Fenomen męskich Piekar

Andrzej Macura

publikacja 30.05.2011 22:38

Medialne przekazy z Piekar to często sztampa. Żeby zrobić coś więcej, trzeba wniknąć w atmosferę tych spotkań. A to dużo trudniejsze.

Fenomen męskich Piekar Andrzej Macura / CC-SA 3.0 W Piekarach ruch jest już całkiem spory. Samochody, rowery i mnóstwo pieszych. Wszystko płynie w jednym kierunku. Do Matki Sprawiedliwości i Miłości Społecznej.

Jak tu opisać fenomen spotkania? Telewizje i radia mają łatwiej. Wystarczy, że puszczą przekaz na żywo. Dziennikarze piszący trudniej. Mogą napisać, że pielgrzymów przywitał, Mszy przewodniczył, homilię wygłosił, a w ogóle to w uroczystości udział wzięli. Fragmenty przemówień, do tego jakaś rozmowa. Najlepiej z kimś, kto do Piekar przybył po raz czterdziesty albo pięćdziesiąty. Można dodać krótką historię sanktuarium nie pomijając faktu, że Matka Boża Piekarska to ta, która „pod Wiedniem Turków rozgromiła, biorąc pod płaszcz swój hufiec nasz”. Co więcej?

W drodze

Najtrudniej oddać atmosferę. I dziennikarzom piszącym, i tym z mikrofonami czy kamerami w rękach. Ona wymyka się prostym schematom. Rozmodlone tłumy? Przesada. Piknik? Z całą pewnością nie. Jakby jedno z drugim wymieszane, ale bez utraty świadomości, po co się do Piekar przyszło.

Bo wszystko zaczyna się od pielgrzymowania. Na piechotę albo na rowerze. Jazda samochodem czy autobusem nie daje chyba tego zaskakującego wrażenia, że w poranek ostatniej niedzieli maja na Śląsku (prawie) wszystko co żyje, a jest rodzaju męskiego, zmierza w jednym kierunku. Z początku pielgrzymi wędrują sami. Potem okazuje się, że jakaś grupa dołączyła po drodze i idzie za albo tuż przed nimi. Na skrzyżowaniach głównych tras drobne zatory. Trzeba przepuścić tych idących od Bobrka albo później tych od Chorzowa. Ulice coraz gęściej wypełniają się wędrującymi pielgrzymami i samochody mają kłopot. Z męskim śpiewem bywa różnie, ale czasem nie pozostaje nic innego, jak podchwycić pieśń, którą zaintonował prowadzący sąsiednią pielgrzymkę.

Im bliżej Piekar, tym pielgrzymów więcej. Tych idących raźnym marszem, tych mijających ich – czasem w wielkich „rodzinnych” grupach – na rowerach i tych, którzy przyjeżdżają samochodami czy autobusami. Dla kogoś, kto nie wiedziałby, co się dzieje, widok na pewno zaskakujący. Jakby Piekary stały się tego poranka pępkiem świata. Jakby rozdawali tam bilety na mecz albo lali darmowe piwo.

Przed obraz Piekarskiej Pani trudno się dostać. W kościele Msza za Mszą. Ale można stanąć na zewnątrz albo w drzwiach i też widać. Tuż obok, na Rajskim Placu, ciągle rozdawana jest Komunia święta. To dla tych, którzy z jakiegoś powodu nie będą mogli przyjąć jej podczas Mszy. I tu, i na kalwaryjskim wzgórzu, gdzie obchodzi się uroczystości, wielkie kolejki. Do spowiedzi. Niesamowity widok. Dziesiątki, a nawet setki mężczyzn – młodych i starych – w kolejce do sakramentu pokuty.

Na wzgórzu

Wielu chce być jak najbliżej. Dlatego pod samym ołtarzem – tłok. Na obrzeżach – znacznie luźniej. Tam ci, dla których nie ma znaczenia, czy są 10 metrów dalej, czy bliżej. Przy drzewach - nieraz po kilka rowerów. Ludzie siedzą na czym się da. Na przyniesionych krzesełkach, na kocach, kurktach czy wprost na zielonej trawie. Wielu odwróconych plecami do ołtarza, bo to wzgórze, a  trudno siedzieć nogami do góry. Twarze niekoniecznie uduchowione. Czasem takie, że nie chciałoby się człowieka spotkać sam na sam w ciemnym zaułku. A jednak przyszli się modlić. Czasem samotni. Najczęściej w otoczeniu bliskich – rodziny, przyjaciół. Często w wielkich grupach, w których widać trzy pokolenia mężczyzn: ojców, synów i wnuków. akby starsi wtajemniczali młodszych, co to znaczy stać się mężczyznami. Jakby bycie w  Piekarach należało do męskiej tradycji na Śląsku. Trzeba być i koniec.

