Firma pełna róż

Urszula Rogólska; GN 40/2011 Bielsko-Biała

publikacja 07.10.2011 06:30

Kilkadziesiąt osób, a każdy zaczyna tak samo. – Kiedy pani prezes zaprasza do gabinetu, to idziesz z głową pełną tematów, o które może zagadnąć. A jednak w czasie tego spotkania zaszła mnie z takiej strony, z której bym się nie spodziewał...

Firma pełna róż Urszula Rogólska/ GN – Praca to tylko praca. Albo AŻ praca... Ale nie tylko ona może nas łączyć – mówi Teresa Jasińska

Usłyszeć ode mnie, że mamy w firmie kółka różańcowe, to mogło zabrzmieć co najmniej śmiesznie – Teresa Jasińska śmieje się na samą myśl, jak pracownicy mogli odebrać jej propozycję. – Dziś wiem, że nie mamy nic do stracenia, a zyskać można wiele. Praca to tylko praca. Albo AŻ praca... Ale nie tylko ona może nas łączyć.

Mamy tu takie kołka

– Od dawna miałam mocną potrzebę modlitwy – kontynuuje Teresa Jasińska. – Ale przyznam się szczerze, że Matka Boża stała jakoś tak z boku. Pobudka przyszła z... Niemiec! „Pozazdrościłam” mojej przyjaciółce, która opowiedziała mi, że całą rodziną stworzyli różę różańcową. 20 osób codziennie modli się dziesiątką Różańca w intencjach wspólnych i osobistych. W ten sposób każdego dnia odmawiają wszystkie cztery części. Pomyślałam wtedy – jak to fajnie mieć taką dużą rodzinę. I trochę żal mi się zrobiło, że ja takiej nie mam. Ale nie na długo! Przecież ja też mam wokół siebie armię ludzi!

Teresa jest wiceprezesem zarządu spółdzielni mieszkaniowej „Złote Łany” w Bielsku-Białej. Pod koniec września była na etapie uzupełniania składu trzeciej róży wśród pracowników spółdzielni, osób zatrudnionych we współpracujących z nią firmach, członków ich rodzin i przyjaciół.

– Pracuję tu prawie 30 lat – mówi pani prezes. – Dość dobrze znam pracowników, ich codzienność, problemy, sytuacje rodzinne. Ufałam, że te osoby, którym złożę tę nieco może dziwną propozycję, przyłączą się. Początkowe zdumienie, że ja tak wprost, w miejscu pracy, o czymś takim jak „kółka różańcowe”, ustępowało spokojnej deklaracji – OK, nie ma sprawy. W październiku 2009 r. powstała pierwsza róża pracownicza. W lipcu rok temu – druga. Teraz buduje się kolejna.

Pracujemy z ludźmi

Nie są klasyczną różą przyparafialną – mieszkają w różnych parafiach, a nawet miejscowościach, często poza Bielskiem, a nawet poza diecezją. Teresa zgłosiła róże u ks. prałata Józefa Szczypty z parafii św. Józefa na Złotych Łanach, na której terenie znajduje się spółdzielnia. Co miesiąc jednoczy wszystkich korespondencyjnie – wysyła mejlem lub przekazuje wydruki. Pisze o własnych refleksjach, proponuje intencje, przekazuje świadectwa i intencje innych. Do każdej przesyłki dołącza kopie artykułów z prasy katolickiej, które przykuły jej uwagę i które mogą wnieść coś budującego w życie całej ekipy różańcowej – a i często ich „niezrzeszonych” współmałżonków i dzieci.

– Czasem żartujemy, że tworzymy taką „podziemną firmę” – mówi Urszula Gniadkowska. – Na co dzień w zwykłych relacjach służbowych zajmujemy się przede wszystkim pracą. Ale w podświadomości mamy tę pewność, że z tą i tą, i jeszcze tamtą osobą łączy nas też pewne zobowiązanie. Poza intencjami osobistymi wszyscy mają wydruk z intencjami całej wspólnoty. Modlitwę ofiarują za Ojca Świętego, za Kościół i we wszystkich intencjach apostolskich wyznaczonych na dany miesiąc i dzień.

– Pracujemy z ludźmi. A do spółdzielni z reguły nie przychodzą mieszkańcy zadowoleni, ale tacy, którym coś doskwiera – tłumaczy pani Teresa. – Trzeba umieć dobrze traktować wszystkich. Modlimy się więc o łaskę rzetelnego wykonywania swojej pracy, umiejętność dostrzegania potrzeb drugiego człowieka, o pewność pracy, o potrzebne łaski dla naszych przełożonych, współpracowników i całej lokalnej społeczności, o miłość, zrozumienie i zgodę w naszych rodzinach, o zdrowie dla nas i naszych najbliższych, a szczególnie dla niepełnosprawnych i chorych dzieci naszych kolegów z róż.

Modlitwa prowadzi do większego zainteresowania problemami innych. Ewa i Jarosław Lachowie wiedzą, kogo mogą odważnie poprosić o 1 procent podatku na rehabilitację ich synka Piotrusia. Wpłaty przychodziły również od pracowników bielskiej spółdzielni, także z tutejszych róż. O tym, jak pomóc Piotrusiowi, informują też jego rodzice na stronie www.piotrus-lach.pl.

Jestem fanką JP2

W składzie róż są pracownicy oraz ich przyjaciele. Wśród nich – przyjaciółka rodziny Teresy – Anna Pawińska-Jurczyk: – Szczerze mówiąc, przez cale życie źle oceniałam taką modlitwę. Uważałam, że to taka mechaniczne powtarzanie, które prowadzi do wypaczenia tego, co chcemy powiedzieć Panu Bogu. Dziadzio i mama modlili się na różańcu, odkąd pamiętam, ale ja się buntowałam. Rozmawiałam z Panem Bogiem, ale po swojemu. Dopiero zbiegi okoliczności sprawiły, że zaczęłam się przekonywać do Różańca. Teresie brakowało kogoś do „rachunku”. Ja byłam bardzo oporna. Ale przekonał mnie mój mąż, który zaproponował, żebyśmy się razem modlili. Do dziś uważam, że nie dojrzałam do tej modlitwy. Modlę się wytrwale. Nie ma siły, która by sprawiła, że zapomnę o mojej dziesiątce, ale daleko mi do przekonania, że umiem modlić się Różańcem. Jest jeszcze coś – jestem wielką „fanką” bł. Jana Pawła II. Jeszcze za jego życia uważałam go za człowieka świętego. I myślę sobie, że skoro on kochał Różaniec, to muszę dziękować za tę wielką łaskę, że i mnie zaproponowano włączenie się do róży różańcowej.

Rozpoznajemy się

Teresa Jasińska, założycielka róż różańcowych w spółdzielni „Złote Łany”

– Byłam przekonana, że jakkolwiek, ktokolwiek będzie patrzył na to, co zrobiłam, to... po prostu czułam, że tak powinnam. Miałam tylko wątpliwości, czy nie obrałam się jakąś samozwańczą zelatorką Żywego Różańca. Napisałam do miesięcznika „Różaniec” o moich wątpliwościach. I... szybko dostałam odpowiedź ks. Szymona Muchy na łamach. Przypomniał, że sama Paulina Jaricot, inicjatorka Żywego Różańca, szukała wszelkich sposobów na popularyzowanie tej modlitwy. Zaproponował, byśmy przynajmniej raz w roku spotykali się na pielgrzymce w wybranym sanktuarium. Tak też robimy – byliśmy w Szczyrku na Górce i w Hałcnowie. W pierwszy piątek, 7 października, spotkamy się ponownie u Matki Bożej Hałcnowskiej o 17.15.

Urszula Gniadkowska

– Różaniec był od zawsze obecny w moim domu, o różach też się słyszało. Nie było to dla mnie czymś nowym. Ale kiedy szefowa coś takiego proponuje w pracy... zastanawiałam się, jaki to ma cel. Mamy różne stanowiska, funkcje, panują różne układy. Dziś widzę, że ta deklaracja modlitwy, w takiej trochę specyficznej formie, jednoczy nas. Wiemy, że możemy sobie powierzać wzajemnej modlitwie najtrudniejsze sprawy. Nie „obnosimy” się z tą różańcową przynależnością, ale „rozpoznajemy” się w codziennych relacjach między nami i osobami, które przychodzą załatwiać swoje sprawy w spółdzielni.

Agnieszka i Marek Ćwiękałowie

Agnieszka: – Nigdy nie byłam szczególnie religijna. Mąż tak. Ja nie. Ale panią Teresę kochamy jak drugą mamuśkę. Jest osobą niezwykle życzliwą, otwartą, gotową pomóc w każdej sytuacji. Kółka różańcowe kojarzyły mi się głównie ze starszymi paniami. Nie widziałam się w tym. Ale pani Teresie dałam się wciągnąć i widzę, jakie efekty w naszym małżeństwie i rodzinie przynosi świadomość modlitwy tylu osób z „naszej” róży.

Marek: – Mamy dwóch synów – bliźniaków Sebastiana i Bartosza. Przystąpili w tym roku do I Komunii św. Dla nich ta dziesiątka codziennie to już jak mycie zębów. Klękamy razem i każdy odmawia swoją dziesiątkę. Kiedy jesteśmy gdziekolwiek dalej, sami nas ciągną do kościoła i proponują, żeby teraz odmówić nasze dziesiątki.

Ewa i Jarosław Lachowie

Ewa: – Nie pracuję w spółdzielni, a do róży trafiłam przez męża, którego zaprosiła pani Teresa. Wychowujemy niepełnosprawnego synka Piotrusia. Nie mam możliwości spotykania się z innymi osobami z róży. Moją dziesiątkę odmawiam przed snem, robiąc rachunek sumienia. Czasem czuję się samotna w mojej sytuacji. Wiele osób, które nam pomagają – także dzięki wpłatom 1 procenta – nie rozumie naszego zaangażowania w modlitwę. Samotna na pewno się nie czuję, mając świadomość, że tyle osób, zupełnie mi nieznanych, jest z nami.

Jarosław: – Zaczęło się od służbowej rozmowy z panią Teresą i zaraz po niej padła propozycja przystąpienia do róży. Nie zdecydowałem się od razu. Musiałem to przemyśleć, czy się nadaję. Ale po paru dniach powiedziałem OK. Mam mało czasu – praca, wiele obowiązków. Ale do pracy dojeżdżam 45 minut. Ustaliłem więc sobie, że rano, kiedy wsiadam do auta, od razu odmawiam moją dziesiątkę.