenia Wielkiego Dnia Jahwe. A więc również te szczegóły - które dla pewnej krytyki byłyby potwierdze­niem tego, co jeden z uczonych określił jako „rozpętanie fantazji powsta­łych w zaułkach hellenistycznych" - przeciwnie, są dla tego, kto zna te sprawy, gwarancją osadzenia w tradycji żydowskiej.

„Ciągłość" z starożytnym Izraelem, na pewno. Ale równocześnie, także „nieciągłość" z interesami pierwotnej wspólnoty chrześcijańskiej. Wersety 52 i 53 dwudziestego siódmego rozdziału Mateusza, z ową historią powsta­nia z martwych i ukazywania się, stanowiły przez wieki prawdziwy i solid­ny „krzyż" dla komentatorów i teologów.
 

Próby wytłumaczenia nagromadziły się także dlatego, że chodziło o zna­lezienie sposobu pogodzenia tego z wyraźnym stwierdzeniem, wiele razy powtarzanym przez Pawła, że Chrystus, i tylko On sam, jest „pierworod­nym wśród zmartwychwstałych". Ojcowie przeto albo zaprzeczali, że cho­dziło o prawdziwe zmartwychwstania, zakładając zwyczajne zjawy, albo twierdzili, że mogło chodzić o zmarłych powołanych tymczasowo do życia tak samo jak Łazarz, którzy potem ponownie powrócili do śmierci. Jak gdyby - krótko mówiąc - pewnego rodzaju krótkie „wtargnięcie" w życie ziemskie, aby potem powrócić znowu do grobu na oczekiwanie powszech­nego zmartwychwstania. Za takim rozwiązaniem zagadki opowiadały się, między innymi, imiona tego formatu co: Augustyn, Hieronim, Tomasz z Akwinu; jednak Urząd Nauczycielski Kościoła zawsze powstrzymywał się od wypowiedzenia się na korzyść jakiejś oficjalnej wersji. I jeszcze dzi­siaj się dyskutuje, tak jak będzie się dyskutowało, dopóki będą czytane Ewangelie.

Aby powrócić do Pierre'a Benoit, jego refleksje wydają się nam znaczą­ce: „Te słowa Mateusza są pięknym, obrazowym, bogatym wyrażeniem do­gmatu zstąpienia Jezusa do piekieł. Ten dogmat, który wszedł do Credo, oz­nacza, że Chrystus zstąpił do piekieł nie po to, żeby walczyć z szatanem, ponieważ zwycięstwo zostało już osiągnięte przez ukrzyżowanie, lecz aby otworzyć bramy dla wyzwolonych dusz. Chrystus wyzwala z szeolu wszy­stkich tych, którzy oczekiwali w starej ekonomii zbawienia i wprowadza ich z sobą do Raju. Zdania Mateusza przeto opisują tę prawdę: zmarli ze Starego Testamentu zmartwychwstaną w znaczeniu, w jakim my oczekuje­my tego na końcu czasów, ale - zjednoczeni odtąd z chwałą Zmartwy­chwstałego już wchodzą do Miasta Świętego".