• Zbyszko z Bogdańca
    11.01.2016 13:31
    Z zainteresowaniem i lekkim zdumieniem przeczytałem dwa razy ową opowieść w najnowszym numerze Gościa i szczerze mówiąc jestem zdziwiony. Pewną niefrasobliwością Redakcji w zatwierdzeniu tego akurat tekstu jako "świadectwa osoby wychodzącej z homoseksualizmu". Moim bowiem zdaniem z wychodzeniem nie ma to bowiem wiele wspólnego. Raczej z akceptacją swojej osoby i swojej seksualności po serii różnych wydarzeń w zyciu osobistym. Mamy tutaj egocentryczkę zapatrzoną w siebie, egoistycznie postrzegającą rzeczywistość wokół siebie. Pisze niemal wyłącznie o sobie, wszędzie i co chwilę jest "ja, mnie, moich". Widać olbrzymie skupienie na sobie - cecha większości homoseksualistów. Monstrualnie wyolbrzymione cierpienie psychiczne, opisywane w nieskończoność w różnych przesadnie upiększonych zwrotach zasłania to czego brakuje w owym świadectwie - brak uznania swojego homoseksualizmu za grzech i zdecydowanej chęci postawienia tamy dotychczasowemu życiu, zrobienia kreski i rozpoczęcie normalnego życia z mężczyzną. Na półtorej strony tekstu są pokazane przeżycia kobiety nie potrafiącej sobie poradzić z własną seksualnością, która zresztą ma wokół siebie różnych pomocników w rodzaju choćby znajomego księdza przyjaciela, który "jako człowiek wrażliwy i żyjący w Bogu przyjął ją ze wszystkim, także z jej skłonnościami i cierpieniami", a mimo to ona wciąć upadała i wstawała i ksiądz ten jej w tym pomagał... I mimo to znów dotykała dna czyli jej homo przygoda trwała w najlepsze...
    Tyle tu jest o bólu, cierpieniu, a gdzie postanowienie, że nie będę już tego robić? Gdzie twarde podjęcie decyzji o zmianie stylu zycia? Gdzie poszukiwanie męskich odpowiedników poznawanych kobiet, gdzie próby zakochiwania się w facetach? Zamiast tego czytamy o rodzeniu się z Ducha, o miłości Bożej trwającej w nas mimo naszych słabości, mimo naszych upadków. Wszystko pięknie, ale w końcu trzeba sobie powiedzieć dość, nie można w nieskończoność powtarzać, że Bóg mnie kocha taką jaką jestem, więc mogę iść tak dalej i upadać i się podnosić, bo jest mój dobry kapłan, który zawsze przyjmie mnie i przytuli i zrozumie moje cierpienie...
    Błędne koło, w jakim tkwi autorka świadectwa, nakręca tylko jej egocentryzm i skupienie się na sobie, na kochaniu tylko siebie, kochaniu swojego ciała, cieszeniu się swoją kobiecością itp. Gdzie tutaj jest duchowa walka ze swoją seksualnością? Ja jej nie widzę. Zamiast tego pod koniec tekstu (strona 50) czytam: "A ilekroć zdarzają mi się jeszcze fascynacje i zakochania, Bóg pokazuje mi, czego pragnę w sobie, zakochując się w drugiej kobiecie. Często danie sobie czułości (sic!) czy współczucia oddala fantazje" - wg mnie to nieporozumienie i niezrozumienie sensu ewangelicznego podejścia Jezusa do homoseksualizmu.
    Po takich przejściach, bo godzinach spędzonych na rozmowach z księdzem przyjacielem, ta kobieta nadal pozwala sobie na zakochania, na związki homoseksualne oparte na czułości, zwyczajnie nie kontroluje siebie, jest jej widocznie dobrze tak jak jest i dorabia do tego ideologię "kochającego Boga, rozumiejącego jej potrzeby". Duży błąd - Bóg nie może tego zaakceptować, bo to nie jest związek kobiety z mężczyzną, tylko wciąż homoseksualne doznania.
    Żeby zacytować dalej ze str.50-tej: "Zaczynam też nawiązywać i utrzymywać różne bliskie relacje, także z mężczyznami, wobec których czuje się coraz bardziej swobodnie jako kobieta". Zwracam uwagę na to "także z mężczyznami", bo to dobitnie dowodzi, że autorka nadal nawiązuje bliskie relacje z kobietami, czyli nadal jest czynną homoseksualistką, a tylko czasami nawiązuje relacje z facetami. Jednocześnie kobieta uważa się za bliską Bogu, uważa że Bóg sprawuje nad nią opiekę i nie wymaga od niej właściwie nic w zamian, np. tego aby - wzorem ewangelicznych nakazów - porzuciła całkowicie homoseksualną sferę życia dla całkowicie heteroseksualnej. Nie ma w tekście nic z tych rzeczy. Jest za to szczegółowo opisana droga wyjścia z pustki (bagna) egoistycznego seksu bez związku z drugim człowiekiem do - może mniej egoistycznego, ale wciąż nie nastawionego głównie na dawanie - związku z nim. Ale wciąż z kobietą i czasem może z mężczyzną. A gdzie tutaj jest - bo ja tego nie widzę u autorki świadectwa - choćby wzmianka o nastawieniu się odtąd na wyłącznie trwały i jednoznaczny związek z płcią przeciwną, tylko z mężczyzną, dążenie do małżeństwa, twarde postawienie sprawy, że mój homoseksualizm jest błędem i odtąd już nie będę utrzymywać związków z kobietami? Że tego wymaga ode mnie ewangeliczny Bóg, który twardo i jasno mówi mi, że homoseksualizm zawsze był, jest i będzie grzechem ciężkim przeciwko naturze, obrzydliwością, bezwstydem.
    Zamiast tego jest rozmywanie Boga, rozdrabnianie Go na drobne, dokładnie tak jak postępują dziś środowiska przychylne homolobby - ukazuje się Boga jako dobrego pasterza, który przyjmuje cię takim jakim jesteś, ze wszystkimi twoimi troskami i cierpieniami i pozwala ci robić dalej to co robisz i jeszcze się tobą opiekuje, abyś mógł to robić bez dalszych cierpień. Nie wymaga, nie karze, jest bardzo cierpliwy i wybaczający. Także gdy po raz pięćdziesiąty zrobisz to samo i znów do Niego przyjdziesz po rozgrzeszenie... zamiast poczynić mocne postanowienie poprawy już po pierwszym, albo piątym razie i trwać będziesz w tym postanowieniu, rozumiejąc, że tak trzeba, że to jest miłe Bogu. (cdn)
  • Zbyszko z Bogdańca
    11.01.2016 13:32
    (cd poprz. komentarza)
    Dla mnie to nie jest realne świadectwo wychodzenia z homoseksualizmu, ale rozmydlenie sprawy, pokazanie rzekomego braku wymagań Boga wobec homoseksualistki, która uważa, że może robić co tylko zechce, a Bóg i tak będzie ja kochał i jej sprzyjał. Dziwi, że katolicka redakcja katolickiego pisma tak bezkrytycznie przyjęła owe świadectwo i zamieściła je na łamach pisma drukowanego. Moim zdaniem był to błąd, tak jak błędne jest moim zdaniem podejście autorki do swojego homoseksualnego problemu i pokrętne metody wychodzenia z niego.

    Najpierw musisz podjąć decyzję czy chcesz zerwać ze swoim homoseksualizmem, czy chcesz całkowicie zmienić swoje życie, brutalnie wywrócić je na drugą stronę, a to nie jest decyzja prosta, bo wiąże się z tym być może osamotnienie, niezrozumienie i może życie ze świadomością, że nikomu bliskiemu nigdy nie będziesz mógł się zwierzyć z historii swojego życia, że to będzie taka mega tajemnica pomiędzy tobą i Bogiem. W sumie nikogo nie obchodzi twoja historia i nikt - poza Bogiem - tak naprawdę cię nie rozumie. Nie myśl, że jakikolwiek kapłan zrozumie twoją sytuacje i "cię przyjmie taką jaką jesteś". Jest tylko człowiekiem z całym zasobem swoich osobistych przeżyć i uwarunkowań, ma swoje podejście do życia i na pewno czytał nieraz ewangelię.
    A im dalej w to nowe życie tym trudniej. Nie przestajesz gdzieś w głębi odczuwać pociągu do tobie podobnych, ale twardo stoisz przy raz podjętej decyzji i idziesz za ciosem, nie pozwalasz, aby krótkotrwałe uczucia znane ci z przeszłości zniweczyły to co już dokonałaś - zakończyłaś niemoralną stronę swego życia i rozpoczęłaś nową - zgodną z Ewangelią. Idziesz w kierunku związku z mężczyzną jeśli jesteś kobietą i na odwrót - poznajesz kobiety jeśli jesteś facetem. Na początku ci nie idzie, kolejne nieudane faule, spotykasz różne dziwne indywidua, dziękujesz, zapominasz, ale próbujesz dalej... Prosisz Boga w modlitwie, aby pomógł ci rozeznać tych ludzi, których sama nie rozumiesz, ale chcesz poznać, by pomógł ci wybrać dobrze, bo to jest wybór na resztę życia. W końcu spotykasz kogoś, kto pasuje może nie całkowicie ale z kim dobrze ci się rozmawia i +/- podoba ci się fizycznie. Zaczyna się cos nowego, zdrowa relacja, z którą nie musisz się wstydzić pokazać na ulicy, ani pocałować/przytulić w metrze, która nie wywoła na twarzy przechodniów grymasu niechęci czy wrogości, a wręcz przeciwnie - uśmiech:).
    Stała codzienna modlitwa jest częścią tego procesu, pomaga też nieco wsparcie najbliższych, jeśli wiedzą o tobie... jakaś msza zamówiona przez nich w twojej intencji... ale pamiętaj, że udać się to wszystko może jedynie przy twoim osobistym mega mocnym postanowieniu i sukcesywnym działaniu na rzecz budowania związku z płcią przeciwną i wyłącznie przeciwną - przy jednoczesnym całkowitym odrzuceniu "zalotów" twojej własnej płci.
    Osobiście jestem w trakcie takiej zdrowej, choć bardzo brutalnej przemiany - po 10 latach (od rozpoczęcia życia seksualnego ze swoją płcią) trwania w homoseksualnych związkach, trwam w 12-letnim jak dotąd już okresie czysto heteroseksualnym, z kilkuletnim stażem małżeńskim, w którym jest mi raz dobrze, a raz gorzej - jak to w małżeństwie - i nie chcę tego stanu zmieniać. Swojego świadectwa jednak nie opiszę, bo to sprawa pomiędzy mną i Bogiem.

    Uważam jednak, że homoseksualizm nie jest wrodzony ani genetycznie uwarunkowany, jak lubią podkreślać środowiska gejowskie. Jest on sprawą wyboru drogi życia, która dokonuje się w młodości, a ten wybór można zawsze dokonać na nowo. Jeśli zaczynasz seks w młodości, może być on równie dobrze gejowski jak i heteroseksualny - zależy jak zaczniesz, w jakich warunkach, na co trafisz szukając wyładowania swoich emocji. W okresie fascynacji swoim ciałem i ciałem drugiego człowieka jest zrozumiałe, że młodziaki potrzebują się wyszumieć. Wszystko zależy od tego jak się zacznie. Z czasem jednak, jeśli pojawią się w twym życiu jakieś sprzyjające warunki, masz szansę zakończyć ten okres czystej, acz grzesznej i z zasady nietrwałej przyjemności i rozpocząć coś trwalszego w nowej rzeczywistości.

    Jednak zniechęcam do określania siebie jako niedostatecznie mocnego w silnej woli jaka jest potrzebna, by zmienić siebie trwale.
    Nawiązując jeszcze do świadectwa autorki tekstu w Gościu - która sprawia wrażenie takiej właśnie bezradnej wobec własnej seksualności, nie umiejącej się z tego samodzielnie wydobyć, nie potrafiącej podjąć decyzji - tak, możesz taką decyzję podjąć i konsekwentnie iść w tym kierunku, z Bożą pomocą. Ale musisz stanąć w prawdzie wobec siebie i nazwać rzeczy po imieniu! Tak, możesz zakończyć swoje homoseksualne kontakty i znajomości, aby nie przypominały ci owego grzesznego życia, które zostawiasz za sobą. Możesz wszystko, musisz jednak najpierw chcieć. Powodzenia:)
    • sc
      09.02.2016 15:27
      po pierwsze mierzysz innych własną miarą sugerując że jeżeli ktoś nie przeszedł procesu uwolnienia według twojego schematu to nie przeszedł go wcale; Bóg zawsze działa w ten sposób ze pokazuje sukcesywnie pokazuje wyzwalanemu człowiekowi prawdę o nim, ale "w pakiecie" z Bożym Miłosierdziem; tylko wtedy to działa; sama prawda może człowieka zabić, z kolei sama miłość bez prawdy duchowo wyjaławia i też prowadzi do nicości; droga do wolności to stopniowe poznawanie prawdy o sobie i swoim grzechu (często paskudnej i przerażającej) ale w połączeniu z poczuciem że jest się bez granicznie kochanym przez Boga; to jedyna droga do wolności od zła, grzechu, kłamstwa
  • czytelnik
    05.02.2016 09:12
    Piękne świadectwo!

