Ruiny, które nieco przerażały spacerujących nadodrzańskimi bulwarami, powoli wyrastają na największą atrakcję Raciborza.
Krzyki robotników już z oddali świadczą, że praca wre. Trwa ostatni etap prac nad zamkową basztą siedziby książąt raciborskich. – Dzięki pieniądzom unijnym odnowiliśmy mury, zbudowaliśmy studnię w miejscu, w którym prawdopodobnie mieściła się w czasach świetności zamku. Planujemy także odnowić elewację kaplicy. Jeszcze kilka lat temu były tu tylko ruiny, teraz zamek można zwiedzać – uśmiecha się Grażyna Wójcik, dyrektor Agencji Promocji Ziemi Raciborskiej i Wspierania Przedsiębiorczości na Zamku Piastowskim w Raciborzu.
Z tej możliwości korzysta coraz więcej osób, nie tylko mieszkańców Raciborza, lecz także okolic. – Mamy coraz więcej gości z Rybnika i okolic. Dlatego postanowiliśmy wydłużyć godziny otwarcia. Zamek można zwiedzać codziennie od 10 do 18 – zachęca G. Wójcik.
Anglosaski patron i pobożna mieszkanka
Niewiele osób pamięta o tym, że zamek przez wiele wieków był znaczącym punktem na mapie Polski. Tutaj swoją siedzibę mieli książęta raciborscy, m.in. Mieszko Laskonogi. Do kompleksu zamkowego należy kaplica, która uważana jest za perłę śląskiego gotyku. Jej budowę rozpoczęto ok. 1290 roku na polecenie księcia Przemysła. Jej opiekunem został św. Tomasz Becket z Canterbury, męczennik, zabity przez króla Anglii. Wybrany został nieprzypadkowo - upamiętnia spór między biskupem wrocławskim Tomaszem II a księciem Henrykiem IV Probusem, którego finał rozegrał się właśnie w Raciborzu.
To tu na zamku schronił się upokorzony biskup. Henryk IV przez długi czas oblegał gród ze swoimi wojskami. Ostatecznie doszło do pojednania, a Tomasz II z wdzięczności za pomoc ustanowił przy kaplicy kolegiatę. Prawdopodobnie w kaplicy przechowywane były kiedyś relikwie świętego patrona. Zamek nie byłby zamkiem, gdyby nie miał... - Ducha na razie nie widziałam, ale pracownicy mówili, że gdzieś tu grasuje - zastrzega Grażyna Wójcik. - Czasem coś skrzypnie albo światło samo się zapali; jak to na zamku – uśmiechają się pracownicy.
Dwa razy sprawcy zamieszania zostali zidentyfikowani – małe nietoperze postanowiły schronić się w zamkowych murach. – Jeden zapadł już w sen zimowy. Wezwaliśmy specjalistkę, która – nie przerywając jego hibernacji – przeniosła go w bezpieczne miejsce. Mieliśmy w planach ogrzanie tej części budynku i to było niebezpieczne dla nietoperza – wspomina dyrektor. – Innym razem nietoperz urządzał sobie nocne loty po zamku, włączając przy tym wszystkie alarmy. W dzień chował się i musieliśmy go bardzo uważnie szukać.