Żyć poza tym miastem nie potrafił. Nawet wysiedlony wracał do niego piechotą. Choć był bezdomny i mówić nie umiał, stał się najbardziej znanym kryniczaninem na świecie.
„Widziałem, jak pod ręką nieomylnie wyrasta kształt znanego mi ratusza nowosądeckiego, może nieco zmieniony, ale na końcu świata poznałbym tę śmieszną budowlę po wygiętym mansardowym dachu i cienkiej jak igła wieżycy. Ale pod podpisem »Muszyna« coś zaskakującego. Jest kapliczka ze świętym Janem, drugiej nie widać – i jest trawnik z ławkami, ale pośrodku rynku, gdzie pusty plac, ratusz nagle wyrósł. Z wieżą, na wieży ganek, na szczycie flaga. Nikifor pokazuje palcem na ganek: – Fojermany mają tu chodzić! – mówi. – Ale w Muszynie ratusza nie ma! – wołam. – To będzie taki. Bo gmina, poczta, sąd i biblioteka osobno. A na dole sklepy. Prawą stroną – pokazuje palcem na rysunku tor kolejowy – przejeżdżać będzie kolej, lewą samochody” – opisywał w 1966 roku spotkanie z Nikiforem J. Roszko.
To dla mnie trudna podróż
Nikifor był niezwykle pracowity – szacuje się, że namalował ok. 40 tys. prac. Przez długie lata nie było go stać na zakup dobrych materiałów, więc używał najtańszych akwareli i kredek, jakimi malują dzieci w podstawówce. Mimo to wszyscy zachwycają się barwą i kolorystyką jego obrazków. Mając w banku duże pieniądze, uważał za swój obowiązek nie oszczędzać farby, wypełniając obrazki grubą warstwą koloru. Jego prace, zwłaszcza w początkowej fazie twórczości, powstawały na przypadkowych kawałkach papieru, starych plakatach, jednostronnie zapisanych kartkach z zeszytów szkolnych, drukach sądowych czy pudełkach po papierosach.
Obrazek uważał za skończony, kiedy dorobił mu ramkę. Sygnował go pieczęcią, których miał kilka. Obrazy trzymał w dużej skrzyni zamykanej na potężną kłódkę. Była jego sejfem, ale i nieraz miejscem do spania. Wszystkie te przedmioty, jego obrazy, radia, zegarki, elementy garderoby, cały szereg fotografii malarza i plakaty z jego wystaw można zobaczyć w krynickiej Romanówce, która stała się jego domem, jakiego za życia nigdy nie miał.
Znajdujące się w willi Muzeum Nikifora w Krynicy z racji 50. rocznicy śmierci artysty przygotowało rozszerzoną wystawę, którą oglądać można do 11 listopada. 11 lipca w Krynicy odbyła się projekcja filmu „Mój Nikifor” i spotkanie z jego twórcami – współreżyserką i współscenarzystką Joanną Kos-Krauze oraz aktorami Romanem Gancarczykiem, Jerzym Gudejką i Jowitą Budnik. – Przyjechalibyśmy wcześniej, ale nikt nie zapraszał – żartowała pani Joanna, przyznając, że jest to dla niej niezwykłe spotkanie. Do Krynicy przyjechała pierwszy raz po 14 latach.
– Obeszliśmy na szybko te miejsca, w których kręciliśmy. Romek więcej obszedł, nawet sobie badania zrobił, błonnik kupił. Skorzystał z tego uzdrowiska – mówiła, rozbawiając sporą publiczność, która zgromadziła się w Pijalni Głównej na projekcji i spotkaniu. – To jest trudna podróż dla mnie, ponieważ wielu osób, które ten film tworzyły, nie ma już z nami. Nie ma Mariana Włosińskiego, Krysi Feldman, nie ma Krzysztofa Krauze, Krzysia Ptaka, nie ma Marysi Dziewulskiej, która była wspaniałą charakteryzatorką – wyliczała. – Z drugiej strony cieszę się, że mija tyle lat i nadal ten film ktoś chce oglądać. Dziękuję, że jesteście tutaj – dodała. Nie ma tygodnia, żeby „Mój Nikifor” nie był gdzieś na świecie grany, a obrazy malarza z Krynicy posiadają kolekcjonerzy w najdalszych zakątkach świata.
Przez 23 lata istnienia Muzeum Nikifora w Krynicy zobaczyło ponad pół miliona ludzi. – Pięćset tysięcy osób odwiedziło muzeum bezdomnego artysty – podkreśla Zbigniew Wolanin – ten, który mu dom tu urządził.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |