W drodze

Andrzej Macura

publikacja 09.05.2011 21:00

Eucharystia zwana jest źródłem i szczytem Kościoła. Bo Kościół z niej wypływa i w niej najbardziej jest sobą. A jednak dla wielu wierzących uczestnictwo w niej jest tylko przykrym obowiązkiem. Jak to zmienić?

W drodze Henryk Przondzio/Agencja GN

Nie lepiej pomodlić się w lesie? – pytają czasem niektórzy katolicy. Znajomy ksiądz mawiał, że w takich razach należy powiedzieć, że owszem, ale z prośbą o pogrzeb należy się wtedy zwrócić do gajowego. Lepiej chyba jednak sięgnąć do metod starych i sprawdzonych. Do porządnej katechezy. Stąd pomysł tego cyklu. Dla tych, którzy chcieliby pogłębić swoje przeżywanie Eucharystii.

Od czego zaczyna się Eucharystia? Od znaku krzyża można by pomyśleć. Fakt, to pierwsze słowa kapłana. A jednak wcześniej jest coś jeszcze. Nie tylko śpiew wprowadzający w Mszę. Jest procesja wejścia i ucałowanie przez kapłana ołtarza.

Spośród wszystkich gestów liturgicznych procesja jest chyba najmniej rozumiana. Ot, ksiądz musi się jakoś pojawić przy ołtarzu, więc musi wejść. A żeby było bardziej uroczyście, idą przed nim ministranci, a czasem, w większe święta niesie się krzyż i kadzidło. A to nie tak.

Nie bez powodu jeden z XX-wiecznych filozofów pisał o człowieku „homo viator” – „człowiek w drodze”, „człowiek drogi”. Bo człowiek nigdy nie stoi w miejscu. Zawsze dokądś zmierza. Od narodzin do śmierci,  z tej ziemi do ojczyzny niebieskiej, od życia w grzechu, przez nawrócenie, do świętości. Gdy podczas Mszy kapłan ze służbą liturgiczną wychodzi do ołtarza, a potem go całuje, nie jest to tylko pusty gest. Wszak ołtarz symbolizuje Chrystusa. Kapłan niejako wita się z Chrystusem, niejako staje się na początku Mszy jedno z Nim, by potem w Jego imieniu mówić „To jest ciało Moje”, „To jest krew Moja”; by potem, w imieniu Kościoła „przez Chrystusa z Chrystusem i w Chrystusie Bogu Ojcu w Duchu Świętym” oddawać cześć i chwałę. Ale najpierw musi zrobić tych parę kroków dzielących zakrystię od ołtarza. Musi przejść pewną drogę. Od codzienności, do Tajemnicy, od profanum do sacrum.  Musi też uświadomić sobie, że od życia w pełnej jedności, pełnej przyjaźni  z Chrystusem zawsze jeszcze dzieli go co najmniej tych kilkanaście kroków.

Patrząc na idącego przed ołtarz kapłana albo uczestnicząc w tej procesji uświadamiam sobie, że ja też ciągle jestem w drodze. Że moje bycie uczniem Chrystusa ciągle nie jest doskonałe; że ciągle wymaga dochodzenia do Mistrza. Że nawet jeśli codziennie wymieniam z Nim pocałunek pokoju, nie mogę stać się zadufanym w sobie pyszałkiem, a muszę każdego dnia, w pokorze podejmować wysiłek, by być taki, jak On byłby na moim miejscu.