GOSC.PL |
publikacja 21.06.2011 07:41
Należy do tych osób, które nie zasną, jeśli nie przeczytają kawałka tekstu drukowanego albo same go nie napiszą. Nic dziwnego, że ksiądz infułat Stanisław Bogdanowicz, słynny proboszcz bazyliki Mariackiej w Gdańsku, samych książek napisał ponad 50, do tego setki artykułów, głównie historycznych. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę, że ten szacowny kapłan jest autorem wielu bajek. Nie tylko dla dzieci. Z księdzem infułatem Stanisławem Bogdanowiczem rozmawia ks. Sławomir Czalej.
Ks. słaWOmir CzaLeJ/GN
Baśnie inspirują
także dorosłych
– na przykład
członków grup
rekonstrukcyjnych.
Na zdjęciu
inscenizacja
obrony twierdzy
Wisłoujście
Ks. Sławomir Czalej: Dwa przepięknie wydane tomy gdańskich legend są rzeczą nową i nienową zarazem.
Ks. Stanisław Bogdanowicz: – To prawda, bo niektóre z nich były już publikowane jako osobne pozycje książkowe, nowele. Ostatnio Oficyna Pomorska wraz z wydawnictwem Bernardinum wydała komplet legend w dwóch tomach. Można powiedzieć, że pierwszy tom jest bardziej legendarny, dlatego też znajdują się tam ilustracje Ewy Poklewskiej-Koziełło. Drugi tom, bardziej historyczny, został zilustrowany fotografiami Gdańska. Na 660 stronach zawarłem 16 legend. Przede wszystkim świadczą one o tym, jak wybitną rolę w dziejach Gdańska pełnił zawsze kościół Mariacki, nazywany koroną miasta, skoro obrósł w aż tyle legend.
Ksiądz je wymyśla, czy wiążą się z wydarzeniami historycznymi?
– Wszystkie mają związek z jakimiś wydarzeniami, opowiadają np., w jaki sposób w Gdańsku znalazła się Piękna Madonna albo dlaczego w bazylice pochowano wielkiego admirała Arendta Dickmana, który zginął w bitwie morskiej ze Szwedami pod Oliwą. Jeszcze inna związana jest z wizytą cara Piotra Wielkiego w Gdańsku. Ogólnie można powiedzieć, że 80–90 proc. treści zawiera prawdę historyczną, a reszta, legendarna, powoduje, że lepiej nam się tę historię i czyta, i przyswaja. Legendy w zamyśle pełnią bowiem rolę edukacyjną. Sam z siebie napisałem legendy nowsze. Na przykład o odbudowie bazyliki po zniszczeniach wojennych. Ale tu muszę zdradzić, że myślę o wydaniu jeszcze trzeciego tomu. Otóż prof. Andrzej Januszajtis i prof. Jerzy Samp – wybitni znawcy historii Gdańska – w wyniku kwerendy historycznej odkryli wiele ciekawostek z historii bazyliki, o których istnieniu do tej pory nie wiedzieliśmy.
Jakich?!
– Tu jest istna kopalnia tematów. Ostatnio zastanawiałem się nad rolą kul, które są na przedprożach gdańskich domów (znajdują się one w bliskim sąsiedztwie bazyliki, np. na ul. Mariackiej – przyp. S.Cz.). Oczywiście pełnią rolę ozdobną, ale według starych gdańszczan, są symbolem szczęścia, ale i samego uniwersum, czyli wszechświata. Mamy ten wszechświat szanować, i kłania nam się tutaj średniowieczna ekologia (śmiech).
A kiedy napisał Ksiądz pierwszą legendę?
– Dziesięć lat temu. I oczywiście była to legenda o gdańskiej Madonnie. Ta opowiastka cieszy się dużym wzięciem do tej pory. Została przetłumaczona na angielski, niemiecki, ukraiński, rosyjski. Dla mnie zresztą jest to najpiękniejsza legenda. Sama Madonna jest mocno osadzona w gdańskim kontekście, bo za jej wzór musiała pewnie posłużyć jakaś gdańska piękna mieszczka. W historii gdańszczanie traktowali ją nie tylko jako królową, ale kogoś bliskiego, sąsiadkę, siostrę wręcz.
A jak Ksiądz to robi, że legendy są chętnie czytane i przez dzieci, i przez dorosłych?
– Dla kogoś, kto para się pisarstwem, pisanie legend jest niesamowitą przygodą. Bardzo doskonali styl. Ci, którzy piszą dla dzieci – i ja się z nimi zgadzam – mówią, że trzeba pisać jak dla dorosłych, tyle że jeszcze lepiej. Trzeba używać zdań krótkich i obrazowych, fabuła musi być prosta, a jednocześnie interesująca.
Liczba języków, na które tłumaczone są Księdza książki, przypomina o wielokulturowości Gdańska. Przeważa na pewno niemiecki?
– Tu zawsze osiedlali się ludzie różnych języków. Niemiecki jest dominujący, ale książki dobrze rozchodzą się też w innych językach. W Gdańsku jest np. mała i prężna wspólnota Ukraińców. Wśród nich są ludzie wybijający się, jak Gennadyi Jerszow, rzeźbiarz współpracujący z Kościołem. Wykonywał m.in. dystynktoria (jest to zawieszony na łańcuchu medalion, zwykle w formie krzyża, który noszą kanonicy określonej kapituły – przyp. S.Cz.) dla kapituły staroszkockiej.
Czytelnicy są zdziwieni, odkrywając, że pod pseudonimem Stan Bogdan kryje się ksiądz?
– (śmiech) Książki naukowe podpisuję „ks. Stanisław Bogdanowicz”, a mniejsze formy wydaję pod pseudonimem. Na pewno niektórzy się dziwią. Raz nawet mnie pytał kościelny, że infułat i bajki pisze… A ja, że z bajek się nigdy nie wyrasta. A na stare lata to wręcz do nich wracamy! (śmiech). Pseudonim dobrze się sprawdza, choć – jak mówi wielu – jest szybko rozpoznawalny.
W każdej legendzie jest zawarta jakaś prawda. Niesie ona przesłanie uniwersalne, wartości, które każdy może odkryć dla siebie.