Takich rzeczy w Dzikowie jeszcze nigdy nie widziano.
Delikatne, ekwilibrystycznie koronkowe i bajecznie kolorowe - taki wrażenie budzą prace Marty Gołąb, krakowskiej artystki od lat zajmującej się m.in. tworzeniem żydowskich wycinanek.
Blisko sto prac artystki można oglądać w Zamku Tarnowskich w Dzikowie, siedzibie Muzeum Historycznego Miasta Tarnobrzega. Wystawa nie jest bynajmniej dziełem przypadku, a zdecydowała o tym znajomość Marty Gołąb z Henrykiem Halkowskim, potomkiem rodu Engelbergów dobrze znanego w Tarnobrzegu…
W jednej z sal zamkowych, gdzie prezentowana jest ekspozycja, można zobaczyć pracę zatytułowaną „Galicja. Pamięci Henryka Halkowskiego”, gdzie oprócz widoków Krakowa i Lwowa wymienione są nazwy miast, z którymi rodzina Engelberów miała związki, wśród nich widnieje Dzików.
W Tarnobrzegu pojawili się ok. 1856 r., wówczas po raz pierwszy ich nazwisko odnotowują zachowane archiwalia. - Sprawa dotyczyła zakupu placu w Tarnobrzegu, a jako świadek tej transakcji wymieniony jest Dawid Engelberg - mówiła podczas wernisażu Marta Gołąb. - Był to ten słynny Dawid, o którym pisał w „Pamiętnikach włościanina” Jan Słomka, podkreślając zacność i szlachetność tej rodziny. Jest to niezwykle piękne świadectwo. Miał kilkoro dzieci, a jednym z nich był syn Nissen, właściciel zajazdu, który z kolei był ojcem Hersza Barucha Engelberga.
Hersz Baruch był doskonale znany w Tarnobrzegu jako księgarz, wydawca m.in. kart pocztowych. W jego budce księgarskiej zaopatrywali się w podręczniki miejscowi uczniowie. Blisko 100-letnia obecność zasłużonej dla lokalnej społeczności rodziny Engelberów została brutalnie zakończona w październiku 1939, kiedy hitlerowcy wypędzili z miasta ludność żydowską. Dotarli do Lwowa, skąd niestety część z nich została wywieziona na Syberię do osady Asino, obecnie miasta położonego ok. 100 km na północny wschód od Tomska. Po powrocie z zesłania osiedli w Krakowie.
Kontakty jednak nie zostały całkowicie zerwane o czym świadczy bogata korespondencja byłego księgarza, mieszkającego po wojnie w Krakowie, z mieszkańcami Tarnobrzega i okolic. Chętnie podejmował ich także u siebie w skromnym mieszkaniu przy Alei Słowackiego.
Marta Woynarowska /Foto Gość Pamiątki rodziny Engelbergów
- Henryk opowiadał, że dziadek uczył go alfabetu hebrajskiego, wprowadzał w sprawy związane z judaizmem, ale wypowiedział do niego kiedyś zdanie, które uznał za najważniejsze w jego przyszłym życiu: „Pamiętaj, że tylko dwie sprawy są dla ciebie istotne - jesteś Żydem, polskim Żydem. W związku z tym w przyszłości powinno się dla ciebie liczyć to wszystko co dotyczy spraw żydowskich i spraw polskich, a reszta jest nieistotna” - opowiadała Marta Gołąb.
Na wystawie znalazły się zdjęcia oraz rodzinne pamiątki Engelbergów, przypominające o obecności ich oraz ludności żydowskiej w przedwojennym Tarnobrzegu.
Zasadniczy trzon ekspozycji stanowią jednak prace Marty Gołąb, która od 1994 r., po odkryciu tradycyjnej wycinanki żydowskiej i fascynacji nią, poświęca jej wiele miejsca w swej twórczości. - Z żydowską wycinanką zetknęłam się podczas warsztatów prowadzonych przez etnografkę Annę Małecką-Beiersdorf, które odbywały się w ramach Festiwalu Kultury Żydowskiej, organizowanego od 1988 r. - wyjaśniała artystka. - Zachęciła mnie do tego mama, albowiem od pierwszych lat szkoły podstawowej po prawie koniec liceum bawiłam się w tworzenie wycinanek, ale głównie naszych ludowych, w tym góralskich.
Powrót do pasji odłożonej na czas studiów w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych okazał się nad wyraz owocny. Marta Gołąb jest obecnie jedną z bardzo nielicznych w kraju osób tworzących prawdziwie tradycyjną wycinankę żydowską.
Wycinanka bowiem, w przeciwieństwie do polskiej ludowej, nie ma charakteru zdobniczego, ale liturgiczny, jest ona bowiem rodzajem modlitwy. - Jej ważną cechą jest obecność tekstów psalmów, modlitw lub sentencji pisanych w języku hebrajskim lub aramejskim - podkreślała M. Gołąb. - Tekst jest albo pisany, albo wycinany. Ja zdecydowanie preferuję wycinany.
Wycinanki miały swoje zadania, wiązały się ze świętami, stąd ich duża różnorodność.
Marta Woynarowska /Foto Gość Prace Marty Gołąb
Najpiękniejsze, odznaczające się szczególną ozdobnością i bogatą symboliką były mizrachy i sziwiti, wieszane na wschodniej ścianie synagogi lub mieszkania, by w ten sposób wskazywać modlącym się wschód, czyli kierunek, gdzie znajdowała się Jerozolima. Mizrachy obok bogactwa symbolicznie rozumianego świata flory i fauny (były to zazwyczaj ściśle określone zwierzęta: lew, jeleń, tygrys, orzeł symbolizujące odpowiednio: śmiałość, szybkość, siłę i lekkość), zawierały menorę, dwie kolumny bądź widok Świątyni oraz napis „Mizrach” („Wschód”). Na święto Szawuot, które upamiętnia nadanie Żydom Tory, wykonywane były wycinanki z białego papieru - rojzelech (w formie rozet) lub szewouslech (jako prostokąty), które naklejano na szyby w oknach. Informowały one niejako o odbywających się świętach wśród ludności wyznania mojżeszowego.
Powstawały także wycinanki-amulety (hamsa), mające chronić rodzące kobiety i ich maleńkie dzieci przed złym demonem Lilith, na chorągwie na święto Simchat Tora, a także kontrakty ślubne spisywane w języku aramejskim.
Geneza powstania wycinanki żydowskiej sięga głębokiego średniowiecza. - Chodzi o udokumentowane przykłady, wzmiankowane w XIV w. w Kastylii - mówiła Marta Gołąb. - Nie wykluczone, że istniała wcześniej, ale się nie zachowała. Wycinanki tworzyli mężczyźni, albowiem kobietom nie wolno było parać się twórczością. Do ich wykonywania służył nóż, najczęściej szewski, który był bardzo ostry. W wiekach wcześniejszych jako materiał służył pergamin, później zastąpił go papier. Zwyczaj wykonywania wycinanek zaczął zanikać na początku XX w., choć znane były jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym. - Jeszcze przed II wojną dr Giza Frenkel, etnograf na Uniwersytecie Lwowskim zaczęła badania m.in. nad wycinanką żydowską. Była to pionierska praca. Po wojnie, kiedy znalazła się w Hajfie, w tamtejszym muzeum kontynuowała dzieło rozpoczęte jeszcze we Lwowie - wyjaśniała Marta Gołąb. - Przed śmiercią zdążyła wydać obszerną książkę na temat żydowskich wycinanek. Jej dzieło podjęła Yehudit Shadur. Ale wracając do Gizy Frenkel, należy wspomnieć, że miała ona uczennicę, przyszłą prof. Olgę Mulkiewicz-Goldbergową, która na początku lat 90. ubiegłego wieku przyjechała do Krakowa, gdzie na Uniwersytecie Jagiellońskim wygłosiła wykład poświęcony wycinance żydowskiej. Wykład wysłuchała Anna Małecka-Beiersdorf, moja nauczycielka wycinanki, która podjęła się poprowadzenia warsztatów. I tak to się zaczęło w Polsce na nowo.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |