O wspólnych elementach piłki nożnej i chrześcijaństwa, odpowiedniej taktyce w życiu i na murawie, opowiada Leszek Karbownik, trener LKS Błysk Kuźniczysko.
Maciej Rajfur: Ze świecą można szukać trenera, który podarowuje swoim zawodnikom różańce. To sygnał dla piłkarzy, jakimi wartościami się kieruje. Skąd ten pomysł?
Leszek Karbownik: Jestem autentyczny. Nie ukrywam swojej wiary. Byliśmy z rodziną na wakacjach i modliliśmy się w Medjugorie. Chciałem coś przywieźć drużynie z tego niezwykłego miejsca. Kierowałem się sercem i uznałem, że różańce będą dobrą pamiątką. To chyba nic nadzwyczajnego.
Z jakim to spotkało się odzewem w szatni?
Bardzo pozytywnym. Większość chłopaków powiesiła sobie różańce w szatni na swoich miejscach, część zabrała je do domu. Przyjęli prezent z radością. Jeden z piłkarzy stwierdził, że różańca z tego miejsca jeszcze nie ma, a dostał już z Jasnej Góry i Lichenia.
Była obawa, że mogą ten gest wyśmiać?
Przyznaję, że o tym pomyślałem, ale uznałem, że zrobią, co zechcą. Myślę, że większość drużyny jest wierząca. Może nie każdy pojawia się w kościele co tydzień. Pewnie część potraktowała różańce jako zwykłą pamiątkę z wyjazdu. Widzę, że większość zawodników żegna się przed wejściem na boisko, powierzając w ten sposób siebie i swoje zdrowie Bogu. Taka prośba o opiekę. Ja też to robię.
Sport i wiara – jak Pan łączy te dwie płaszczyzny? Czy widzi Pan jakieś elementy wspólne?
Wierzę w Boga i staram się być pokorny wobec Jego planów. Nie zawsze w życiu wychodzi tak, jak chcemy i często mógłby się człowiek tym załamać. A religia daje podejście optymistyczne i siłę do tego, żeby nadal walczyć. Sport zespołowy, taki jak piłka nożna, bardzo przypomina mi codzienną praktykę wiary. Bardzo ważne jest bycie we wspólnocie. Drużyna zwycięża, jeśli gra razem, jeśli tworzy monolit. My, jako katolicy, także powinniśmy zbawiać się razem, w Kościele. Dlatego modlitwa we wspólnocie jest tak silna jak gra zespołowa. W obu dziedzinach dążymy do wygranej. W jednej chodzi o zwycięstwo w meczu, w drugiej o zwycięstwo w życiu, czyli wywalczenie zbawienia.
Czy chrześcijańskie podejście do życia pomaga w trenerskiej pracy?
Oczywiście. Zwłaszcza gdy nadchodzą gorsze dni, choć oczywiście zawsze należy pamiętać o Bogu.
Trener modli się o zwycięstwo swojej drużyny przed meczem?
Tak. Bywało, że w głowie człowiek myślał: „Panie Boże, jeśli chcesz, spraw, żebyśmy wygrali”.
Jaka była skuteczność tej modlitwy?
Nie zawsze jest wysłuchana. (śmiech) Ale po porażce pojawia się wola walki, by się nie poddawać i pracować nad tym, żeby następnym razem było lepiej. I znowu widzę podobieństwo z przestrzenią duchową. Kiedy grzeszymy, to upadamy, ale musimy powstać i dalej się formować.
Trener na pewno musi mieć jakieś pomysły na mobilizację zespołu. Ma Pan jakieś swoje sprawdzone sposoby?
Mieliśmy raz taką odprawę meczową: rozdałem piłkarzom ołówki i kazałem im je łamać. W ten sposób za chwilę mieli po dwa ołówki. Zabierałem im i jeden i prosiłem, by znowu łamali ten, co trzymali w ręce. Już tego nie mogli sami zrobić, bo był zbyt wąski. Pokazuje im, że siła jest w drużynie, uprawiamy, jak sama nazwa wskazuje - sport zespołowy. Myślę, że funkcja trenera obejmuje kreatywność. Są chwile, gdy nie trzeba mobilizować zawodników np wtedy, kiedy na murawie staje mocny przeciwnik. Ale już przy słabszym rywalu nie wolno pozwolić, by piłkarze go lekceważyli. Oczywiście ważne są umiejętności, ale w tej grze istotną rolę spełnia głowa, czyli myślenie, podejście psychologiczne.
Skąd u Pana to chrześcijańskie, a jednocześnie bardzo logiczne podejście do życia?
Z domu rodzinnego. Największy wpływ na to mieli rodzice, wychowując mnie w wierze katolickiej. Jestem związany z Bogiem i przenoszę to na boisko. Nie zostawiam wiary za drzwiami, kiedy wyjeżdżam na zawody. Nie oznacza to oczywiście, że np. na głos podczas meczu odmawiam Różaniec albo że kogoś do czegoś zmuszam. Po prostu staram się wykonywać uczciwie i profesjonalnie swoją pracę, grać w duchu fair play i dążyć do tego, żeby być coraz lepszym.
Z piłką nożną jest Pan związany od dziecka. Grał Pan jako trampkarz, junior, potem senior. Trenerska przygoda była naturalną kontynuacją?
Trochę tak. Jako czynny piłkarz miałem wypadek i pojawiło się zagrożenie, że będę jeździł na wózku inwalidzkim. Na szczęście tak się nie stało. Nie chciałem przerywać swojej przygody z ukochanym sportem. Od 7 lat prowadzę zespoły seniorskie, a Bogu dziękuję za zdrowie. Staram się być za nie wdzięczny codziennie. Zrozumiałem, że można łatwo stracić dobre zdrowie, ale tym, czego nam nikt nie zabierze, jest wiara w Boga, do którego zawsze mamy możliwość wrócić.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |