Poławiacze od św. Piotra

Agata Puścikowska

GN 26/2011 |

publikacja 30.06.2011 00:15

Edek i Basia Mużowie morze mają we krwi, słonej, kaszubskiej. Mają też sześciu synów i córkę Magdalenę. Mają i kuter o imieniu jedynaczki. Co roku zabierają swoich i cudzych, i płyną tym kutrem aż do samych świętych: Piotra i Pawła.

Poławiacze od św. Piotra Jakub Szymczuk Abp Sławoj Leszek Głódź błogosławił pielgrzymom

Sezon dla jastarniaków już się zaczął. Telefon u Mużów raz po raz wydzwania skoczne melodyjki. Basia Muża między prasowaniem, gotowaniem i pilnowaniem najmłodszych chłopaków telefony cierpliwie odbiera: wtedy to już ani szpilki do ich „Szypra”, pokoi gościnnych się nie wciśnie. Ale dwa tygodnie później to ze dwie dwójki i trójka na poddaszu wolne.

W końcu Basia zabiera się za sprawę najpilniejszą: plecie winc (wianek) dla wnuczki Julci (tej od syna Pawła). Julka na pielgrzymce rybaków, jak na sześcioletnią Kaszubkę przystało, wystąpi w biało-granatowym klejdzie (sukni). A klejd bez winca? Nie przystoi. Więc kładzie się kwiat obok kwiata, na kole uformowanym z drucika, okręca mocną, nylonową nicią.

Takie nici to w każdym rybackim domu muszą być – do bejtowania (reperacji) sieci i innych rybackich prac. Julka winc przed lustrem przymierza: pasuje jak ulał. Cmoka babcię w policzek i wybiega do swojego domu. Mieszka podwórko w podwórko, bo Muże zasiedlają pół jastarnickiej ulicy: dom obok domu, sami swoi.

W pokoju zjawiają się prawie dwa metry Edka Muży: – No dobra, zabieram chłopaków, jedziemy po dęby. Basia, bądź gotowa. Tylko ty tak pleść krzyż potrafisz...

Mużów krzyżowanie

Na obrzeżach Jastarni, gdzieś między piaskową wydmą a brzegiem morza: – Zobaczcie, liście mają jakieś dziwne plamki – komentuje Edek dębowe żniwa. – Chyba chore – ucina któryś z (sześciu) synów, i dalej tnie dębinę. – Jak usuniemy trochę tych chorych, to może urosną zdrowe – zastanawia się Piotrek, najmłodszy. A Adam (syn nr 4) z Karolem (pierworodnym) niosą wór naciętych gałęzi do samochodu ojca. A w ogóle to dlaczego dąb potrzebny do krzyża, a nie jakiś klon czy brzoza? Dąb to dąb: twardy, ma mocne korzenie, przetrzyma wszystkie sztormy. I taka jak dąb powinna być rodzina. Z silnej rodziny to i plamki, co się na niej pojawią od czasu do czasu, znikną. Edek przynosi z garażu dwie mocne deski. Pieczołowicie zbija z nich krzyż i woła żonę: gotowe. Basia zaczyna pracę. Pomagają jej synowa i Julka.

Najpierw trzeba zrobić dębowy „bukiet” – kilka gęstych gałęzi pod jednym kątem ułożyć. Potem kłaść od góry, na krzyżowej desce. Przytrzymać. I tą samą nicią nylonową co wcześniej wianek, nanizaną na klejśkę (rybacką dratew), dookoła zawinąć. Raz po raz, synowa poddaje teściowej dębinę, teściowa okręca krzyżowe drewno. Idzie po rybacku: cierpliwie i powoli, bo porzędnie ma być i trzymać się na morskim wietrze. Dwie godziny i dwuipółmetrowy krzyż gotów. Oblepiony zielonymi liśćmi wygląda jakby zakwitł. Mieszkający u Mużów turyści, przemykając przez podwórko, obserwują nieco zaskoczeni... Chociaż może powinni się już przyzwyczaić do niecodziennych gospodarzy: w każdym pokoju krzyż i Pismo Święte, na ścianach pobożne obrazki. Gdyby jeszcze wiedzieli, że... gospodarze się za nich modlą, bo to przecież prastary rybacki, Piotrowy zwyczaj: ludzi łowić...