    Zbyszko - być może rzeczy, o których piszesz, to kolejne etapy wychodzenia z homoseksualizmu. Lecz umknęła Ci jedna kluczowa sprawa: w zmaganiach z homoseksualizmem (nieczystością, pornografią, alkoholizmem itd) to nie homoseksualizm (nieczystość...) jest głównym wrogiem. To zaledwie skutek, więc nie pomoże "wyrzekanie się", "uznawanie za grzech" itd. To tak, jakbyś walczył z grzybem na ścianie, nieustannie go usuwając i pomijając fakt, że metr wyżej jest dziura w dachu. Najpierw trzeba załatać dziurę!
    I o tym jest to świadectwo. Łatanie siebie to nie egocentryzm, tylko mądrość.
    • j. s.
      10.02.2016 04:07
      Myślę, że Zbyszek ma dużo racji. Bardzo podoba mi się jego zdecydowanie, spojrzenie na siebie i grzech. Myślę, że jest to jego świadectwo bardzo chrześcijańskie. Widzę dar męstwa, dar Bożej bojaźni. Czemu to jego świadectwo spotyka się. zatem z taką reakcją? Bo to inna mowa niż cały ten psychoterapeutyczny bełkot, który, niestety zaćmiewa nasze chrześcijańskie głowy. Przemieniajcie wasze myślenie, aż się prosi przypomnieć. To klimat, terminologia, koncepcje, którymi nasiąkliśmy już tak bardzo, że zaczynamy je przedkładać ponad Ewangelię i mierzyć nie te koncepcje Ewangelią, ale właśnie Ewangelię tymi koncepcjami. Myślę, że to, co napisał czytelnik jest doskonałą tego ilustracją. Otóż dziurą w dachu jest nasza grzeszna, skażona natura - tak powie chrześcijanin. To jest, w świetle Objawienia, nasz wróg, przeciwko któremu mamy toczyć walkę (czyli "ciało" w terminologii św. Pawła, nasza pożądliwość, ciała, oczu i pycha tego żywota, mówiąc słowami św.Jana). Walka ta nigdy w tym życiu nie zostanie zażegnana, ani się nie skonczy, gdyż Chrzest św. usunął sam grzech pierworodny, pozostawiając zaś jego skutki. Mamy zadem zdrajcę, lepiej mordercę w domu, który czyha na nasze życie, i to nie doczesne, ale wieczne. I jeszcze szatan, przeciwnik naszego zbawienia, ktorego trzeba tu wspomnieć, w gronie śmiertelnych wrogów naszych. Śmiertelnych, bo walka toczy się na śmierć i życie. I to nie tylko śmierć ciała, ale życie i śmierć wieczne. Sprawa jest tak poważna, że Zbawiciel, kierując się Miłosierdziem, ostrzega nas, że z tej walki lepiej wyjść okaleczonym, obcinając sobie przysłowiową rękę, niż "zintegrowanym" i "zdrowym" wpaść do piekła. I Tyle Objawienie chrześcijańskie. Objawienie psychoterapeutyczne natomiast, choć trudno tak mówić, w liczbie pojedynczej, bo ich było wiele, co szkoła, to objawienie i inne dogmaty, a pośrednicy: Freud, Jung, Adler, Rogers itd, mówi nam: twój grzech? w ogóle co to za termin, z innej płaszczyzny (tak rozmawia się z księdzem, nie z psychologiem) należy zawiesić jego obowiązywanie, my będziemy tu mówić o problemach, żadnego wartościowania, pełna akceptacja. W ogóle czy to są problemy? Wielce prawdopodobne bowiem, jak nam wychodzi z naszych naukowych badań, że mówimy o zupełnie naturalnych, zdrowych zachowaniach. Masturbacja? Norma. Nawet konieczność. Homoseksualizm? Norma. Zdrada? A może raczej krok w stronę odkrycia swoich prawdziwych potrzeb? Może była pani bardziej "przy sobie", podejmując ten krok. Najwyraźniej pani mąż był toksyczny? A nawet jeśli to było błędem (nie mówmy złem, dobrem, bo to są pojęcia relatywne), to gdzie są winni? Sprawa jest oczywista, to "przyczyny", teraz będziemy ich szukać. Będziemy szukać długo i wnikliwie, aż wszystkie wydobędziemy na światło dzienne. Taka wiedza, to prawdziwe psycho-zbawienie. Wyzwala i daje szczęście. Nowe życie w pełni. Oczywiście proszę