Poza kadrem

Gn 30/2011 Świdnica

publikacja 03.08.2011 23:00

Zanim nogi zrobią pierwsze kroki, serce, ręce i dusza wędrują już na Jasną Górę.

Poza kadrem Ks. Roman Tomaszczuk/ GN Jeszcze w makijażu i w biżuterii. – Na pielgrzymce nie ma mowy o strojeniu się – zapewnia Teresa Kwiatkowska.

Skarpetki i koszulki (koniecznie bawełniane), czapka i okulary przeciw słońcu, dwie pary butów, ciepły polar, trochę jedzenia, a od 5 lat maść z witaminą A – to na pewno musi być. W plecaku. Bo w sercu dzieje się o wiele więcej i intensywniej.

Wariatka?

Opalona, ze starannym makijażem, ubrana ze smakiem, wyperfumowana – słowem kobieta. – Nie masz pieniędzy, żeby wyjechać nad morze? – Co cię tam tak ciągnie? – Jak można cały dzień po pierwsze modlić się, po drugie modlić się, no i po trzecie modlić się? – pytają znajomi. Teresa Kwiatkowska tylko się uśmiecha. Oni naprawdę niczego nie zrozumieją, zbyt wygodnie poukładali swój świat, za dużo wysiłku włożyli, żeby życie ich nic a nic nie bolało, uwierzyli w swoje siły i siłę bankowego konta, lubią swoje fotele, kanapy i swoją plazmę na ścianie. Bardzo. Jak to zostawić? Jak oderwać się od świata, któremu oddało się tak wiele? – Potrzeba wiary. Trzeba Bożego wezwania.

Historia Abrahama jest historią każdego pielgrzyma, zwłaszcza gdy po raz któryś z rzędu wyrusza na pątniczy szlak – zapewnia Teresa Kwiatkowska. – Co roku obiecuję sobie i krzyczę do innych: nigdy więcej! Nie wrócę tu! Mam dosyć! Obolała, zmęczona, bezsilna wobec wewnętrznych zmagań. Wystarczy jednak, że przyjdzie wiosna. Świat budzi się do życia, ja zaczynam tęsknić za pielgrzymką. Za drogą i jej ciszą, za codzienną Mszą św., Różańcem i Koronką. Za piosenkami i rodziną. Tak, rodziną – wyznaje już nie „pani”, ale siostra Teresa.

Szóste z kolei

Siła pielgrzymkowych więzi. – Idę po raz 12. i jak co roku musiałam zdecydować, jaka jest główna intencja mojej drogi – mówi Teresa, a jej głos się łamie, bo zaczyna opowieść o bohaterskiej Marii, babci, która z gromadką swoich wnuków przez lata wędrowała na Jasną Górę. – Tak chciała im pomóc. Nie miała pieniędzy i możliwości, dała im to, co dla niej było najdroższe: wiarę, a ponieważ znała swoją słabość, oddawała wnuki pod opiekę Matki Najświętszej – wspomina. Gdy w tym roku przegrała walkę z chorobą, wnuki zostały same, tzn. z rodzicami, którzy nie do końca radzą sobie z piątką dzieci. – Na pogrzebie siostry Marysi zobaczyłam, że jej córka jest w stanie błogosławionym. To szóste dziecko w tej rodzinie. Dzisiaj ruszam na Jasną Górę z modlitwą, by rodzice stanęli na wysokości zadania, by mieli siłę ochronić całą rodzinę. Będę się modlić, żeby życie bez babci Marysi wciąż dawało jej wnukom szansę na normalność – kończy, sięgając po chusteczkę.

Matuś, bo tak wołają na Teresę, to jedna z tych, które się nie poddają. – Lata płyną, ale medycyna też idzie z postępem – już się uśmiecha. – Ketonal rano, Ketonal wieczorem i daję radę – zdradza swoje „dopingowe” sztuczki. – Za dużo spraw dzieje się we mnie i wokół mnie, żebym miała odpuścić. Pan Bóg stawia mnie na drodze ludzi potrzebujących czegoś wyjątkowego: modlitwy połączonej z ofiarą zmęczenia, wyrzeczenia, a nawet cierpienia. Dopóki oni liczą na moje przed Bogiem wsparcie, muszę ruszać w drogę. Nie mam wyjścia – zapewnia.

Oznakowani

Teresa po prostu idzie. Co więcej, idzie się jej bardzo dobrze. Czemu? Bo na klimat pielgrzymki pracuje cały sztab ludzi przewodnika. I to zarówno głównego: ks. Romualda Brudnowskiego, jak i grupowych. Kuchnia, sanepid, porządkowi, bagażowi, informacja, media, logistyka, liturgia, służba zdrowia – wszyscy do dyspozycji Teresy, jej braci i sióstr. – To oczywiście inna strona tego samego medalu – zaznacza o. Jonasz Pyka OFM, przewodnik Grupy Ziemi Kłodzkiej. Dynamicznie rozwijającej się, wyróżniającej się na tle pozostałych grup, cieszącej się największą liczbą uczestników. – Od trzech lat budujemy nowe oblicze tej grupy – mówi przewodnik. – Mam szczęście, że w regionie jest kilku młodych, ambitnych księży. To ich zaangażowanie jest podstawą dynamiki grupy – chwali.

