W miarę jak nad nią chcemy panować, bardziej pokazuje swoją nieprzewidywalność. Tak naprawdę jest nieujarzmiona, piękna i pracowita. Jak matka spaja dwa odległe brzegi w jedną całość.
W sandomierskim porcie z roku na rok pojawia się coraz więcej tradycyjnych łodzi. W ostatnim czasie swoje miejsce przy nabrzeżu zajął flisacki dubas. Drewniana łódź zbudowana starą metodą przypomina o dawnych związkach królewskiego miasta z rzeką Wisłą, która była oknem na świat i komunikacyjnym szlakiem dającym miastu duże możliwości rozwoju.
Wodą do Gdańska
Aby wejść na pokład sandomierskiego dubasa, musiałem zdjąć buty. Nie dlatego, że tak nakazywałaby flisacka tradycja, ale dlatego, że wysoka woda na Wiśle sprawiła, że aby dostać się na portowy pomost, trzeba było poczłapać w zimnej wodzie. – Jest to pierwsza wizyta duchownego na naszej flisackiej łodzi – powitał Grzegorz Świtalski, właściciel dubasa i flisak z zamiłowania. Wyciąga paczkę z tytoniem, skręca sprawnie papierosa i zaczyna flisacką opowieść o Wiśle, rzece, której oddaje się czas, pasje, serce, a nawet życie.
– Kilka lat temu przy moście w Sandomierzu odnaleziono szczątki starej łodzi, dokładnie stewę dziobową flisackiej szkuty. Jak oszacowano, pochodziła gdzieś sprzed 500 lat. Razem z belką zachowała się piękna drewniana rozeta. Podobne znaki miały także inne, odnalezione w Czersku czy Gdańsku, dawne flisackie łodzie. Taką właśnie rozetą ozdobimy naszego dubasa – informuje pan Grzegorz.
Flisacka łódź przycumowana do sandomierskiego nadbrzeża wzbudza sensację wśród mieszkańców i turystów. Dopytują, jak ją zrobiono, czemu będzie służyć, gdzie będzie pływać. – Tak naprawdę nie wiemy, dlaczego takie łodzie nazywano dubasami, możemy się domyślać, że nazwa pochodzi od rodzaju drewna, z jakiego je wykonywano. A dubasy często robiono z dębu, który był wytrzymały na działanie wody. Cechą charakterystyczną flisackich łodzi z okolic Sandomierza były zakrzywione dziobnice, czyli sztaby dziobowe. Służyły one do burłaczenia łodzi, czyli ciągnięcia jej w górę rzeki po rozładowaniu towarów w Gdańsku – wyjaśnia sandomierski flisak. Jak opowiada, na taką łódź wiślani transportowcy mogli załadować od kilku do kilkunastu ton towaru, szczególnie zboża, które spławiano do Gdańska. – Swego czasu pszenica „sandomierka” była jednym z cenniejszych towarów na giełdzie w Amsterdamie, gdzie trafiała właśnie dzięki flisakom – dodaje.
Obecny sandomierski dubas nie będzie typową handlową jednostką. Jego właściciele zaplanowali dla niego inną funkcję. – Zbudowaliśmy tę łódź, aby odtwarzać sandomierskie tradycje i klimaty flisackie. Na jednej z dawnych rycin przedstawiających miasta widzimy kilka łodzi przycumowanych przy nabrzeżu. Świadczą one o tym, że miasto było mocno związane z rzeką i flisactwem, którym zajmowali się jego mieszkańcy. Chcemy także dać mieszkańcom i turystom możliwość poznania samej Wisły, zasmakowania w pływaniu nie tylko typowo turystycznym, ale bardziej poznawczym i podróżniczym – dodaje Grzegorz Świtalski.
Rzeczni rzemieślnicy
Przez wieki Wisła była nie tylko wodnym akwenem, który wiosną, podnosząc poziom wody, niepokoił okolicznych mieszkańców. Była to przede wszystkim arteria komunikacyjna. – Wisła spełniała charakter dzisiejszej autostrady. Była głównym szlakiem komunikacyjnym i transportowym. Przewóz towarów po wodzie był szybszy, tańszy i efektywniejszy niż lądowy za pomocą koni – opowiada Grzegorz Świtalski.
Fachowcami od tego rodzaju transportu byli flisacy, czyli rzeczni wodniacy. Była to bardzo zacna i szanowana grupa zawodowa. Znani byli od czasów króla Łokietka, a kolejni władcy nadawali im znaczące przywileje, niewiele mniejsze niż szlacheckie. Flisactwo było mocno związane z naszym rejonem i łączyło nie tylko brzegi Wisły, ale społeczności zamieszkujące nad różnymi rzekami.
– Myślę, że stanowiło przez wieki ważną gałąź gospodarki i siłę rozwoju nie tylko Sandomierza, ale także wielu miast nadwiślańskich. Obecnie najczęściej kojarzymy flisaków jako wodniaków spławiających drewno. To była tylko jedna z grup flisackich. Inni pływali na dużych łodziach jak galary, szkuty czy dubasy, zajmując się transportem przeróżnych towarów – dodaje.
Do dziś flisackie tradycje kultywowane są w ulanowskim Bractwie Flisackim. To właśnie tam obyczaje i tajemnice retmańskie przekazuje się od pokoleń z ojca na syna. Ostatnio flisacy z Ulanowa zorganizowali flis upamiętniający 400-lecie powstanie miasta. – Mało kto wie, że w Sandomierzu pod koniec XVII w. flisacy ufundowali dzwon do kościoła św. Jakuba jako wotum dziękczynne. Dzwon ten przybył do miasta oczywiście drogą wodną aż z Gdańska. W pobliskim kościele św. Pawła znajdują się relikwie św. Barbary, patronki flisaków. Dlatego chcielibyśmy odtworzyć tradycje flisackie w naszym mieście, może nawet organizując wodną pielgrzymkę do relikwii patronki – dodaje sandomierski flisak.
