Poleszak powiesił się, Kurzawa zaćpał na śmierć, tak samo jak Pilca, ten Cyganek, Dżizus-Pietranis też nie żyje, a Wiśniewski zachlał się w trupa – dosłownie. Milo wspomina swoich kolegów.
Wymarzona wolność nie daje zbyt dużych szans. Historia życia nie odpuszcza. Krąży niczym sęp i czeka, aż życie zamieni się w ścierwo. Wtedy urządza sobie ucztę. Pożera resztki godności, przyzwoitości czy szacunku. Syci się upadkiem. Poprawczakowe łatanie pokaleczonego dzieciństwa zazwyczaj nie wystarcza.
Idźcie w pokoju – spotkacie śmierć
– Księdzu! Pochwalony! – krzyczy Koziołek. Ma 20 lat i rok temu wyszedł na wolność. Podchodzi lekko chwiejnym krokiem. Wylewny i szczery, bo wstawiony. – Za wcześnie wyszedłem! Nie daję sobie rady! – mówi. Patrzy prosto w oczy i nie wstydzi się swoich łez. Zawsze taki był. Wrażliwiec. – Piję. Za murem wydaje się, że wszystko jest takie proste. Tęskni się za wolnością, ale życie wali po mordzie, bez znieczulenia. Mogłem jeszcze zostać – szepcze jakby ze wstydem. – Trzeba im to powiedzieć! Chłopakom w zakładzie – milknie. Waha się przez chwilę, a potem dodaje: – Ma księdzu dwa złote? Do Tesco muszę skoczyć po bełta. To nie dla mnie. Kumpel czeka spragniony – wyjaśnia, wskazując na pijaka siedzącego pod ścianą supermarketu.
– Smutne – podsumowuje Milo, słuchając historii o Koziołku. – Poleszak nie wytrzymał, kiedy się dowiedział, że jego kobieta spodziewa się dziecka. Nie znam szczegółów, ale kiedyś spotkałem ją w Świdnicy. Dzieciak całkiem do niego podobny. Przyjechała po jakieś papiery, że Poleszak trochę tu pracował. Starała się o rentę dla dziecka. Nie ma z czego żyć – opowiada. – Z Kurzawą to było tak, że trzy lata nie ćpał, a kiedy pojechał na przepustkę, to tak się najarał, że serce mu pękło. Byłem w delegacji z poprawczaka na jego pogrzebie. Dżizus… nie wiem, jak skończył. Za to o Pilcy wiem więcej, bo znam jego kuzynów. Dobrze grał w piłkę. Wiśniewski też się zaćpał, wiem to od jego mamy. Ona pracuje w szpitalu. Opowiadała mi. Bardzo cierpi – relacjonuje.
Jestem tutaj – ten na historyczne „a”!
Sposób na poprawczak? – Mnie tu było dobrze – odpowiada Milo. Milo to ksywa, bo nazywa się… – No, takie imię to prawdziwa rzadkość – każe męczyć pamięć. Korfanty? Jonasz? Brajan? – Takie historyczne! – naprowadza. – Na „a” – dorzuca. Augustyn? Ambroży? Boże… Alfons? – August! – lituje się. – Jak miałem spotkanie z chłopakami na grupach, to im opowiadałem, że teraz to oni mają super. Za moich czasów nie było takiego komfortu. Za kurs na wózki widłowe sam musiałem sobie zapłacić. Dwa tysiące dałem. A teraz oni tutaj mają takie różne kursy za darmo. Supersprawa. No i jeszcze hostel. Ekstra – zapala się. – Metoda na poprawczak jest prosta. Dziesięć lat temu skutkowała, to i teraz powinna się sprawdzić. Nie wtrącać się w nieswoje sprawy, ale też nie stać z boku – zdradza. – Gdy trzymasz się z dala od grupy, wtedy dajesz powody do oskarżeń, że jesteś konfident – wyjaśnia. – Ale jak cię wszędzie pełno, to też źle, bo zahaczysz o każdą bójkę i narażasz się na konflikty. Non stop. A to męczy, nie podoba się wychowawcom i ocena leci na łeb, na szyję – zapewnia. Niska ocena to brak przywilejów. Brak przywilejów to nuda, zazdrość i pokusa wymuszeń. Wymuszenia to jeszcze niższa ocena. Izolatka. Obłęd. A jeśli chcą cię wciągnąć w zadymę? – To mit. Nikt cię na siłę nie sprowokuje. Jak nie chcesz, nie pójdziesz. Zresztą teraz, jak wszędzie są kamery, to o bójkę strasznie trudno. Dzisiaj naprawdę łatwiej się żyje w poprawczaku niż za naszych czasów – podsumowuje.
Cygańskie podwórko – czarne oczy
Wychował się z Cyganami. Na jednym podwórku się bawili. Wspólnie wymieniali się swoimi doświadczeniami. Rozumiał ich wtedy. Rozumiał i później. Pewnie dlatego nie było kłopotu ze zgodą na związek z Cyganką. Matka i ojciec byli za. Zarówno jego, jak i jej. Alicja była piękna. Milo najbardziej kochał w niej oczy. Czarne, przepastne, jak studnia. Zaglądałeś w nie i wydawało się, że nic nie widzisz. Ale to tylko pozory. One przemawiały poza zmysłami. Wciągały w swój świat aż do zatracenia. – Kiedy dodasz do tego czarne brwi i długie rzęsy, masz wszystko, co trzeba, żeby kochać – wspomina.
Zaraz po wyjściu z poprawczaka wrócił do rodzinnego miasteczka. Życie nabierało rozpędu – aż do pewnego dnia, kiedy to matka wypadła z okna. Połamana i cierpiąca leżała w domu, a syn musiał się nią zająć. – Szybko nauczyłem się instrukcji obsługi człowieka chorego, przykutego do łóżka – wspomina. – Ubieranie, mycie, karmienie. Wszystko na moich barkach, ale nie żaliłem się. Matka to matka. Wiadomo, nie ma dyskusji – podkreśla. To był upalny sierpniowy dzień. Z matką było coraz gorzej. Patrzył na jej umieranie i walczył ze sprzecznymi emocjami. Prosił Boga, żeby jeszcze jej nie zabierał, ale trudno mu było znieść jej cierpienie. Jeszcze o jedenastej w nocy czuwał przy niej. Gdy usnęła, on też odpoczął. Śmierć przyszła nad ranem. – To był straszny rok – wspomina. – W przeciągu kilku miesięcy pochowałem najpierw matkę, a potem swoją kobietę, synka i brata – mówi. – Jechaliśmy samochodem. Prowadził szwagier, moja wzięła naszego siedmiomiesięcznego synka, był też mój dwunastoletni brat. W wypadku zginęli wszyscy oprócz mnie. Miałem złamanie kości czaszki, rany cięte twarzoczaszki i stłuczenie kręgów szyjnych – wylicza, pokazując blizny. Nie wytrzymał. Chciał się zabić. Nałykał się psychotropów, po czym dwa tygodnie leżał w śpiączce. Wyszedł z tego. Po co?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |