publikacja 01.09.2011 00:15
Po to, aby zrozumieć własną historię, kulturę, spotkać rodaków, odnaleźć miejsca i pejzaże, w których rodziły się nasze legendy.
Archiwum GN
Kresy raz jeszcze
To pytanie powtarzam za listem jednego z czytelników, który zadał je po lekturze kolejnego odcinka naszego wakacyjnego cyklu „Bliskie Kresy”. Odpowiedziałem, że wracamy tam, aby lepiej zrozumieć samych siebie. Była to podróż bez rewizjonistycznych kontekstów. Wilno jest i będzie litewskie, Grodno białoruskie, a Lwów czy Kamieniec Podolski ukraińskie. Najważniejsze, że nie są to już miasta sowieckie i przerwana została, choć w różnym stopniu, dominacja Moskwy nad nimi.
Mamy wspólny interes
Nasi wschodni sąsiedzi, których Jan Paweł II nazywał pobratymcami, im bardziej stabilną mają własną państwowość, tym lepiej służą także naszemu wspólnemu bezpieczeństwu. Dlatego w interesie Polski było członkostwo Litwy oraz innych krajów bałtyckich w Unii Europejskiej i NATO, wspieranie „pomarańczowej rewolucji” na Ukrainie czy demokratycznej opozycji na Białorusi. Rozumiał to dobrze prezydent Lech Kaczyński, budując bliskie relacje z Wilnem i Kijowem oraz wspierając Gruzję, gdy stała się ofiarą rosyjskiej agresji.
Trzeba także wspomnieć o pozytywnej roli, jaką odegrał prezydent Aleksander Kwaśniewski w grudniu 2004 r. w Kijowie, wspomagając protesty przeciwko sfałszowanym wyborom prezydenckim. Jak się wydaje, pogrzebał wtedy szanse na swój awans w międzynarodowych instytucjach, zablokowany przez rozeźlonego Putina.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.