się nie obawiać, przyczyn błędów nie znajdziemy w Pani, skutecznie obwinimy wszystkich na około. Zrzucimy z Pani barków całe poczucie winy (bo przecież nie możemy mówić o wyrzutach sumienia). No i "podświadomość",słowo klucz. Klucz do psycho-nieba. A teraz już całkiem w zaufaniu: jakie wyrzekanie się, jaka Spowiedź, wyznawanie, modlitwa? To są nerwice. To nie są środki, którymi możnaby jakiś problem rozwiązać. Mówmy poważnie, to przeciez inna płaszczyzna. Tam pomaga "Bóg", ale Pani musi pomóc sobie sama. Oczywiście, proszę sobie je praktykować, jeśli to dla Pani ważne. Znamy przecież efekt placebo, ale zdrowe, szczęśliwe, satysfakcjonujące, bogate, pełne i znaczące życie, to tylko u nas i tylko Pani ma do niego klucz, w sobie. My możemy tylko pomóc go Pani odkryć. Cóż, kłopot cały polega na tym, że to jedynie podobne jest do Ewangelii, ale Ewangelią nie jest. I to poszukiwanie swojej tożsamości, "łatanie dziury w dachu", to uzdrawianie, integrowanie, szukanie siebie, czy jak tam zwał, może trwać całe życie, a końca się nie doczeka. I zamiast szczęściem w doczesności może się zakończyć wiecznym nieszczęściem w wieczności. Cóż, Święci tego drugiego objawienia nie znali, znali natomiast to pierwsze. zranień, które mogliby przepracowywać, niektórzy mieli bezmiar. Pomyślmy o Faustynie, o M. M. Alacoque, Józefie z Kupertynu, Gerardzie Majeli, Salawie, Janie Bożym, pastuszkom z Fatimy, Marii od Jezusa Ukrzyżowanego... . Jednak oni, wierząc, że czas jest krótki, i że niebo i piekło istnieją, woleli raczej szukać Chrystusa i Nim się zajmować, i na to przeznaczyć swój pobyt na ziemi, i raczej być chorymi, nieszczęśliwymi, niż być zdrowymi niewiernymi. Kto kocha swoje życie, straci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, odzyska je. NMP powiedziała do św. Bernardety:"nie obiecuję Ci szczęścia na tym świecie, ale na tamtym". Josemaria Esriva: Nie może być szczęśliwym na tym świecie ten, kto nie zdecyduje się takim nie być. A my, gdzie jesteśmy? Jak ślepcy we mgle. Coraz większe miłosierdzie wyradza się w coraz większą słabość. A kto nie uległ duchowi tej epoki? Co będzie na końcu tej drogi? Panie, ratuj, bo giniemy! Zbyszko, dzięki, jesteś gość! Zaserwowałeś nam sole trzeźwiące. U Ciebie jest tak, tak, nie, nie. Prosto i po męsku. Zbudowałeś mnie. Pan, widać, uchronił Cię, przed psycho-terapio-manipulacją polegającą na podmianie Ewangelii na współczesną, "zbawczą" gnozę. Chwała Panu!
  • c-a
    09.02.2016 22:50

    Piękne świadectwo !!!
    Zbyszko z Bogdańca@- nie oceniaj , żebyś sam nie był w taki sam sposób oceniony przez Stwórcę .
    Powtarzam , piękne świadectwo wychodzenia z ciemności , choroby itp. Nie można , jak Ty to Zbyszku proponujesz ,, urabiać " kogoś na swoją modłę . Cierpienie jak też i wychodzenie z niego jest indywidualną cechą każdego człowieka . Chwała Panu , że następnej osobie udało się wyjść z tego zaklętego kręgu . Ponadto wypowiedź bohaterki jasno wskazuje na przyczyny , które w tę chorobę mogą wpędzić i na to powinni zwrócić uwagę rodzice wychowujący swoje dzieci .
    Istotne jest też to , co podkreśla autorka świadectwa -  dzisiejsza moda na akceptację , właściwie bezmyślną akceptację choroby  osób homoseksualnych .Utwierdzanie ich , że nic się nie stało , chociaż oni we własnym sumieniu doskonale wiedzą , że się STAŁO !!!

    Niech to świadectwo posłuży innym , niech im doda odwagi w walce o siebie .

Dyskusja zakończona.
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Rozpocznij korzystanie