Praca, która sprawia radość

Andrzej Macura

publikacja 03.07.2011 00:22

Rozmowa z Leszkiem Śliwą, człowiekiem, który pomagał budować podwaliny Wiara.pl, o pionierskich czasach portalu.

Leszek Śliwa Henryk Przondziono/Agencja GN Leszek Śliwa
"Dla mnie to było budowanie czegoś fajnego, czegoś pionierskiego, a osobiste korzyści nie miały znaczenia".

Andrzej Macura: Kiedy przyszedłeś do Wiary?
Leszek Śliwa: Pracę etatową w Wierze rozpocząłem 1 lutego 2002.

Czyli parę miesięcy po powstaniu portalu. Zdajesz sobie sprawę, że współtworzyłeś historię?
W zasadzie tak, choć na co dzień o tym tak nie myślę :-). Wtedy wszystko się zaczynało. Działy w Wierze były tylko zarysowane. Nawet nie nazywaliśmy tego portalem. To był serwis na Hodze. Treści było tam w sumie niewiele.

Miało się wrażenie, że bardzo dużo…
Artur (ks. Artur Stopka) umiejętnie tym zawiadywał. Zawsze było coś nowego na głównej stronie. Umówiliśmy się tak, że ja pisałem codziennie jakiś nowy tekst. Przygotowywałem cykle. Np. o objawieniach prywatnych, miejscach pielgrzymkowych, o sektach…

Albo o Kościołach i wspólnotach chrześcijańskich…
Artur proponował, żebym się przyjrzał jakiejś dziedzinie. Czasem do przyszłego działu już był jakiś pojedynczy tekst. Ja codziennie coś dorzucałem.  Tak budowała się zawartość tego działu.

Nauczyłeś się używania tych skomplikowanych mechanizmów administracyjnych?
Tak, choć początkowo więcej czasu zajmowało mi nieraz wrzucenie do mechanizmów niż napisanie tekstu. Wrzucić sam tekst – pół biedy. Gorzej było ze zdjęciami. Wrzucałem, otwierałem stronę, a zdjęcia pojawiały się nie w tym miejscu, co chciałem. I trzeba było kombinować, żeby to dobrze wyglądało. Ale w sumie to było fajne. Dobrze to wspominam. Mam trochę tę satysfakcję, że współtworzyłem portal u samych podstaw. Dziś, gdy czasem wydobywacie  na wierzch jakieś stare teksty, wiem, że są mojego autorstwa. Choć ich nie podpisywałem.

Nie podpisywałeś? Dlaczego?
Nie traktowałem tego jak pisania do gazety. Raczej budowałem informatory. O tamtych latach trudno byłoby powiedzieć, że były okresem pionierskim Internetu, ale nie wszystko wyglądało jak dziś. Pisałem na przykład o objawieniach prywatnych. Starałem się w swoich tekstach zawrzeć jak najwięcej informacji. Ale nie traktowałem ich autorsko.

Nigdy?
Czasem gdy robiłem jakiś reportaż specjalnie dla Wiary, bo i tak bywało, to wtedy podpisywałem. Zdarzało się tak też, kiedy odpowiadałem na zarzuty. Tak było na przykład, kiedy na mój tekst oburzyli się  neopoganie. Przygotowałem solidną polemikę. Bardzo ostrą. Wtedy podpisywałem imieniem i nazwiskiem. Bo uważałem, że w takich wypadkach nie powinienem się kryć. Ale normalnie traktowałem swoje teksty raczej jako tło do ważniejszych tekstów. Były np. jakieś święta. Wtedy wymyślałem, jak można by podstawowe teksty obudować. Np. o zwyczajach świątecznych w różnych krajach…

Pamiętam tekst „Bębny z Aragonii”.
Na przykład. To mój tekst, tak jak wiele tego typu, które mówią czy o obyczajach świątecznych, czy tłumaczą znaczenie jakichś obrzędów. Chciałem nimi tylko wzbogacić podstawowe teksty.

Kiedy na przykład pisałem o nowych grupach religijnych, starałem się nie być napastliwy, ale dociec, kim są, w co wierzą, czym się odróżniają od innych.  Maksimum informacji. Starałem się też oczywiście zawrzeć  ocenę, żeby czytelnik wiedział, czy ma do czynienia z jakąś chrześcijańską wspólnotą, czy groźną sektą. Albo kiedy pisałem o objawieniach prywatnych, musiałem ustalić jedną podstawową rzecz: czy Kościół te objawienia uznał, czy nie. Opisywałem i jedne, i drugie, ale to musiałem zawsze uwzględnić. Przez dwa lata mojej pracy w wierze codziennie pisałem jakiś tekst. Więc tego jest dość dużo.

Zwłaszcza że rok ma 365 dni. Dobrze wiedzieć, że ten bezimienny autor wielu tekstów na Wierze to  Leszek Śliwa.  Ks. Artur Stopka pytany o to podpisywanie tekstów mówił, że bliska mu jest idea średniowiecznych pisarzy, którzy tworzyli Ad maioirem Dei gloriam – dla większej chwały Bożej.
No tak (śmiech). Nie myślałem o tym, że to pisanie ma przynieść mi jakiś osobisty splendor, sławę, jak to czasem jest w dziennikarstwie, tylko chciałem, żeby serwis był bogatszy, ciekawszy. Można powiedzieć, że „ad maiorem Dei gloriam”. Dla mnie to było budowanie czegoś fajnego, czegoś pionierskiego, a osobiste korzyści nie miały znaczenia. Oczywiście dostawałem za swoją pracę pieniądze, choć wysokość zarobków nie była uzależniona od tego, ile napisałem. Cieszyło mnie, że jest tego wszystkiego w serwisie coraz więcej, że do tego można zajrzeć. Dla mnie to też była ciekawa przygoda. Przygotowując się do pisania wielu rzeczy dopiero się dowiadywałem. Było to bardzo interesujące. I sprawiało przyjemność.

Czyli byłeś szczęśliwcem: robiłeś co lubiłeś i jeszcze Ci za to płacili…
W dziennikarstwie jest różnie. Czasem się robi rzeczy, które człowieka nie pociągają, ale robi się je z zawodowego profesjonalizmu: jest zadanie do wykonania, więc trzeba zrobić. Praca w Wierze była pewną przygodą. Robiłem rzeczy, które mnie interesowały i pomagały mnie samemu się rozwijać.