Coś jeszcze uderza? Tak. Nadreprezentacja mężczyzn w tym wieku, o który w Kościele wydaje się najtrudniej – 25-45 lat. Czyżby dlatego, że tu, w Piekarach, na chwilę przestają być członkami Kościoła żeńskokatolickiego?

Eucharystia na zielonej trawie

Dopóki trwają wstępne powitania i przemówienia, atmosfera raczej luźna. Dopiero gdy zaczyna się Msza św., pojawia się skupienie. Tu nie ma zmiłuj się. Starsi bez ogródek upomną nieco rozwydrzonych młodzieńców – „Jak chcecie na piknik, to Świerklaniec jest blisko”. Wszyscy kiedy trzeba wstają, kiedy trzeba klękają. Choć w głośnikach słychać prowadzących,  wokół ludzie też śpiewają. I tu odpowiada się na wezwania kapłana. Choć ołtarz daleko, a słońce daje się czasem mocno we znaki.

Gdy zaczyna się homilia, chłopy słuchają. I kiedy jakieś zdanie szczególnie ich poruszy, klaszczą. Niedziela jest Boża i nasza – przypomina w homilii dawne wezwanie kaznodzieja. A oni wiedzą, że choć komunizm się skończył, dziś pojawił się nowy wróg ich odpoczynku. Chęć zysku, dobro firmy, dla których nie liczy się dobro rodziny.

Gdy przychodzi czas na Komunię, nie ma paniki. Po pierwsze dlatego, że kto nie zdąży teraz, będzie mógł przyjąć Chrystusa na Rajskim Placu. A po drugie dlatego, że księża, diakoni albo nadzwyczajni szafarze na pewno przyjdą. Jeśli nie ma ich zaraz, pojawią się po chwili. Nie ma co stawać w długiej kolejce tam, gdzie kapłan zjawił się pierwszy, bo za chwilę Chrystus przyjdzie niesiony przez innych. Dla nikogo ze zgromadzonych na zielonej trawie i w cieniu drzew „piekarskiej Galilei” na pewno go nie braknie.

Po głównych uroczystościach

Gdzie coś zjeść? Można udać się do którejś z wielu jadłodajni. Ale spora część pielgrzymów zostaje na miejscu. Na kalwaryjskim wzgórzu spokojnie można siąść czy nawet się położyć i wyciągnąć przyniesione kanapki czy  napić się herbaty z termosu. I porozmawiać. Zwłaszcza z tymi, których widzi się tylko raz do roku. Właśnie tu, w Piekarach. Bo pielgrzymka mężczyzn do Piekar to nie tylko modlitewne spotkanie z Bogiem czy z Maryją, obecną w cudownym obrazie. To także spotkanie z ludźmi. Czas na zawsze zbyt krótkie rozmowy. Ale nawet jeśli nie z wszystkimi znajomymi uda się zamienić słowo, nic straconego. Przecież za rok znów można się spotkać.

Niektórych zawsze łatwo spotkać w tym samym miejscu. Wiadomo, tego pod Wieczernikiem, tego przy bazylice. To prawie jak rytuał. A jeśli nie, zawsze można się pokręcić wokół zgromadzonych na Godzinie Młodzieżowej. Wprowadzona przed laty do dziś gromadzi młodych. Tylko dziś już chyba w większości młodych trochę wcześniej urodzonych. Można pośpiewać, posłuchać świadectw. A że nie ma się już nastu lat? Cóż, kobiety mawiają, że mężczyźni są jak dzieci. Co za problem, by odnaleźć w sobie ducha młodości nawet, jeśli czaszka już nieco wyłysiała?

Pozostaje odpowiedź na pytanie: dlaczego. Dlaczego mimo tylu innych propozycji ciągle przychodzą? Żeby zanieść do Matki swoje intencje? Być może. Całkiem jednak możliwe, że odpowiedź na pytanie jest znacznie bardziej zaskakująca. Przychodzą, bo to ich pielgrzymka. Bo ciągle jest. A oni chcą uczestniczyć w tym święcie.