Ich właściciele mówią, że te auta mają duszę. Choć domagają się stałej troski, są kapryśne i kosztowne w utrzymaniu, nie zamieniliby ich na żaden nowszy model.
Wałczanie przecierali oczy ze zdumienia, gdy ulicami miasta przemknęły z dźwiękiem klaksonów auta z zupełnie innej epoki: syrenki, warszawy, fiaty małe i duże, ale i zagraniczne klasyki, a także stylowe motory. Z hukiem setki zabytkowych silników rozpoczął sezon wałecki skansen. Wszystkie w pełni sprawne, dopieszczone przez właścicieli do ostatniej śrubki, wzbudzały zachwyt, choć każdy z nich liczy sobie nie mniej niż ćwierćwiecze. Taką metryką musiał się wykazać wehikuł, który chciał uczestniczyć w II Bunkrowych Spotkaniach Pojazdów Zabytkowych.
Kultowe auta PRL-u
Nad otwartą maską syrenki wciąż ktoś z zaciekawieniem się pochyla, cmoka z zachwytu nad wyglansowanym do połysku silnikiem, pyta o ilość koni mechanicznych i maksymalną prędkość. – Do 140 km/h się rozpędziła – śmieje się Przemysław Załuski z Wałcza, szczęśliwy właściciel kremowego cudeńka, do którego wzdychały pokolenia Polaków.
– To rocznik 80., ale wszystko w środku ma nowiutkie. Znalazłem ją w tragicznym stanie na wsi. Miała pourywane drzwi, dzieciaki się w niej bawiły. A że wcześniej miałem syrenkę i bardzo żałowałem, że oddałem ją na złom, postanowiłem tę uratować – opowiada, z czułością spoglądając na auto, a pies-kiwaczek, nieodłączny element PRL-owskiego designu motoryzacyjnego, przytakująco kiwa łbem zza tylnej szyby.
Ile pieniędzy włożył w to auto, pan Przemek nie liczy. Rozłożył je do ostatniej śrubki i dwa lata pieczołowicie składał na nowo. Odrestaurowana syrena prezentuje się tak pięknie, że występowała nawet w charakterze ślubnej limuzyny.
– Musi być szykownie i elegancko – przyznaje Rafał Rodziewicz. Też ma syrenkę, ale kabriolet. Kremowa tapicerka, czerwone lamówki, współgrające z kolorem lakieru – wszystko jak spod igły. – Syrenka to był pierwszy samochód moich rodziców, na takim uczyłem się jeździć. Najpierw chciałem coś amerykańskiego, ale budżet miałem za mały. A syrenka ma swój urok – mówi.
Z wykształcenia jest informatykiem, z pasji – mechanikiem, w swoje cabrio włożył sporo czasu i serca. – Przed wyjazdem na zlot trzy dni śledziłem prognozy pogody. Człowiek, który miał zrobić dach, nie zdążył, więc pojechaliśmy bez. I trochę mżawka nas po drodze złapała – wyznaje. – Nie drżał pan o tę piękną tapicerkę? – pytam podchwytliwie. – Bardziej o żonę drżałem, żeby nie zmarzła – mówi bohatersko pan Rafał, spoglądając w stronę stojącej obok małżonki, która ze śmiechem zdradza, że na wszelki wypadek w ponadstukilometrową podróż z Koszalina wzięli ze sobą wielki parasol.
Oprócz syrenek w wałeckim skansenie stawiły się też inne auta rodem z poprzedniej epoki: małe i duże fiaty, trabanty, a nawet eleganckie warszawy. – To są kultowe samochody, wzbudzające zachwyt i sentyment – przyznaje Bogdan Dankowski, szef Skansenu Grupa Warowna Cegielnia, wchodzącego w skład Muzeum Ziemi Wałeckiej. Jak zauważa, chętnych do zaprezentowania swoich pojazdów było dużo więcej niż miejsc przeznaczonych dla uczestników.
– Ograniczyliśmy liczbę pojazdów do stu ze względów logistycznych. Niestety, musieliśmy odmawiać nawet właścicielom bardzo fajnych pojazdów. Ale i te, które pojawiły się dzisiaj, to naprawdę piękne egzemplarze – dodaje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |