• Gość
    29.11.2016 01:44
    Kiedy przeczytałem "Podczas wielkiej walki o życie w 2013", to uśmiechnąłem się, bo to był szczególny rok dla mojej rodziny. Na początku 2013 r. dowiedzieliśmy się z żoną, że po raz czwarty zostaniemy rodzicami. Radość mieszała się w nas z obawami, jak powiedzieć rodzicom, że będziemy mieć kolejne dziecko, czy znajomi nie zaczną traktować nas jak "dzieciorobów" i "patologię". Niedługo potem okazało się, że najprawdopodobniej nasz syn ma chorobę genetyczną. Wiadomość o chorobie naszego dziecka była dla nas bardzo trudnym doświadczeniem. Mimo, iż od kilku lat trwał proces naszego nawracania się do Boga, nagle nasza wiara została wystawiona na próbę. W celu ustalenia jaka to choroba, żona została umówiona na amniopunkcję. Jednakże przed tym badaniem miało się odbyć cykliczne spotkanie wspólnoty, do której należeliśmy. I wtedy pojawiły się we mnie wątpliwości, czy wogóle iść na to spotkanie. Zaczęły się w mojej głowie kłębić myśli (nie wiem, czy moje czy "podrzucone"): "tak się staraliście żyć zgodnie z przykazaniami, nie stosowaliście od kilku lat antykoncepcji i co z tego teraz macie, same problemy". Dotarło wtedy do mnie, że jeśli poddam się tym myślom i nie pójdziemy na spotkanie wspólnoty, to już pewnie nigdy tam nie pójdziemy. Jednocześnie uświadomiłem sobie, że kiedy po naszym nawróceniu wszystko układało się bardzo dobrze, to wiara przychodziła bardzo łatwo, ale kiedy pojawiły się pierwsze trudności, to ja od razu chciałem się wycofać i powiedzieć, "to ja już dziękuję, już więcej nie chcę". Ostatecznie poszliśmy na to spotkanie i wtedy wydarzyło się coś, czego nie zapomnę do końca życia. Żona była wtedy w pierwszym trymestrze ciąży i nie było po niej nic widać, nie mówiliśmy też nikomu ze wspólnoty o dziecku, nie byliśmy wtedy w stanie z nikim o tym rozmawiać. Na spotkaniu było około 70 osób. Siedzieliśmy z tyłu sali pod ścianą ze wzrokiem wbitym w podłogę. Pod koniec spotkania podeszła do mikrofonu osoba prowadząca spotkanie i powiedziała, że w trakcie modlitwy przygotowującej do spotkania jedna z osób modlących się otrzymała dar poznania, że Bóg chce uzdrawiać nie tylko osoby dorosłe, ale także dzieci w łonach matek. Powiedziała też, że jest przekonana że na sali jest małżeństwo, które spodziewa się dziecka i żyje w lęku, że dziecko jest chore. Dodała, że Bóg chce, aby się modlić i nie tracić nadziei. Spojrzeliśmy wtedy z żoną na siebie i bardzo usilnie próbowaliśmy powstrzymać łzy, żeby nikt nie zorientował się, że może chodzić o nas. Ja bardzo szybko zacząłem racjonalizować, to co usłyszałem, szukając jakiegoś logicznego wytłumaczenia, aż w końcu dotarło do mnie, że właśnie otrzymałem dowód na istnienie Pana Boga. Bóg posługując się naszą siostrą ze wspólnoty powiedział wprost do nas "słyszę was, słyszę wasze modlitwy, nie opuściłem was, wiem przez co przechodzicie". Po tym spotkaniu wróciliśmy do domu i zaczęliśmy rozmawiać z żoną o zaplanowanej amniopunkcji. Żona upierała się, że musi ją zrobić, bo inaczej nie da rady psychicznie dotrwać do końca ciąży. Natomiast ja uświadomiłem sobie, że jedynym celem tego inwazyjnego badania w naszym przypadku jest możliwość "legalnego" zabicia dziecka w przypadku potwierdzenia choroby genetycznej, czego nie braliśmy wogóle pod uwagę. Ale najważniejsze było to, że jeśli zdecydowalibyśmy się wtedy na to badanie, to musielibyśmy zanegować to wszystko co wydarzyło się na spotkaniu wspólnoty i to co wtedy usłyszeliśmy. Ostatecznie zrezygnowaliśmy z amniopunkcji i zdecydowaliśmy, że wszystko zawierzamy Panu Bogu. Niedługo po tym wydarzeniu mój brat ciężko się rozchorował i trafił do szpitala, gdzie leżał w śpiączce farmakologicznej dwa miesiące. Lekarze dawali nam do zrozumienia, żebyśmy przygotowali się na najgorsze, ale ja miałem wewnętrzne przekonanie, że mój brat właśnie dostaje od Pana Boga drugą szansę, aby uporządkować swoje życie. Po niespełna czterech miesiącach spędzonych w szpitalu, czterdzieści kilogramów lżejszy, z zanikiem mięśni i odleżynami, mój brat wyszedł o własnych siłach ze szpitala. My cały czas modliliśmy się o zdrowie naszego nienarodzonego dziecka, ale też (co nie było łatwe) o przyjęcie woli Bożej niezależnie od tego jaka by ona nie była. Żona poprosiła o modlitwę koleżanki ze wspólnoty, a sama odmawiała Nowennę Pompejańską. Ja wysłałem prośbę o modlitwę do zakonu klauzurowego w Krakowie, którego adres dostałem od koleżanki. W trakcie ciąży przychodziły chwile zwątpienia, ale ja wtedy wracałem myślami do tego spotkania we wspólnocie i chwytałem się tej nadziei, którą dał nam Bóg. W listopadzie 2013 roku urodził się nasz syn, któremu daliśmy na imię Jan. Jest cudownym, zdrowym i radosnym dzieckiem. Kiedy przypadkiem przeczytałem, że właśnie kończy się kościelny rok 2012-2013, który był ogłoszony przez Papierza "Rokiem Wiary", dotarło do mnie, że w istocie był to dla nas sprawdzianem naszej wiary w Boga. Chwała Panu Bogu, za wszystko, co uczynił naszej rodzinie. Wojtek
Dyskusja zakończona.
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Rozpocznij korzystanie