U Jazłowieckiej Pani

Jakże wymowne musiało być spojrzenie, które połączyło bolejącą Matkę z umierającym Synem. I choć Ewangelia nic o tym spojrzeniu nie wspomina, możemy się jedynie domyślać, że w nim została zawarta kwintesencja miłości. Musiało być niezwykłe.

Po zakończeniu II wojny światowej Podole i Jazłowiec nie wróciły w granice Polski. W roku 1946 nakazano siostrom opuścić jazłowiecki dom. W ich sercach pojawił się poważny problem: jak przewieź cudowną figurę? Przecież nie można Jej było zostawić na poniewierkę. Było ogólnie wiadomo, ze władze radzieckie chcą zatrzeć wszelkie ślady Boga na ziemi. Burzono kościoły lub zamieniano je na magazyny, a nawet na stajnie, strzelając do świętych wizerunków i rąbiąc liczne na tych ziemiach przydrożne kapliczki.

Siostra Marianna zdawała sobie sprawę z wagi problemu. Cudowny wizerunek jest bardzo ciężki, waży blisko tonę. Postanowiła zrobić wszystko, co było w jej mocy, by ocalić ukochaną figurę. Nagle na dziedziniec klasztorny przyjechało czterdziestu sowieckich saperów, którzy dostali nakaz rozminowania okolicznych pól. Kiedy siostra Marianna zwróciła się do jednego z nich z prośbą o pomoc, okazało się, że podeszła do polskiego żołnierza, katolika, który bez większego namysłu wyraził chęć pomocy. Był to niewątpliwie kolejny cud. Z trudem zdjęto figurę owiniętą w kołdrę i koce i złożono ją w specjalnie zbitej skrzyni.

Ludzie z Jazłowca i okolicznych wsi płakali ze smutku. Z żalem żegnali Matkę Bożą. Podchodzili do skrzyni i całowali Jej nogi przez koc, który statua była owinięta. Rankiem następnego dnia z wielkimi trudnościami udało się wynająć wóz, na który żołnierze pomogli załadować skrzynię z figurą i przewieźć ją do Czortkowa. Dwa razy trzeba było statuę Matki Bożej przenosić z pociągu do pociągu. Jednak dzięki zaangażowaniu ludzi dobrej woli, po wielkich trudnościach, cudowna figura Matki Bożej dojechała na stację Teresin – Niepokalanów. Stąd ojcowie franciszkanie zorganizowali przewiezienie Jej do Szymanowa. Pierwszym pielgrzymem, który już następnego dnia nawiedził cudowna figurę, był Prymas Polski kardynał August Hlond, który ukoronował statuę jeszcze podczas jej pobytu w Jazłowcu, w 1939 roku w imieniu papieża Piusa XII.    

Ułańska Madonna
W czasie I wojny światowej klasztor doznawał nadzwyczajnej opieki Maryi. Siostry pracowały spokojnie mimo wojennego zamieszania i kul świstających nad ich głowami. Spieszyły z pomocą rannym i uciśnionym; wszystkim tym, którzy u nich szukali ratunku. Wiele w tym czasie wydarzyło się cudów miłosierdzia. Wielu żołnierzy różnych narodowości pojednało się z Bogiem. Jednak przywilej rozszerzania kultu Jazłowieckiej Madonny przypadł w sposób szczególny ułanom, którzy w trzydniowej bitwie pod Jazłowcem otrzymali swój chrzest bojowy i odtąd nosili nazwę 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich. Kozaków było podobno trzykrotnie więcej, ale szarża polskich ułanów była tak potężna i odważna, że Kozacy zostali rozgromieni, a bitwa zakończyła się wspaniałym zwycięstwem.

Gdy grupa ułanów weszła do klasztornej kaplicy, jeden z nich, patrząc na figurę Białej Pani, głośno zawołał: „To Ona!” Siostry pełne zaskoczenia pytały, co ma oznaczać ten okrzyk. I tak napisano w kronice jazłowieckiej pod datą 11 lipca 1919 roku: „Jeden z ułanów, Władysław Nowacki, miał w czasie bitwy widzenie, zobaczył Najświętszą Maryję Pannę, która na obłoku jasności szła od klasztoru w stronę umierającego na polu ułana plutonowego Sekuły.”

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Rozpocznij korzystanie