publikacja 03.11.2011 00:15
Upadek strefy euro, a nawet całej Unii, nie jest scenariuszem science fiction.
east news/REPORTER/Reporters/Jonas Hamers
Jedno z pięter budynku Berlaymont, siedziby Komisji Europejskiej w Brukseli. Wchodzę do windy, w środku – dość duża naklejka-plakat promująca wspólną walutę euro. Patrzę i oczom nie wierzę: treścią i grafiką niemal wprost nawiązuje do stylistyki socjalistycznych plakatów propagandowych. Ogromnych rozmiarów świetliste euro jaśnieje na drodze, którą podąża człowiek. Na dole komentarz w rodzaju (cytuję z pamięci): tęsknota narodów, ty też wejdź na tę drogę. Parę chwil później wchodzę do następnej windy: podobna naklejka, z jeszcze bardziej wymowną stylistyką z epoki nie wszędzie minionej i jeszcze bardziej wzniosłym podpisem. W kilku innych miejscach budynku znajduję podobne obrazki, zawsze z euro w roli – dosłownie – nadziei ludzkości. Takie tutejsze credo.
Dziś przypominam sobie te miniplakaty z centrum zjednoczonej Europy, kiedy na naszych oczach strefa euro miota się w panice, a może nawet powoli dogorywa. Bo niezależnie od optymistycznych komunikatów z ostatniego kryzysowego szczytu ani grecki pożar nie został do końca ugaszony, ani pozostałe dzielnice Eurolandu nie mogą być pewne jutra.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.