Zanim ociężałą się stanie szarańcza

Szukaj sensu z Koheletem. Andrzej Macura

publikacja 18.05.2011 11:14

Kiedy to było? Wczoraj? Nie. Z jakieś trzydzieści lat temu. Niemożliwe, jak ten czas szybko upływa.

Zanim ociężałą się stanie szarańcza Andrzej Macura / CC-SA 3.0 Między Granatami a Kościelcem - Mur Koziego z Zamarła Turnia po prawej. A dalej Mały Kozi... Bliskie i dalekie zarazem....

Po mozolnej wędrówce wreszcie dotarliśmy. Siedliśmy nad Czarnym Stawem Gąsienicowym, u stóp poprzetykanej wielkimi trawnikami, wschodniej ściany Kościelca. Z gór ciągnęło chłodem, ale słońce grzało mocno. Córka znajomych zdjęła buty  i moczyła stopy w lodowatej wodzie. Chłopcy porozsiadali się na brzegu. Ich mama z moją żoną  prowadziły ożywioną konwersację, przerywaną co chwila koniecznością jakiejś interwencji w sprawy dzieci. A ja całym sobą chłonąłem widok tak dobrze mi znanej okolicy. Ścieżka wzdłuż jeziora z dudniącymi pod nogami turystów kamiennymi płytami. Nad nią  Żółta Turnia, Wierch pod Fajki. Potem wyraźnie zarysowane środkowe i prawe żebro zachodniej ściany Skrajnego Granata z rozdzielającym je żlebem Bracha. Dalej opadający z przełęczy między Granatami i kończący się pionowymi zerwami Żleb Drege`a. Żleb Staniszewskiego, Filar Staszla… Potem Mur Koziego z Filarem Leporowskiego, bańbuła Zamarłej Turni z charakterystyczną skałką na prawym skraju, Mały Kozi… Dalej widzieć nie musiałem. Oczyma wyobraźni i tak widziałem: długi, wyprowadzający na Zawrat żleb, Zawratowa Turnia, Mylna Przełęcz… Było koło czternastej. Właściwie spokojnie można było wyskoczyć jeszcze na Kościelec. Choćby samemu.

Czarne, napływające z zachodu chmury były tylko wymówką. Nie chciało mi się. Bo przecież trzeba wejść, zejść, a potem jeszcze przebyć długą drogę na Brzeziny. Połamane i powykręcane kiedyś nogi dziś po takich „wyczynach” zwyczajnie bolą. Dwadzieścia pięć lat temu, gdy pierwszy raz stanąłem nad Czarnym Stawem, było zupełnie inaczej. Po nieprzespanej nocy w pociągu i wyjściu z ciężkim plecakiem na Halę zdążyłem jeszcze mimo deszczu wejść na Kościelec, a potem zejść do Księżówki, by jeszcze raz, z przygniatającym ciężarem wrócić do Murowańca. Nie było mowy o bolących nogach. Taka jest młodość. A teraz.... Rozumiem Koheleta – sam radziłbym młodym tak samo – gdy pisze:

Ciesz się, młodzieńcze, w młodości swojej,
a serce twoje niech się rozwesela za dni młodości twojej.
I chodź drogami serca swego
i za tym, co oczy twe pociąga;
lecz wiedz, że z tego wszystkiego
będzie cię sądził Bóg!
Więc usuń przygnębienie ze swego serca
i oddal ból od twego ciała,
bo młodość jak zorza poranna szybko przemija.

Ciesz się. Tylko pamiętaj, że kiedyś czeka cię sąd. Więc nie rób niczego, czego w ten dzień musiałbyś się wstydzić. Ale poza tym upajaj się życiem. Póki możesz. Zanim pewnego dnia odkryjesz, że jesteś już stary. I że pozostało ci tylko pocieszanie się, że jesteś młody duchem.  

Spotykam nieraz ludzi starych. Patrzę w ich odmienione przez czas twarze. Pomarszczone, choć przecież często piękne i szlachetne. Ale widzę niemoc. Tę najgorszą, kiedy ciało nie bardzo chce słuchać woli, a pamięć i rozum jakby się chwilami zacinały. Nie ma co się łudzić. Jeśli dożyję starości, ze mną będzie podobnie. Dlatego ze smutkiem i nostalgią czytam dalej.

