Dobra inność

ks. Roman Tomaszczuk

publikacja 23.07.2011 06:57

Dzisiaj trzeba szukać miejsc, co do których nie ma się wątpliwości, że tam mieszka Bóg.

Dobra inność ks. Roman Tomaszczuk/GN – W Taizé Jezus Chrystus ma swój niepowtarzalny urok i szczególną siłę – mówi Mateusz Biedka

Jak co roku Taizé, wioska we francuskiej Burgundii, w letnie miesiące przeżywa oblężenie. Co tydzień kilkana­ście, a nawet kilkadziesiąt tysięcy młodych przyjeżdża tam z całego świata, głównie jednak z Europy. Czemu? Bo słyszeli albo sami prze­konali się wcześniej, że jest możli­wa przestrzeń, w której spotyka się Boga. Jest też możliwa przestrzeń, gdzie młodość może mieć nadzieję. Na przyszłość.

Razem, nie obok

Wielokulturowa i różno­rodna religijnie i wyznaniowo Europa stoi przed coraz bardziej nabrzmiałym problemem poko­jowego istnienia i współpracy swych mieszkańców. Kolejni pre­mierzy ogłaszają fiasko dotychczas obowiązującej polityki wielokulturowości (we Francji, Wielkiej Brytanii, Niemczech). Boją się „obcych”, których karmią, leczą i próbują edukować. Boją się „innych”, którzy sięgają po władzę, kochają dzieci, a brzydzą się rela­tywizmem moralnym, są religijni, ale swego Boga nazywają Allahem. Przeszkadzają im „ci obok”, ponieważ sami stracili poczucie tożsamości. Europa zaczyna się bać, bo nie wie, kim jest. Dlatego trzeba pojechać do Taizé.

Głęboko, coraz głębiej

– Nigdzie indziej nie prze­żyłem takiej bliskości Boga – za­pewnia Mateusz Biedka, chłopak, który skrzyknął szóstkę swych przyjaciół i namówił ich do wspól­nego wyjazdu do Taizé. Ma 17 lat. Jest świdnickim licealistą. Dwa lata temu Taizé pokazali mu rodzi­ce. Teraz chce wrócić tam z własnej inicjatywy.

– To najlepsze rekolek­cje, jakie odprawiłem – mówi. – Te oazowe są w porządku, ale tam jest całkowicie inny klimat. Spo­sób modlitwy, rozważanie słowa Bożego, dzielenie się nim z rówie­śnikami ze wszystkich krajów – to naprawdę przemawia mocniej niż zwykła Msza – ocenia.

I rzeczywiście. Dzisiaj trzeba coraz mocniejszych środków, by dotrzeć do serca młodych. Często brak systemu głębszych wartości w codziennym życiu. Narzucony i przyjęty program na płytkość i bylejakość wyjaławia glebę życia. Pustynna skorupa staje się coraz grubsza. Trzeba więc klimatu, nastroju, świeczek, „inności”. W Taizé znajdują to, czego nie mają w parafach. Z Taizé trzeba jednak wracać do domu.

Opowiem wam o nadziei

Za 400 złotych (koszt przejazdu w obie strony autobusem z Wrocławia) i 35 euro (opłata za tygo­dniowy pobyt) młodzi otrzymują coś, czego nie sposób przecenić. Nadzieję, że świat może być lep­szy. Otrzymują Dobrą Nowinę, uzmysławiają sobie, że mają praw­dziwe korzenie, że ich tożsamość nie musi wyrażać się w proteście i opozycji do „innych”, „obcych”, „tych obok”. – Nabiera się tam przekonania, że wiara jest oczy­wistością, jest prawdziwym otwarciem na drugiego człowieka, bo tego uczy nasz Bóg – zapewnia nastolatek.

Dzięki świadectwu Mateusza kilku kolejnych młodych zasma­kuje w prawdziwym świecie. Trze­ba więcej takich, którzy po prostu zbiorą kumpli i wyruszą w drogę. Trzeba innych, którzy podpowie­dzą cel tej drogi i sens przygody. Resztę zrobi Bóg.