Wejście na Drogę Krzyżową nie jest rozdrapywaniem Ran Chrystusa. Nie jest pożywką dla emocji, żeby się powzruszać nad tym „biednym człowiekiem”. To wejście na drogę cierpienia i nadziei, na drogę osamotnienia i zjednoczenia z Jezusem.
Stacja pierwsza: Jezus na śmierć skazany.
Pogoń za pieniądzem, chęć bezwzględnego zwyciężania, zdrada, dwulicowe gesty, zachowawczość, umywanie rąk... historia lubi się powtarzać, prawda? Przecież to znam. Ile takich wyroków już zapadło? Zostałem skazany i skazywałem... na śmierć przez zapomnienie, odebranie dobrego imienia, rozpacz.
Jezu, niesprawiedliwie skazany... ogarnij owocami Twojej Męki, wszystkie te śmierci.
Stacja druga: Jezus bierze krzyż na swoje ramiona.
Kto chciałby cierpieć? Mało... kto chciałby cierpień za czyjeś winy? Cierpienie jest raczej niechciane, odpychane, zakrywane, usuwane za wszelką cenę. Jest jakieś wstydliwe. Jest dla słabych. Tego uczy nas kult siły, młodości i happy endów. Ale krzyż jest częścią życia, czy tego chcemy czy nie. Można od niego uciekać, ale można też wziąć go na swoje ramiona. Ale nie samemu. On już tam jest, już niesie mój krzyż.
Chryste, podejmujący krzyż… daj mi odwagę szalonej miłości, by móc brać cierpienie moje i cierpienie braci na swoje ramiona.
Stacja trzecia: Jezus upada pod krzyżem.
Upadek to spotkanie z twardą ziemią. Upadki bywają zderzeniem z twardością życia. Jest wtedy ból, jest zranienie, ale przy upadku można też dotknąć tego, po czym stąpam w życiu. Można na nowo uświadomić sobie, dotknąć, zanurzyć się w tym, co jest moją opoką, moim oparciem.
Jezu, upadający pod krzyżem... nadaj sens moim życiowym upadkom.