Pomnij jednak na Stwórcę swego w dniach swej młodości,
zanim jeszcze nadejdą dni niedoli
i przyjdą lata, o których powiesz:
«Nie mam w nich upodobania»;
zanim zaćmi się słońce i światło,
i księżyc, i gwiazdy,
i chmury powrócą po deszczu…

Nie sposób nie martwić się, że zaczyna brakować sił. Nie sposób nie martwić się, że w zmęczonych życiem oczach wszystko nie ma już dawnego blasku.  Ani słońce, ani księżyc, ani gwiazdy – towarzysze młodzieńczych zachwytów. I że jest jak ponurą, dżdżystą zimą…

… w czasie, gdy trząść się będą stróże domu,
i uginać się będą silni mężowie,
i będą ustawały [kobiety] mielące, bo ich ubędzie,
i zaćmią się patrzące w oknach;…

…trudno będzie się cieszyć życiem, gdy osłabną ręce, gdy zaczną trząść się nogi i trzeba będzie używać laski albo balkonika,  gdy znacząco ubędzie zębów i wzrok już będzie nie ten…

…i zamkną się drzwi na ulicę,
podczas gdy łoskot młyna przycichnie
i podniesie się do głosu ptaka,
i wszystkie śpiewy przymilkną; …

 

gdy trudno się będzie zebrać, by wyjść z domu,  gdy donośny niegdyś głos, stanie się słaby i piskliwy,  gdy radosne śpiewy, z powodu osłabienia słuchu będą dochodziły jakby z innego, odległego  świata…

…odczuwać się nawet będzie lęk przed wyżyną
i strach na drodze…

Bo przecież dla starszej osoby to, co w młodości było fraszką, jest niewyobrażalnie trudne. Dla młodego włóczyć się wieczorami - żaden problem. Dla osoby starszej – wyzwanie. Dla człowieka młodego spakować plecak i ruszyć w daleką podróż – żaden problem. Dla steranego życiem wyjazd do sąsiedniego miasta już bywa skomplikowanym przedsięwzięciem. Bo trzeba dojść na przystanek, pokonać ogromne stopnie autobusu. A gdy jeszcze w ręce trzeba będzie trzymać parasol…

…i drzewo migdałowe zakwitnie,
i ociężałą stanie się szarańcza,
i pękać będą kapary;
bo zdążać będzie człowiek do swego wiecznego domu
i kręcić się już będą po ulicy płaczki; …

…posiwieją włosy i nawet radosny zgiełk będzie się wydawał powolny i ospały, bo przecież nie można będzie już jego sensu ogarnąć…. I wszystko zacznie dojrzewać. Dojrzewać do tego, by opuścić ten świat i przenieść się do wieczności…

…zanim się przerwie srebrny sznur
i stłucze się czara złota,
i dzban się rozbije u źródła,
i w studnię kołowrót złamany wpadnie;
i wróci się proch do ziemi, tak jak nią był,
a duch powróci do Boga, który go dał…

Końcem tego życia jest śmierć. Nieodwołalnie. Może to i dobrze, bo trudno byłoby bez końca się starzeć, ale…

Stoję czasem nad grobem mojego przyjaciela z młodości. Przykrywa go wielka płyta w kształcie tarczy. Na niej krzyż, po prawej wielka litera M. Symbol Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Tylko po lewej stronie krzyża wypisane jego imię i nazwisko; kiedy się urodził i kiedy umarł. Choć od jego śmierci miną wkrótce trzy lata, trudno mi uwierzyć, że już go nie spotkam. Wszak pamiętam, jak zupełnie niedawno, jeszcze jako młodzieńcy, brodziliśmy w śniegu na stokach Romanki czy rok później, Baraniej Góry. Czy to możliwe, że w Piekarach nie zobaczę jego tyczkowatej postaci, jak pod Wieczernikiem macha ręką, żebym go wypatrzył w tłumie? Niestety, tak. Tamto już się nieodwołalnie skończyło.  Nie zobaczę już jego uśmiechniętej, brodatej twarzy. Przerwał się srebrny sznur i stłukła się czara złota; i dzban się rozbił u źródła i wpadł w studnię złamany kołowrót. I wrócił proch do ziemi, a jego duch powrócił do Boga.

Marność nad marnościami - powiada Kohelet -
wszystko marność.

Więc cieszę się życiem, póki jeszcze potrafię. Uśmiecham się do chmur, do słońca i do gwiazd. Ale też coraz mniej już potrafię…

Schodząc kiedyś do Batyżowieckiej Doliny z innym przyjacielem ni z tego ni z owego powiedziałem mu, że pierwszych trzysta lat w niebie rezerwuję na chodzenie po górach. Zaskoczony roześmiał się. Do dziś nie wiem, czy więcej było w jego śmiechu zgorszenia pomysłem, czy autentycznej radości. Wszak doskonale mnie rozumiał. Nie wiem, jakie będzie niebo. Ale żeby gorzka rezygnacja Koheleta nie okazała się jedynie słuszną życiową postawą, niebo musi istnieć. Tylko wtedy będę mógł kontynuować wszystkie niedokończone rozmowy i wyjaśnić wszystko, czego wyjaśnić nie zdążyłem. Bez nieba, jaki sens miałoby to cudowne życie tu na ziemi?