I rzeczywiście: księża służący podczas pielgrzymki to nietuzinkowi kapłani. Często kosztem własnego urlopu wspierają wiernych w drodze na Jasną Górę. Z jednej strony idą tak jak wszyscy inni, jak siostra Teresa, z drugiej dają jeszcze coś specjalnego. Jak specjalne jest ich miejsce w Kościele. Wiadomo też, że bez ich święceń, pomysłowości i pracowitości szłoby się o wiele trudniej. – Zapraszamy prelegentów z innych grup, jednak sami także przygotowujemy i głosimy konferencje. Temat przewodni ustalamy kilka miesięcy wcześniej. W tym roku patronują nam błogosławieni: Jan Paweł II, ks. Gerhard Hirschfelder i ks. Jerzy Popiełuszko – mówi franciszkanin i cieszy się kolejnymi flagami. Już w ubiegłym roku grupę wyróżniały potężne proporce, w tym roku dochodzą nowe wzory. Poza tym każdy uczestnik franciszkańskiej trójki otrzyma oprócz ogólnopielgrzymowych znaków także tzw. tałkę. – To drobiazgi, ale w ten sposób się integrujemy i tworzymy wyjątkowy klimat dla rekolekcji w drodze – dodaje o. Jonasz.

Przez nogawkę do serca

– Nie mogłem patrzeć na profanacje ślubów – zaczyna swoją historię o pielgrzymce Janusz Engel z Kudowy-Zdroju. – Zobaczyłem, jak filmują inni, i stwierdziłem, że sam potrafię o wiele lepiej. Tak się zaczęła przygoda z kamerą, z którą trafiłem 8 lat temu na pielgrzymkę – mówi.

To, co przeżywa siostra Teresa, i co prowadzi ojciec Jonasz, Engelowie utrwalają dla tego i kolejnych pokoleń. „Engelowie” – bo jest ich dwóch: Janusz, ojciec, i Mateusz, syn. – Siedem lat temu patrzyłem na tatę i ciągnąłem go za nogawkę, żeby pozwolił mi robić zdjęcia – wspomina piętnastolatek. – Nie miałem jednak siły przebicia – uśmiecha się. – Przyszedł jednak czas, kiedy można mu było zaufać i powierzyć aparat. Z dumą stwierdziłem, że Mateusz ma w sobie to coś, co pozwala robić dobre zdjęcia – rozwija wątek ojciec. – Na początku stres był koszmarny. Pierwsze zdjęcia robiłem jeszcze analogowym sprzętem i prymitywną „głupawką”. Nigdy nie było wiadomo, co z tego wyjdzie – przyznaje syn. – Nie zraził się, więc tworzymy dzisiaj niezły team – cieszy się ojciec.

Siedem lat temu Janusz nie miał pojęcia o pielgrzymce. Trudno mu było się na nią przygotować. Zresztą wtedy najważniejsze było, żeby wszystko sfilmować. – Dlatego dzisiaj, jako jedyni, mamy filmową dokumentację całej pielgrzymkowej historii – zaznacza kamerzysta. – Pielgrzymka przez obiektyw… – zastanawia się. – No cóż, jestem pełen uznania dla pielgrzymów. Jestem świadkiem ich małego bohaterstwa: ze stopami pokrytymi bąblami, w trzydziestostopniowym ukropie albo przemoczeni od skarpetek po majtki – idą, modlą się, cierpią dla zbawienia. Mają mój szacunek i wielkie uznanie – zapewnia.

Na bieżąco

Tysiąc kartek papieru fotograficznego, dwa litry tuszu, drukarka i komputer – to obowiązkowe wyposażenie pielgrzymkowego fotoreportera. – Ale tylko u nas – podkreśla Janusz. – Bo kiedy inni odpoczywają, myją się i szykują do apelu, my drukujemy kartki z pielgrzymki. Na bieżąco, żeby można było wysłać mamie pozdrowienia ze swoją buzią na odwrocie – uśmiecha się. Co roku pielgrzymkowy serwis to nie tylko kartki pocztowe, ale codzienna fotorelacja zamieszczana na stronie: www.czermna.pl. – Nie jesteśmy TVN 24, więc nie gonimy za sensacją. Robimy jednak, co się da, żeby oddać klimat drogi na Jasną Górę. Chociaż muszę przyznać, że po tylu latach filmowania tego samego wydarzenia zauważam już swego rodzaju znużenie tematem. Pewnie dlatego w tym roku mam inny pomysł na pielgrzymkowy film – wyznaje Janusz, ale nie zdradza szczegółów, tylko z dumą pokazuje swój najnowszy nabytek, kamerę full HD.

W tym czasie Mateusz sprawdza stan obiektywów do Canona: 28-75 mm, 70-210 mm i 18-270 mm. – Pielgrzymka to wydarzenie. To historia miłości Boga i ludzi. Jej dokumentowanie to zaszczyt i zobowiązanie. Jednak jak byśmy się nie starali, i tak nie można oddać do końca klimatu świętej wędrówki. Trzeba się osobiście wybrać w drogę. Zostawić swój światek, zaryzykować, uwolnić się. Wtedy wchodzi się w ramiona Boga. Naprawdę – podsumowuje Mateusz. – Szkoda, że nie da się tego sfotografować…