On naprawdę rządzi

Ks. Zbigniew Niemirski; GN 33/2011 Radom

publikacja 06.09.2011 06:30

Zaczepili nas ludzie ze sprayem i zapytali, czy mogą nam zrobić napis na sutannie. – Taki? Czemu nie! – odpowiedzieliśmy.

On naprawdę rządzi Ks. Zbigniew Niemirski/ GN Po powrocie do Radomia Adam nie wytarł napisu ze swej sutanny. – Dziś musimy biec do ludzi, szukać ich, by nieść im prawdę o Chrystusie zmartwychwstałym, przynoszącym dar zbawienia – to jedna z ważniejszych podpowiedzi Przystanku Jezus.

Adam Włodek wspomina swój tegoroczny pobyt na polu woodstockowym pod Kostrzynem nad Odrą. Pojechał tam z siedmioma kolegami, alumnami naszego seminarium. Postanowili przyłączyć się do Przystanku Jezus i wspomóc dzieło ewangelizacji wśród uczestników Przystanku Woodstock.

Nie lepsi do gorszych

– Najpierw, zanim zaczął się Woodstock, mieliśmy trzydniowe rekolekcje. Prowadził je, jak i w poprzednich latach, bp Edward Dajczak – opowiada Adam. To ładowanie duchowych akumulatorów miało im pomóc pójść do uczestników Woodstock, by świadczyć i ewangelizować. – Idziemy do ludzi z pełnym szacunkiem – nie lepsi do gorszych.

Różnimy się tylko – i równocześnie aż – tym, że z łaski Boga mieliśmy szczęście spotkać Jezusa. Dla nas jest On życiem, radością i siłą. Tym pragniemy się dzielić – mówił bp Dajczak. Biskup, dziś ordynariusz koszaliński, jeszcze będąc biskupem pomocniczym zielonogórsko-gorzowskim, należał przed dwunastu laty do inicjatorów Przystanku Jezus.

Zdaniem Adama, jest bardzo ważne, że uczestnicy Przystanku Woodstock mogli ich zobaczyć, bo to był znak, że Kościół żyje i działa; nie zamyka się w murach świątyń, ale szuka ludzi.

Rozmowy na polu

Ale sprawy nie kończyły się na samym zobaczeniu. Raczej tu się zaczynały. – Gdy pojawialiśmy się na polu woodstockowym, nie trzeba było długo czekać, by ktoś podszedł i zaczynała się rozmowa – wspomina alumn i dodaje: – Spotykaliśmy się z wielką życzliwością, choć zdarzały się jakieś przejawy niechęci. Ale tam było ponad pół miliona ludzi! Ci podchodzący chcieli przede wszystkim szczerze porozmawiać. Czasem szukali rady. To, o czym nie chcieli rozmawiać z nami, ludźmi w sutannach, to była polityka. Czasem zaznaczali to wprost.

Ewangelizatorzy, a było ich ponad pięciuset, na polu zjawiali się krótko przed południem. Do namiotów na nocleg wracali koło czwartej nad ranem. A o czym rozmawiali? – Często sprawy, z którymi do nas przychodzili ludzie, to były poważne dramaty i bolesne zranienia mimo młodego wieku. Nie zapomnę prawie sześciogodzinnej rozmowy z żołnierzem, choć to, o czym rozmawialiśmy, niech pozostanie tajemnicą – mówi alumn.

Adam był na Przystanku Jezus po raz pierwszy. Ale już wie, że za rok chciałby tam znów pojechać i ewangelizować. – Jeśli Bóg da, będę już wtedy diakonem po pięciu latach studiów i formacji seminaryjnej. I wiem, że ta posługa bardzo się przyda, i im, ale też i mnie. Bo przecież Jezus rządzi – dodaje z uśmiechem i rusza truchtem, by dogonić młodzież, od której go odciągnąłem, prosząc o rozmowę.