publikacja 14.10.2011 06:30
Trafiła do placówki, kiedy miała 16 lat, poranione życie i żadnych perspektyw na przyszłość. Dziś kończy pedagogikę i jest szczęśliwa.
W Młodzieżowej Placówce Wychowawczej młodzi znajdują pomoc i zrozumienie. Andrzej Urbański/ GN
Czarek był zbuntowany, nie akceptował rzeczywistości, która go otaczała. – Miałem wówczas 14 lat. Wkurzali mnie wszyscy: nauczyciele i koledzy z klasy, którzy cały czas mi dokuczali – wspomina Czarek. Razem z bratem Wojtkiem zaczęli wagarować. Pomogła im mama. Po rozmowie ze szkolnymi pedagogami zaproponowała, że pójdą razem do Młodzieżowej Placówki Wychowawczej. Marcin Bednarz, wychowawca w MPW, zaskoczył ich swoim wyglądem. – Gość miał skórzane spodnie, nosił kowbojskie buty, włosy sięgały mu do pasa – mówi Czarek. – Cieszył się, że przyszliśmy na spotkanie – wspomina Wojtek. Tak zaczęła się ich przygoda z Caritas, która trwa do dziś.
Wszystkim kręci Marcin
– Dorastaliśmy przy Caritas i pewnie dlatego nigdy nie sięgnęliśmy po narkotyki czy inne świństwa – mówią młodzi, którzy przeszli przez MPW. Podczas wakacji wyjeżdżają na obozy, w góry i na kajaki. Andrzej Urbański/ GN
Mózgiem placówki jest Marcin Bednarz. – Pisząc program autorski dotyczący pracy z trudną młodzieżą, miałem wizję, którą od razu zacząłem realizować. Wspólna praca, rozmowy, spacery, spotkania, wspólne wyjazdy – to wszystko miało służyć budowaniu zaufania we wzajemnych relacjach wychowawców z podopiecznymi – opowiada o niełatwym starcie szef MPW.
Agnieszka wspomina, że nie była grzeczną podopieczną. – Byłam niemiła, nie słuchałam, nie dotrzymywałam obietnic, lekceważyłam uwagi i prośby wychowawców – opowiada. Pamięta doskonale, jak pan Marcin przychodził do jej domu i rozmawiał z ojcem. – Zależało mu, abym skończyła szkołę. Przekonywał mnie i ojca, abym kontynuowała naukę w liceum – wspomina Agnieszka, która opiekuje się chorym ojcem, pracuje i właśnie kończy studia pedagogiczne. Często powtarza, że dużo zawdzięcza ludziom z placówki. – Teraz brakuje mi tamtych zajęć, przedstawień, biwaków – mówi.
– Dzięki przygodzie z morzem, młodzież odzyskuje wiarę w siebie i swoje możliwości – mówią wychowawcy placówki. Arkadiusz Bach / GN
Przygody hartują
MPW istnieje niespełna 11 lat. – Teraz placówka jest już silna. Wspólnymi siłami udało się wypracować niepowtarzalny klimat i atmosferę sprzyjającą pracy z młodzieżą – mówi Marcin Bednarz. Od początku jej istnienia udało się pomóc prawie 150 osobom. Dlaczego młodzież przychodzi po pomoc do MPW? – Bo wszystko tworzymy razem – mówi Marcin Bednarz. Od kilku lat w wakacje wyjeżdżają na łódki. – Wyszkoliliśmy wielu zapalonych żeglarzy, którzy dzięki temu odzyskali wiarę w siebie, dostrzegli swoje niewykorzystane możliwości – opowiada. Żeglując, wychowują, uczą dyscypliny i odpowiedzialności. Wszyscy doskonale pamiętają jedną z najbardziej dramatycznych przygód, która przytrafiła się grupie wychowanków na morzu. Gdy wracali jachtem z Helu, na zatoce dopadł ich sztorm. Wiatr szalał, nie było nadziei na poprawę pogody. Wtedy, trzymając ze wszystkich sił ster, żeglarze razem zmówili pacierz. Wiatr nie ustawał, ale w pewnym momencie zobaczyli Gdynię. Wtedy zdali sobie sprawę, że „Ktoś” prowadzi ich do domu.
Prawie 150 podopiecznych MPW nauczyło się żeglarstwa. Arkadiusz Bach/ GN