Jak opowiada, praca flisaków nie była łatwa. Sezon spływowy rozpoczynali zaraz po zejściu kry i trwał on do późnej jesieni. – Docierając z ładunkiem do tzw. pala, czyli do Gdańska, po rozładunku towaru wracali zazwyczaj pieszo, ciągnąc łódź albo płynąc w górę rzeki z wykorzystaniem siły wiatru w żaglach lub wiosłując – opowiada. Flisacy wypracowali także swoją kulturę i folklor, szczególnie związany z pieśniami flisackimi. – Wiele pieśni znano na całej pływance, czyli wszędzie tam, gdzie pracowali flisacy, mogła to być Odra, San czy Narew. Szczególnie w średniowieczu flisacy odbierani byli jako ludzie światli, którzy dzięki swoim podróżom mają dużą wiedzę i znają świat – podkreśla Grzegorz Świtalski.
Rok dla Wisły
Pojawienie się dawnej flisackiej łodzi przy nadbrzeżu sandomierskim zbiegło się z obchodami Roku Wisły. – Pomysł na to, aby ogłosić obecny rok właśnie czasem poświęconym królowej polskich rzek powstał w środowisku wodniaków. Podsunęliśmy ten pomysł parlamentarzystom i udało się. Jednym z powodów obchodów jest przypadająca w tym roku 550. rocznica pierwszego wolnego flisu na Wiśle. Był on możliwy po zawarciu II pokoju toruńskiego w 1466 roku.
Już od kolejnego roku flisacy mogli bez przeszkód i trudności ze strony państwa krzyżackiego spławiać towary do Gdańska. Przez kolejne 300 lat Wisła była arterią, którą do Gdańska płynęły towary aż z dorzecza Morza Czarnego, a z powrotem wracały towary transportowane nawet z miast niemieckiej i holenderskiej Hanzy – opowiada Jarosław Kałuża, szyper z Krakowa.
Chcąc upamiętnić swoich wielkich poprzedników, wiślanych flisaków, wodniacy już od 12 lat urządzają Królewski Flis na Wiśle. Startują od tzw. zerowego słupka w okolicach ujścia Przemszy do Wisły i płyną do pala, czyli ostatniego znacznika na rzece znajdującego się w Gdańsku.
Rok Wisły to ważny czas i okazja do zwrócenia uwagi na piękną rzekę, której nie powinniśmy się obawiać, ale lepiej ją poznać i wykorzystać. – Przez ostatnie dziesięciolecia zaniedbywaliśmy Wisłę, dlatego stała się ona rzeką na pół zdziczałą, ale przez to wypiękniała. Jest rzeką niepokorną, ale całkiem bezpieczną. To człowiek uczynił z niej niebezpieczny akwen wodny. Od setek lat wiemy, że Wisła wylewała. Budując wały i domy blisko rzeki, ścieśniamy jej koryto, a woda i fizyka mają swoje prawa i dlatego czasem przegrywamy z naturą, która pokazuje swoją moc i nieprzewidywalność. Wiślani wodniacy podkreślają, że z roku na rok woda w Wiśle się oczyszcza. – Nie spodziewajmy się, że będzie w niej przejrzysta woda jak w strumieniu. Woda jest mętna od ziemi, którą przesiewa Wisła, ale nie znaczy to, że jest zanieczyszczona. O jej czystości świadczy flora i fauna rzeki. Jest pełna ryb, o czym świadczą wędkarze przesiadujący na jej brzegach.
W latach międzywojennych w Sandomierzu była zorganizowana plaża na Wiśle. Dziś oczywiście ze względów bezpieczeństwa jest to niemożliwe, ale na pewno nikt nie zachoruje od wiślanej wody, którą wiele miast używa jako wody pitnej, oczywiście po uzdatnieniu i odfiltrowaniu – mówi sandomierzanin Wojciech Trela. – Mamy nadzieję, że Rok Wisły zachęci wiele osób do zainteresowania się tą rzeką. Niekoniecznie tylko wtedy, gdy woda się podnosi. Czasem warto wyjść nad Wisłę na spacer, zobaczyć piękno przyrody związanej z samą rzeką lub jej brzegiem – dodaje.
Flisacy zachęcają, aby spróbować wypoczynku na wodzie. – Kto raz popłynie Wisłą, jestem pewien, że na nią wróci. Nasz kraj całkiem inaczej wygląda z perspektywy wody. To właśnie na Wiśle możemy znaleźć spokój, ciszę, odpoczynek. Myślę, że warto wrócić do pięknych tradycji podróżowania Wisłą, jak to było jeszcze w nieodległych latach powojennych, gdy można było statkiem popłynąć z Warszawy do Puław, a nawet dalej, do Sandomierza. Trwało to ponad dobę, ale był to piękny rejs – zachęca Grzegorz Świtalski. Trochę żal opuszczać pokład sandomierskiego dubasa, który lada chwila ma dołączyć do Królewskiego Flisu i wziąć udział w paradzie wiślanych żaglowców w Glassach pod Konstancinem. Życząc flisakom „dobrej wody”, już wpraszam się na rejs, by poczuć na twarzy wiślany wiatr i pokołysać się na rzecznej fali.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |