publikacja 24.10.2011 06:30
Po sześcioletnim pobycie w Kamerunie ks. Zenon Sala myślał, że poznał wszystkie zakątki swojej parafii. Do czasu, aż spotkał pewnego katechistę.
Proboszcz osobiście doglądał wymiany dachu. Archiwum ks. Zenona Sali
Nie chcę być podrabiany
– Ludzie mówili, że jestem prawdziwym badoué. Badoué to plemię, czyli jestem jednym z nich. Jednak kiedy byłem w jednej z wiosek, podszedł do mnie katechista i mówi: „Ty nie jesteś prawdziwy badoué”. Odpowiadam: „Jak to nie jestem? Wszyscy mówią, że jestem prawdziwym badoué. Byłem w takich wioskach, gdzie ty nie byłeś”. „Ty nie jesteś prawdziwym badoué” – ponownie podkreślił. „A dlaczego nie jestem? Zależy mi na tym, żebym był prawdziwy. Nie chcę być jakiś taki podrabiany” – powiedziałem. „Bo nie byłeś jeszcze w mojej wiosce” – odpowiedział. I rzeczywiście, okazało się, że na mapie parafii była zaznaczona ta wioska. Jest w niej tylko siedmiu katolików. Była zapomniana przez wcześniejszych misjonarzy. Ksiądz tam nie przyjeżdżał, bo nie ma do niej drogi – opowiada ks. Zenon.
Postanowił tam pojechać. Po kilku godzinach dotarł do wioski. – Było przyjęcie, powitanie z wierszykami. Zebrali się katolicy i protestanci, bo wioska jest w większości protestancka. Na powitanie była kura. Cztery osoby przystąpiły do spowiedzi świętej. Był wspólny Różaniec. Protestanci odmawiali go razem z nami. Kiedy już odprawiłem Mszę św., szef wioski wystąpił publicznie i ogłosił mnie prawdziwym badoué. Oczywiście były tańce. Otrzymałem prezenty. To były banany, orzeszki arachidowe, dwie kury, nie licząc obiadu – wspomina misjonarz.
Sprzątanie kościoła po ulewie zajęło pół dnia. Teraz świątynia czeka na remont Archiwum ks. Zenona Sali
Deszcz nie w porę
Misję, gdzie obecnie pracuje ks. Zenon Sala, 60 lat temu założyli holenderscy misjonarze. W tym samym czasie powstał kościół, który został pokryty blachą przywiezioną z Holandii. Przez ten czas dach nie był zmieniany. Teraz zaczął przeciekać, a spróchniałe drewno groziło zawaleniem. Dlatego cztery lata temu postanowili przystąpić do prac. Przez ten czas zbierali fundusze. W lutym tego roku udało się dach zmienić, aczkolwiek nie bez przygód. – Właściwie fachowcy nie mówili o żadnych problemach. Wybraliśmy najdogodniejszy termin – porę suchą. Byliśmy pewni, że nie będzie padać, ale zostaliśmy zaskoczeni. Po zdjęciu blachy przyszły deszcze, zniszczyły sufit i kościół – mówi ks. Sala.