Edek pomaga dopleść ostatnie gałęzie: – Krzyżu święty nade wszystko – cicho podśpiewuje. – Drzewo przenajszlachetniejsze – donuca Basia, tak zwyczajnie jakby podobny repertuar w domu Mużów był codziennością. Turyści otwierają szeroko usta. Ale nie śpiewają. Wieczór. Najmłodsze Mużątka, Piotrek (10 lat) i Jakub (12) kładą się spać: – Mamo, jutro będzie najpiękniejszy dzień w roku! – Tak? – No tak, płyniemy na pielgrzymkę do Pucka!

Płyń, „Magdaleno”!

Ale rano wcale tak euforycznie nie było. Piotrek i Jakub wstać nie chcieli, więc trzeba im było kołdrę na podłogę zrzucić. Za to starsze chłopaki z Edkiem już przed siódmą na „Magdalence” urzędowali. Silnik sprawdzali, paliwo. W końcu i krzyż dębowy z domu przynieśli. A Edek przytachał tegoroczny, pielgrzymkowy napis. Napis co roku jest inny – wspólnie go, rodzinnie, wymyślają. Zawsze aktualny, z daleka krzyczy, co dla Kaszubów i całej Polski ważne. Anno Domini 2011, po krótkiej debacie, dzieciaki samoprzylepne litery równo na białym tle nakleiły: „Niech zstąpi Duch Twój”... Chłopaki powoli zaczynają mocować zielony krzyż marynarskimi węzłami. Jak się ma tylu mocnych synów, to żadna praca nie straszna. I raaaz, i dwaaa, i trzyyy – krzyż podnosi się, a ramiona rozpościerają się między masztami.

„Magdalenka” zimą to kuter do połowu łososi. Latem – turystyczny. A jedyny raz w roku, w sobotę poprzedzającą święto Piotra i Pawła, przemienia się w kuter pielgrzymi. Zabiera wtedy swoich i cudzych, by podziękować św. Piotrowi za wszystkie rybackie dobro. No i poprosić o jeszcze.

Przed dziewiątą Edek i synowie znikają na kilkanaście minut, by wrócić odmienieni: w biało-granatowych, „wyjściowych”, rybackich ziamprach (rodzaj sztormiaka). Jedyna córka Mużów, Magdalena, podziwia swoją kolorową i dostojnie łopoczącą flagami imienniczkę. A Basia i młodsze dzieci wnoszą na pokład kawę i świeżo upieczony drożdżowy kuch (Basia placek robiła w „międzyczasie”). Pielgrzymi zajmują miejsca na ławkach „Magdalenki”. Edek, ojciec Edka, najstarsi synowie, najmłodszy syn Piotrek i najmłodsze Mużątko – trzyletni wnuczek Pawełek, też już w sterówce. Gdzie kapitanów sześć tam... dobry rejs będzie. Ryk silnika „Magdalenki” i szum fal. Płyń, „Magdaleno”!

Wiara na (nie)pogodę

Po Zatoce Puckiej pierwsza płynie właśnie „Magdalenka”, za nią JAS-80. Jeszcze dalej, w rybackopielgrzymkowym szyku, kolejne statki. Proboszcz jastarnickiego kościoła Bogusław Kotewicz na środku „Magdalenki” uzbrojony w mikrofon elektronicznie przekrzykuje fale: – To najpierw pięć minut dla sąsiadki i sąsiada. Przedstawmy się, skąd jesteśmy? Bo dokąd zmierzamy – wiadomo.

Ponad godzina pielgrzymiego rejsu. Wieje i zimno. Chłopaki Mużów gorącą kawę z kubryka wynoszą, wkładają w zmarznięte, mokre od słonej wody pielgrzymie ręce kawałki ciasta. Proboszcz intonuje pieśń mocno na czasie: – Pan kiedyś stanął nad brzegiem, szukał ludzi gotowych pójść za nim... A Edek opowiada o swoim powołaniu: nie zawsze z żoną tacy wierzący byli. Stanowczo nie! Ale Pan Bóg, i pewnie sam św. Piotr, patron rybaków, znaleźli na nich sposób. Tak z piętnaście lat temu nawrócili się i teraz już chcą żyć jak na dobrego Kaszuba przystało: z Bogiem. A żeby na serio wziąć przykład ze św. Piotra, Muże podczas rejsów turystycznych łowią ludzi. Dziwne miny mają niektórzy, gdy podczas turystycznego rejsu na „Magdalence” gospodarze nagle wyciągają gitary i proponują szlagiery typu „Przyjdź, Duchu Święty, ja pragnę”...

Nagle, nie wiadomo skąd, pojawia się wielka, czarna chmura. Wieje mocniej. Popada? Poleje raczej! Zapowiadali wielki deszcz, a może i sztorm! – ktoś wylewa kubeł pogodowego pesymizmu. – Módlmy się o przymnożenie wiary, nadziei i miłości – z różańcowymi paciorkami w dłoni proponuje ksiądz. I chyba w morskich pielgrzymach wiara i nadzieja większa niż lądowej gorczycy ziarno, bo chmura ulatnia się niepostrzeżenie.

Kutrotratwa

Nagle „Magdalenka” zwalnia. Od Kuźnicy podpływają inne łodzie i łączą się w jedną pielgrzymkę z jastarnickimi. A „Magdalenka” i jej świta wykonują tajemnicze manewry. Dorosłe Muże wychodzą z kubryku na pokład. Jakby wykonywali najprostszą czynność, z jednej strony wiążą „Magdalenkę” z JAS-em 80, a z drugiej z HEL-em 95. Do JAS-a podpływa kolejny statek, do niego jeszcze jeden, i jeden. Trwa dostojny pielgrzymi taniec kutrów. Po kilkunastu minutach na środku morza lekko się buja rozśpiewana maryjnymi pieśniami „kutrotratwa”. I nawet towarzyska wymiana jest możliwa: kolorowo wyszywany Kaszub z Żukowa częstuje tych z „Magdalenki”... tabaką.

Po chwili do kutrzanej wyspy podpływa kolejny biało-granatowo-purpurowy statek. Wiezie abp. Leszka Sławoja Głódzia i księży z Pucka i okolic. Arcybiskup wita pielgrzymów: stoi na pokładzie pewnie wyprostowany. Łopocą flagi i biskupia purpura: – Jak admirał jaki! – głośno komentują panie z JAS-a 80. Rozpoczyna się środkowozatokowe nabożeństwo. Najpierw Ewangelia: fragment o burzy na morzu. Że bez wiary, mocnej i prawdziwej, to Panie marnie zginiemy. A jak Pan wichrowi rozkaże, to i wicher Go słucha...

A potem na głowy pielgrzymów spada deszcz Matek Bożych Swarzewskich. To arcybiskup ze swojego statku rzuca (celnie i dość mocno) pakieciki świętych obrazków. Jeszcze tylko wspólnie odśpiewane „Morze, nasze morze” i można statki odczepiać. Odpływają równo, w pielgrzymim szyku, do puckiego portu.

Kaszubska prawda

Tuż przed dwunastą. Do brzegu przybija JAS-80. „Magdalenka” ustawia się obok, burta w burtę. Więc żeby wyjść na ląd, trzeba przeskoczyć na pokład JAS-a i dopiero dać susa na pucką ziemię. Bracia Muże idą w stronę polowego ołtarza, tuż pod pucką farę. Niosą wielkiego, na drewnie wędzonego łososia. Poniosą rybę w darze, na Ofiarowanie. Edek też ustawia się przy ołtarzu. Będzie po kaszubsku czytał pierwsze czytanie (przyjezdni zrozumieli słowo: „Pioter”). Zaczyna się Msza św. odpustowa. Arcybiskup mówi o dziwnych czasach, w których wartości chrześcijańskie nazywa się... niebezpiecznym fundamentalizmem. A tymczasem to fundamentalizm ideologiczny zabrania wierzyć i trwać przy Bogu. Więc klaszcze lud kaszubski, pobożny i twardy. Klaszcze i wtedy, gdy słyszy o niezbożnych pomysłach na adopcje dzieci przez dwóch ojców. I koniec Mszy. Po odpustowo--kolorowo-cukierkowym folklorze czas na pokład. Proboszcz puckiej fary błogosławi: – Płyńcie w pokoju... I popłynęli. Jak Bóg i św. Piotr pozwolą, wrócą za rok.

Morska pielgrzymka

Tradycja Morskich Pielgrzymek Rybaków do Pucka, na odpust Świętych Apostołów Piotra i Pawła, sięga XIII wieku. Wtedy Puck otrzymał przywilej urządzania jarmarków. Rybacy z Helu nie mieli możliwości docierania na jarmark drogą lądową, więc pływali łodziami. Gdy w 1922 roku oddano do użytku linię kolejową z Pucka do Helu, mieszkańcy półwyspu z łodzi przesiedli się do pociągów. Dopiero w 1981 roku reaktywowano pielgrzymki drogą morską.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.