Z bujną czupryną, stylem bycia i ciętym językiem mógłby robić karierę w hollywoodzkich produkcjach. Boris Johnson wybrał politykę i Londyn. A londyńczycy po raz drugi wybrali go na burmistrza. Konserwatystę i zwolennika stosowania prawa szarijatu wobec… złodziei rowerów.
Absolwent elitarnego collage’u w Eton i uniwersytetu w Oxfordzie. Podobnie jak większość brytyjskiego establishmentu. Wymieniany jako pewny następca premiera Davida Camerona. Obaj znają się świetnie jeszcze z lat, gdy tworzyli ekskluzywne i snobistyczne środowisko studenckie skupione w legendarnym Bullingdon Club. „Działalność” klubu polegała na spotkaniach w wyłącznie męskim gronie, na suto zakrapianych alkoholem kolacjach, które zawsze kończyły się niszczeniem wytwornej restauracji i płaceniem odszkodowań właścicielom. Ot, taki „wewnętrzny” zwyczaj. Charakterystyczny dla pokolenia Johnsona i Camerona, tworzących współczesną specyficzną mapę brytyjskiego konserwatyzmu. Londyńczycy polubili go jednak za bezpośredni styl bycia, łamiący trochę stereotyp sztywnego arystokraty. Gdy w 2008 r. odchodził „Czerwony” Ken Livingstone, niektórzy mówili nawet, że teraz dla odmiany nastaną rządy komika. Wybór na drugą kadencję jest nagrodą za stanowczość i odważne decyzje w urządzaniu życia mieszkańców 8-milionowej stolicy. Choć nie zawsze była to odwaga, której można by oczekiwać od konserwatysty.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |